Wszystko będzie dobrze…

polregion.pl 4 dni temu

Samochód pędził przez nocne miasto. W środku siedzieli mężczyzna i kobieta. Z zewnątrz mogli wyglądać jak małżeństwo spieszące do domu, do pozostawionych tam dzieci.

– Możesz jechać szybciej? – nerwowo poprosiła kobieta.

– To niebezpieczne. Miasto tylko wydaje się puste. Kiedy w końcu mu powiesz? Jak długo jeszcze będziemy się spotykać w ukryciu, bać się, iż nas przyłapie? Dlaczego zwlekasz? Powiedz mu, będzie prościej dla wszystkich – odezwał się mężczyzna.

– Prościej? Dla kogo? Dla nas, może, ale a co z Anią? Kocha ojca. On też ją kocha. Co z nimi się stanie, gdy się dowiedzą? To okrutne – tłumaczyła się kobieta.

– A oszukiwać go przez tyle czasu to nie okrucieństwo? Myślisz, iż się nie domyśla? Mam dość dzielenia cię z nim. Chcesz, żebym sam mu powiedział, po męsku?

– Proszę, nie rób tego. Ja to zrobię. Daj mi czas. – Kobieta złapała dłoń kierowcy i mocno ścisnęła. – Też cię bardzo kocham. Ale nie nagabuj mnie. Obiecuję, iż niedługo porozmawiam z mężem.

Mężczyzna odwrócił głowę, spotkał jej wzrok i przyciągnął ją do siebie.

Zza zakrętu wprost na ich auto wyskoczył czarny SUV, niosąc nieuniknioną śmierć. Krzyk kobiety zatonął w huku i zgrzycie pogiętej blachy…

***

Dźwięk telefonu przebił się przez sen. Przez chwilę Krzysztof balansował na granicy jawy i snu, aż w końcu otworzył oczy.

Ola zadzwoniła wieczorem, mówiąc, iż się spóźni – koleżanka miała problemy, nie mogła jej zostawić w takim stanie. Obiecała wszystko wyjaśnić później. Nie zdączył zapytać, o jaką koleżankę chodzi, w jakim stanie? Mógłby zadzwonić do jej znajomych, których numery miał w telefonie, ale uznał to za upokarzające – zarówno dla siebie, jak i dla żony.

Podejrzenia zaczęły się dwa miesiące temu. Ola coraz częściej wracała późno, a w weekendy czasem gdzieś wybiegała. Nagle miała tak wiele przyjaciółek w potrzebie, które wymagały jej pomocy.

Sięgnął po telefon na nocnej szafce. Nieznany numer. Serce ścisnęło się złym przeczuciem.

– Słucham? – ochrypłym głosem odezwał się Krzysztof.

– Kapitan Nowak. Czy rozmawiam z mężem Aleksandry Kowalskiej?

– Tak.

– Pańska żona miała wypadek… Jest w ciężkim stanie, przewieziono ją do szpitala na ulicy Długiej…

– Czy żyje? – zapytał drżącym głosem.

– Tak, ale…

– Tato, to mama? – W drzwiach stała dziesięcioletnia Ania, wpatrując się w niego przerażonym wzrokiem.

Krzysztof przełknął gulę w gardle.

– Nie. To… Mama jest w szpitalu. Miała wypadek.

– Umarła?

– Nie, co ty. Żyje – pospieszył się.

– Ale spytałeś… Tato – Ania rzuciła mu się na szyję, ściskając tak mocno, iż brakowało mu tchu. – Jedźmy do niej. Boję się.

Odepchnął jej ręce i posadził obok siebie.

– Nie, szpital jest zamknięty, nie wpuszczą nas. Wrócimy rano. A teraz spać. Jak przyjedziemy niewyspani, co mama powie? – Przymuszony uśmiech.

Ania skinęła głową i wyszła. Położył się z powrotem. Przez okno wdzierał się już świt. Spojrzał na telefon zanim odebrał. Była wpół do trzeciej w nocy.

Musiał się uspokoić. Przycisnął dłoń do klatki piersiowej. Serce tłukło jak oszalałe.

Rano pojechali do szpitala. Zostawił Anię na korytarzu i wszedł do gabinetu lekarskiego.

– To pan mąż? – zapytał lekarz w podobnym wieku.

– Tak. Co z moją żoną?

– Operowaliśmy ją. Poważny uraz głowy, mnóstwo złamań… Jest w śpiączce.

– Jak do tego doszło? Ona nie prowadzi.

Lekarz rozłożył ręce.

– Wiem tylko, iż auto, w którym była pańska żona, zderzyło się z SUV-em. Obaj kierowcy zginęli na miejscu. Żonie się poszczęściło. Nie ukrywam – stan jest krytyczny. Robimy, co możemy. Organizm młody, ma szansę.

– Możemy ją zobaczyć? Córka jest na korytarzu.

– To pana decyzja. Wygląda… nie najlepiej. Ale obecność bliskich czasem działa cuda. Chodźmy. – Lekarz wskazał drzwi.

– Kto był z nią w samochodzie? – zapytał Krzysztof, idąc korytarzem.

– To już pytać na policji. Niech pan nie zostaje długo – lekarz otworzył drzwi sali.

Nie poznał Oli. Głowa w bandaże, twarz w siniakach i zadrapaniach. Obca, nieobecna. Na kołdrze leżała dłoń z obrączką. Jej dłoń.

– Mamo! – zawołała Ania, głaszcząc jej rękę. – Śpi?

– Tak. Miała operację. Możemy tylko na nią popatrzeć.

W drodze do domu milczeli. Zadzwonił do teściowej, wyjaśnił sytuację, poprosił, by zajęła się Anią. Musiał pojechać do pracy.

Maria weszła do mieszkania, ocierając łzy chusteczką.

– Może wezmę Anię do siebie? Masz teraz ważniejsze sprawy. – Zwróciła się do dziewczynki: – Pojedziesz ze mną?

Ania skinęła głową.

– Mówiłam jej. Ale kto mnie słucha? – Maria łkała, ale nagle urwała, widząc jego zdziwiony wzrok.

– O czym pani mówiła Oldze?

Zaprzeczyła głową, wycierając nos.

– Mów pani. I tak się dowiem.

– Przepraszam, Krzysztofie… Mówiłam, iż to do niczego dobrego nie prowadzi. Ona tylko powtarzała: „Kocham go, nie mogę bez niego żyć…”. Oszalała. O Boże, przepraszam, iż tak… Lepiej, żeby ona sama…

Znowu poczuł kłucie w piersi. Wziął głęboki oddech i skrzywił się. Przeczuwał zmiany, ale odganiał myśli, udawał, iż nic się nie dzieje.

– Kto to?

– Marek Wiśniewski. Zakochany w Oli od szkoły. Wyjechał za granicę, a gdy wrócił, zaczęło się między nimi…

Wiśniewski. Widział go raz. Czasem, gdy miał wolne, podwoził żonę po pracy. Czekał na parkingu. Ona podbiegała do auta, uśmiechnięta jak do prezentu.

Dwa miesiące temu też po nią przyjechał. Zobaczył ją z jakimś mężczyzną. Patrzyli na siebie, zapominając o świecie. Od razu wied– Jadź, jedziemy razem – powiedział cicho, a w jego głosie brzmiała nadzieja na nowy początek.

Idź do oryginalnego materiału