Szczęście po noworocznym kursie
– Dziękuję, mamo. – Mateusz wstał od stołu i przeciągnął się. – Pojadę trochę po mieście. Nie martw się, będę ostrożny, a i samochodów wieczorem już niewiele.
– Odkąd kupiłeś to auto, tylko z nim spędzasz czas. A powinieneś już myśleć o założeniu rodziny. Słusznie mówią, iż mężczyźni na pierwszym miejscu stawiają samochód.
– Mamo, nie zaczynaj – Mateusz podszedł do matki i przytulił ją. – Wiesz przecież, jak marzyłem o własnym aucie. Najpierw się nabawię, a potem pomyślę o rodzinie. Słowo daję.
– Dobrze już. Prawie trzydziesta na karku, a ty w samochodziki się bawisz. – Mama poklepała syna po głowie. – Idź już.
Mateusz wyszedł z klatki schodowej, podszedł do swojego samochodu i strzepnął puszyste płatki śniegu z przedniej szyby. Prawo jazdy miał od dawna, ojciec pozwalał mu jeździć starym „Polonezem”, aż ten w końcu skończył w rowie. Doświadczenia nie brakowało. Po prostu Mateusz wciąż nie mógł nacieszyć się uczuciem posiadania własnego auta.
Długo zbierał, potem wybierał starannie. Teraz każdego wieczora krążył po mieście, czasem wyjeżdżając na trasę. jeżeli ktoś łapał stopa, podwoził go, nie biorąc pieniędzy.
Wsiadł za kierownicę, przekręcił kluczyk i z przyjemnością wsłuchał się w pomruk silnika. Nastawił głośniej radio i wolno wyjechał z podwórka.
W świetle reflektorów migotały płatki śniegu, uderzające w przednią szybę. Zima w tym roku przyszła nagle i w kilka dni zasypało wszystko białą pierzyną. Mateusz bez celu krążył po ulicach. Na jednej z nich dostrzegł kobietę z dzieckiem, łapiącą stopa. Ściszył radio, zatrzymał się i opuścił szybę po stronie pasażera.
– Na ulicę Budowlaną podwiezie pan? – Kobieta zajrzała do środka.
Była młoda i ładna.
– Proszę wsiadać – Mateusz skinął na miejsce obok siebie.
– A ile to będzie kosztować? To daleko… – spytała, wciąż pochylona w stronę okna.
– Bez obaw. Od ładnych kobiet nie biorę pieniędzy. – Ale widząc, iż kobieta cofnęła się przestraszona, pośpieszył dodać: – Dziesięć złotych wystarczy? No proszę wsiadać, nie gryzę! – roześmiał się.
Młoda kobieta otworzyła tylne drzwi i wpuściła przodem chłopca, może pięcioletniego, po czym sama usiadła obok niego. Mateusz włączył się do ruchu.
– A ile pan ma koni pod maską? – zapytał chłopiec z tyłu.
– Koni? – powtórzył Mateusz. – Nie wiem.
– Jak to nie wiem?! – nie dawał za wygraną mały pasażer.
– Widzisz, gdy kupowałem auto, wybierałem tak, żeby mi się podobało i żeby było wygodne. A moc silnika nie była dla mnie najważniejsza. Ale widzę, iż ty się znasz? – odezwał się Mateusz całkiem poważnie.
– Znam się – odparł z powagą chłopiec.
– A jak ci na imię, znawco samochodów? – zaśmiał się Mateusz.
– Kuba. A panu?
– Oho, jakiś ty dorosły! Ja jestem Mateusz. Wybacz, kolego, ręki nie podam, bo muszę trzymać kierownicę. – Mateusza bawiła ta rozmowa.
– Kuba, przestań przeszkadzać panu – upomniała młoda kobieta.
– Niech mówi. Sympatyczny z ciebie chłopak, Kuba. Samo życie. – Mateusz spojrzał w lusterko i spotkał wzrok kobiety. W piersi, tam gdzie bije serce, zrobiło mu się nagle ciepło i radośnie.
Nocne miasto rozświetlały witryny sklepów i latarnie. Przed centrami handlowymi migotały już udekorowane choinki, tysiącami kolorowych lampek. Do Nowego Roku zostało jeszcze miesiąc, ale świąteczna atmosfera była już wszędzie.
– Proszę zatrzymać się przy tym bloku – powiedziała kobieta z tyłu.
– A może pod samą klatkę? – Mateusz znów spojrzał w lusterko, ale kobieta patrzyła w bok.
Zatrzymał się na początku długiego, dziewięciopiętrowego budyn**”I właśnie tak, między szampanem a śmiechem, w noc, która zmienia wszystko, Mateusz zrozumiał, iż ta podróż była tylko początkiem ich wspólnej drogi.”**