Nieprzewidziane okoliczności, czy los zadecydował?

polregion.pl 5 dni temu

Niczzyja wina, czyli Tak się gwiazdy złożyły
Tomasz przytrzymał drzwi restauracji, przepuszczając żonę. Drzwi zamknęły się za nimi, tłumiąc rytm muzyki i gwar pijanych głosów. W oddali migotała nierówna smuga świateł miasta, a przez ciemność wiła się kręta nitka latarni.

„Jesteś blady… Może jednak weźmiemy taksówkę?” — zapytała Agata.

„Nie trzeba, dojedziemy sami. Po prostu gorąco było w środku. Zaraz się ochłodzę i pojedziemy.” — Tomasz objął żonę.

„Ale piłeś…” — nie ustępowała Agata.

„Ledwo kilka kropel, i to na samym początku wieczoru. Już wywietrzało. Poza tym nocą ruch mały. Nie martw się” — uspokoił ją Tomasz.

„Mama dzwoniła. Bruno nie idzie spać bez nas, czeka” — westchnęła Agata. — „Jestem zmęczona.”

„To może jedziemy? Pół godziny i będziemy w domu.” — Tomasz wyjął z kieszeni marynarki kluczyki, nacisnął przycisk pilota. Głęboko na parkingu ich „Skoda” zasygnalizowała błyskiem świateł.

Tomasz wyjechał z parkingu modnej podmiejskiej restauracji i pewnie skierował się ku miastu. Na sąsiednim siedzeniu Agata wyciągnęła zmęczone nogi, oparła głowę o zagłówek — już nie musiała dbać o fryzurę.

„Fajne wesele miał Krzysiek, prawda? Ale nasze było lepsze” — powiedział Tomasz, spoglądając w lusterko na oddalające się światła restauracji.

„Szczerze mówiąc, słabo je pamiętam” — odparła Agata, przymykając oczy.

„Ja też” — przyznał Tomasz.

„Własnego wesela nikt nie pamięta. Może dlatego wydaje się lepsze od innych” — dodała Agata.

„Prawda” — uśmiechnął się Tomasz.

„Chyba mama zostanie u nas na noc. Jak dojedziemy, jak ty ją odwieziesz…” — Agata ziewnęła.

„Oczywiście, niech zostanie. Ja też ledwo powieki otwieram.”

„Mówiłam, żeby wziąć taksówkę. Nigdy mnie nie słuchasz” — cichym głosem wyrzuciła Agata.

„Za późno, już jedziemy. Nie chcę jutro wracać po samochód.”

Agata nie odpowiedziała. Siedziała z zamkniętymi oczami, marząc tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się w domu, przebrać, zrzucić ciasne buty, które obtarły ją po kostkach, włożyć miękkie kapcie, wziąć prysznic…

Gdyby otworzyła oczy, zobaczyłaby, jak Tomasz zaciska dłonie na kierownicy, wytężając wzrok w pędzącą naprzeciw drogę. Jego blade czoło pokryła kropla potu, a oddech stał się nierówny. Agata tego nie widziała.

Tomasz nie przyznał się przed nią, ale żałował, iż wsiadł za kierownicę. Czuł, jak serce ściska się boleśnie, przepychając krew przez żyły. Z każdym uderzeniem ból narastał, a oddech stawał się coraz płytszy. Zatrzymać się? Nie, lepiej dojechać do domu i położyć się…

Wzdłuż drogi ścianą ciemniały drzewa, a miasto kpiło — nie zbliżało się, tylko jakby oddalało. Tomasz dodał gazu, ale w tej chwili ból rozdarł mu klatkę piersiową, w oczach pociemniało. Huk wstrząsnął obrzeżami śpiącego miasta, ale Tomasz już go nie usłyszał.

Kierowca tira wyskoczył z kabiny i pobiegł do zgniecionego samochodu. Od razu zrozumiał, iż kierowca nie żyje. Obok siedziała kobieta. Spróbował otworzyć drzwi — zablokowane. Wsunął rękę przez rozbite okno, szukając pulsu na jej szyi. Bez skutku. Palce były zbyt spięte.

Zadzwonił po pogotowie i czekał.

Uniewinniono go. We krwi zmarłego kierowcy „Skody” wykryto alkohol, a sekcja wykazała, iż zmarł na rozległy zawał jeszcze przed zderzeniem z ciężarówką, wskutek czego samochód wjechał na przeciwny pas…

Kierowca tira przyszedł do szpitala, by dowiedzieć się, co z tamtą kobietą. Przeszła dwie operacje, ale potrzebowała trzeciej — wymiany zmiażdżonego stawu biodrowego na sztuczny. Inaczej nie będzie chodzić, zostanie inwalidką. Na sztuczny staw potrzebne były pieniądze.

***

„Karol, w końcu jesteś. Znalazłam świetne mieszkanie. Wszystko, o czym marzyliśmy: piąte piętro, winda, kamienica w centrum, układ idealny. Remont oczywiście potrzebny, ale mocno zbiłam cenę. Jutro jedziemy oglądać. Ile mamy na koncie? jeżeli nie wypłacałeś, powinno starczyć” — szczebiotała Weronika, gdy Karol rozbierał się i mył ręce w łazience.

Stała mu na drodze, próbując złapać jego spojrzenie.

„Poczekaj, Weronika” — Karol odsunął ją i wyszedł z łazienki.

„Na co czekać? Takie mieszkanie gwałtownie zniknie. Namówiłam właściciela, żeby nikomu więcej go nie pokazywał. Nie mogłam się do ciebie dodzwonić — wyłączyłeś telefon” — Weronika nie odstępowała męża na krok.

„Gdy prowadzę, nie odbieram, wiesz o tym” — Karol usiadł przy kuchennym stole. — „Lepiej daj mi coś zjeść” — powiedział zmęczonym głosem, unikając jej wzroku.

Weronika sięgnęła po talerz, otworzyła garnek i zamarła z łyżką w ręce.

„Zmieniłeś zdanie o kupnie mieszkania?” — Odwróciła się gwałtownie. — „Może masz inne plany? Rzuciłeś dobrze płatną pracę, teraz jeździsz taksówką za grosze… Masz inną? Dlaczego milczysz?”

„Nie mów głupot. Nie mam nikogo. Pieniędzy też nie” — cicho dodał Karol.

„Jak to?” — Weronika usiadła z pustym talerzem, wpatrując się w męża. — „Gdzie są? Kupiłeś komuś mieszkanie?”

„Przestań!” — Karol podniósł głos. — „Odesłałem je tej kobiecie, a adekwatnie do szpitala, żeby jej zoperowali.”

„Tej, której mąż zginął w wypadku? Ale co ty masz z tym wspólnego? Przecież cię uniewinnili. Nie rozumiem.”

„Ja nie jestem winny. On nie był winny. Po prostu znaleźliśmy się w złym miejscu o złej porze. On zginął, ona została inwalidką, a ma syna…”

„Współczułeś jej. A nam nie żal? Latami oszczędzaliśmy, ty harowałeś na rejsach. Całe życie w kawalerce. Ja szukałam, mebleKarol westchnął głęboko i pomyślał, iż czasem dobro wraca w najmniej oczekiwany sposób, a życie pisze scenariusze, których nikt nie jest w stanie przewidzieć.

Idź do oryginalnego materiału