Czy wiecie, jak to jest mieszkać w cudzym mieszkaniu latami, nie wiedząc, kiedy usłyszycie, iż macie się wynieść? Ja i mój mąż, Jakub, wynajmujemy już siedem lat. W tym czasie nie raz zdarzało się, iż właściciele nagle oznajmiali: „Potrzebujemy tego lokum” – i znów pakowaliśmy walizki. Raz ich syn zmieniał plany studiów, innym razem sąsiedzi zachowywali się tak, iż życie obok nich stało się nie do zniesienia, a jeszcze innym razem podwyższano czynsz bez słowa wyjaśnienia. A my przez cały ten czas nie mogliśmy pozwolić sobie na dziecko – bo w takich warunkach zakładanie rodziny byłoby po prostu udręką.
Nie mieliśmy nic przeciwko życiu z rodzicami – moimi lub jego. Ale ich mieszkania są małe, więc i tak nie mogą nam pomóc. Ja i Jakub dawno skończyliśmy studia, pobraliśmy się jeszcze na ostatnim roku i wtedy marzyliśmy, iż gdy będziemy mieć dzieci, będziemy młodymi, pełnymi energii rodzicami, rozumiejącymi swoje pociechy. Teraz już choćby nie jestem pewna, czy tego chcę. Co, jeżeli dziecko dorośnie i stanie się dla nas obce, tak jak teraz wydaje nam się obca młodzież ze swoimi dziwnymi poglądami?
Oboje pracujemy, oszczędzamy, żyjemy oszczędnie. Żadnych wyjść do restauracji, żadnych wakacji. Wszystko dla jednego celu – własnego kąta. Ale choćbyśmy nie wiem jak się starali, wciąż brakuje pieniędzy. I jakby tego było mało, ojciec Jakuba zaczął mieć poważne problemy z sercem. Jeszcze nie jest stary, ale zdrowie go zawiodło, więc mąż wspiera go finansowo. Oczywiście to jeszcze bardziej uderza w nasz budżet, ale cóż – rodzina.
Aż pewnego dnia moja mama, Krystyna Nowak, oznajmiła, iż dostała spory spadek po ciotce. Chce nam pomóc – dołożyć do naszych oszczędności, żebyśmy w końcu kupili choćby małe kawalerki. euforia była ogromna! choćby zaczęliśmy szukać pośrednika, ale potem postanowiliśmy sami rozejrzeć się za ofertami.
Na początku trafiały się obiecujące ogłoszenia, ale gdy próbowaliśmy negocjować, od razu nas odprawiano z kwitkiem. Potem było tylko gorzej: raz zniszczona klitka bez okien, innym razem maleńka komórka, którą właściciele nazywali „przytulnym gniazdkiem”. Ale nie poddawaliśmy się – poświęcaliśmy czas, siły, choćby sen. Wszystko dla marzenia o własnym domu.
A potem Jakub pojechał do swoich rodziców. Wrócił cichy, zamyślony. Wieczorem usiadł naprzeciwko mnie i powiedział, iż musi porozmawiać. Jego ojciec jest w ciężkim stanie. Może potrzebna będzie operacja. Szanse są niewielkie, ale jednak istnieją. I Jakub stwierdził, iż uważa za słuszne przeznaczyć pieniądze, które moja mama chce nam dać, na leczenie ojca. Powiedział: „Życie jest ważniejsze niż mieszkanie. Jeszcze zarobimy. A tata… może nie mieć już czasu.”
Mówił z żarliwością, z bólem, szczerze. Ja milczałam. Potem próbowałam tłumaczyć: to nie są nasze pieniądze. Mama jeszcze nam ich nie przekazała. Poza tym – chciała pomóc nam, nie jego rodzicom. Tak, choroba ojca to straszna rzecz. Ale jak mogę po prostu przeznaczyć cudze pieniądze na cudzą potrzebę?
Po tej rozmowie Jakub spojrzał na mnie, jakbym była mu obca. Powiedział, iż jestem egoistką. Że gdyby na miejscu jego ojca był mój tata, nie wahałabym się ani chwili. Wciąż rozmawiamy, ale coraz częściej – zimno, jak sąsiedzi z klatki. I już nie jestem pewna, czy to mieszkanie jest nam potrzebne, jeżeli mielibyśmy w nim żyć jak obcy ludzie.
Gdy mama dowiedziała się o zamiarach Jakuba, kategorycznie odmówiła przedwczesnego przekazania pieniędzy. Powiedziała, iż da je dopiero w dniu podpisania umowy – gdy będzie pewne, iż kupujemy mieszkanie.
Rozumiem ją. To jej pieniądze. Chciała pomóc nam, nie swojej rodzinie. Ale i tak jest mi ciężko na sercu. Bo nie chcę stracić męża. Chciałam tylko dom. Nasze gniazdo. Dla nas. A dostałam nieufność, urazy i chłód.
Ludzie wokół podzielili się na dwa obozy. Przyjaciele Jakuba stoją po jego stronie. Moi – po mojej. A ja po prostu chcę żyć w spokoju, kochać i być kochaną. Ale chyba to jest trudniejsze niż zebranie pieniędzy na kredyt.
Jak myślicie, kto z nas ma rację?