Niewinna gra, czyli jak gwiazdy się złożyły

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Niczyja wina, czyli Tak się gwiazdy złożyły**

Krzysztof przytrzymał drzwi restauracji, przepuszczając żonę przodem. Drzwi zamknęły się za nimi, tłumiąc rytm muzyki i gwar pijanych gości. W oddali migotała nierówna smuga miejskich świateł, a przez ciemność wiła się kręta nitka latarni.

— Jesteś blady… Może jednak weźmiemy taksówkę? — zapytała Kinga.

— Nie trzeba, dojedziemy sami. Po prostu duszno tam było w środku. Ochłodzę się i pojedziemy. — Krzysztof objął żonę.

— Ale piłeś… — nie ustępowała Kinga.

— Ledwo łyknąłem, i to na początku wieczoru. Już wywietrzało. O tej porze i tak mało aut. Nie martw się — uspokoił ją Krzysztof.

— Mama dzwoniła. Bartek nie zasnął bez nas, czeka — westchnęła Kinga. — Jestem zmęczona.

— No to jedziemy? Pół godziny i będziemy w domu. — Krzysztof wyjął z kieszeni marynarki kluczyki, nacisnął przycisk pilota. Głębiej na parkingu ich „Skoda” odpowiedziała sygnałem i mrugnęła światłami.

Krzysztof wyjechał z parkingu modnej podmiejskiej restauracji i pewnie skierował auto w stronę miasta. Na sąsiednim fotelu Kinga wyprostowała zmęczone nogi, odchyliła głowę — już nie musiała dbać o fryzurę.

— Fajne wesele miał Bartek, prawda? Ale nasze było lepsze — powiedział Krzysztof, spoglądając w lusterko na oddalające się światła restauracji.

— Szczerze mówiąc, ledwo je pamiętam — odparła Kinga, przymykając oczy.

— Ja też — przyznał Krzysztof.

— Swojego wesela nikt nie pamięta. Może dlatego wydaje się lepsze niż inne — dodała Kinga.

— Masz rację — uśmiechnął się Krzysztof.

— Chyba mama powinna u nas zostać na noc. Jak dojedziemy, jak będziesz ją odwoził… — Kinga ziewnęła.

— Oczywiście, niech zostanie. Też ledwo zipię.

— Mówiłam, żeby wziąć taksówkę. Nigdy mnie nie słuchasz — wyszeptała Kinga.

— Za późno, już jedziemy. Nie chcę jutro wracać po auto.

Kinga nie odpowiedziała. Siedziała z zamkniętymi oczami, marząc tylko o tym, by jak najszybciej dotrzeć do domu, przebrać się, zrzucić ciasne buty, które obtarły jej nogi, włożyć miękkie kapcie, wziąć prysznic…

Gdyby otworzyła oczy, zobaczyłaby, jak Krzysztof zaciska dłonie na kierownicy, wpatrzony w pędzącą przed nim drogę. Jego czoło pokryło się potem, a oddech stał się nierówny. Kinga tego nie widziała.

Krzysztof nie przyznał się przed nią, ale żałował, iż usiadł za kierownicą. Czuł, jak serce ściska się boleśnie, przepychając krew przez żyły. Z każdym uderzeniem ból narastał, oddech stawał się coraz trudniejszy. Zatrzymać się? Nie, lepiej dojechać do domu i położyć się…

Wzdłuż drogi czerniała ściana drzew, a miasto zdawało się oddalać, zamiast przybliżać. Krzysztof dodał gazu, ale w tym momencie ból rozdarł mu klatkę piersiową, w oczach pociemniało. Huk wstrząsnął obrzeżami śpiącego miasta, ale Krzysztof tego już nie usłyszał.

Kierowca tira wyskoczył z kabiny i podbiegł do zgniecionej przez przednie koła „Skody”. Od razu zrozumiał, iż kierowca nie żyje. Obok siedziała kobieta. Spróbował otworzyć drzwi — były zablokowane. Wsunął rękę przez zbite okno, próbując wyczuć puls. Na nic się to zdało — palce drżały za bardzo.

Zadzwonił po pogotowie i czekał.

Uniewinniono go. We krwi zmarłego kierowcy znaleziono alkohol, a sekcja wykazała, iż zmarł na rozległy zawał jeszcze przed zderzeniem z tirem, przez co auto wjechało na przeciwny pas…

Kierowca tira przyszedł do szpitala zapytać o kobietę. Miała już dwie operacje, ale potrzebowała trzeciej — wymiany roztrzaskanego stawu biodrowego na sztuczny. Inaczej nie będzie chodzić. Ale na sztuczny staw potrzeba pieniędzy.

***

— Tomek, nareszcie jesteś. Znalazłam świetne mieszkanie. Wszystko, o czym marzyliśmy: piąte piętro, winda, blok w centrum miasta, układ idealny. Trzeba oczywiście zrobić remont, ale mocno zbiłam cenę. Jutro pojedziemy zobaczyć. Ile mamy na koncie? jeżeli nic nie wypłaciłeś, to powinno starczyć — Kinga mówiła szybko, gdy Tomek się rozbierał i mył ręce.

Stała mu na drodze, próbując złapać jego wzrok.

— Poczekaj, Kinga — Tomek odsunął ją lekko i wyszedł z łazienki.

— Na co czekać? Takie mieszkanie gwałtownie zniknie. Namówiłam właściciela, żeby nikomu więcej go nie pokazywał. Nie mogłam się do ciebie dodzwonić — wyłączyłeś telefon — Kinga nie odstępowała go na krok.

— Jak prowadzę, nie odbieram, wiesz o tym — Tomek usiadł przy kuchennym stole. — Lepiej daj mi coś zjeść — powiedział zmęczonym głosem, unikając jej wzroku.

Kinga sięgnęła po talerz, otworzyła garnek i znieruchomiała z łyżką w dłoni.

— Zmieniłeś zdanie o kupnie mieszkania? — Odwróciła się gwałtownie. — A może masz inne plany? Rzuciłeś dobrze płatną pracę, zacząłeś jeździć taksówką za grosze… Masz inną kobietę? Czemu milczysz?

— Nie mów głupot. Nikogo nie mam. Pieniędzy też nie ma — cicho dodał Tomek.

— Jak to? — Kinga usiadła na krześle z pustym talerzem i łyżką, wpatrując się w męża. — Gdzie one są? Kupiłeś mieszkanie kochance?

— Przestań! — Tomek podniósł głos. — Oddałem je tej kobiecie… szpitalowi, żeby zrobili jej operację.

— Tej, której mąż zginął w wypadku? Ale ty co masz z tym wspólnego? Uniewinnili cię. Nie rozumiem.

— Ja nie jestem winny. On nie był winny. Po prostu znaleźliśmy się w złym miejscu o złej porze. On zginął, ona została kaleką, a ma syna…

— Więc jej współczułeś. A mnie? Nam? Ile oszczędzaliśmy? Nie wychodziłeś z tras. Całe życie w kawalerce. Szukałam mieszkania, oglądałam meble. A teraz… Zwariowałeś. — Kinga wstała, rzuciła talKiedy kilka miesięcy później Tomek trzymał w ramionach Kingę, która wróciła do niego po namyśle, zrozumieli oboje, iż czasem najtrudniejsze wybory prowadzą do miejsc, gdzie serce może w końcu odnaleźć spokój.

Idź do oryginalnego materiału