Wiecie, jak to jest mieszkać w wynajmowanym mieszkaniu przez lata, nie wiedząc, kiedy przyjdzie czas się wyprowadzić? Ja i mój mąż Bartek wynajmujemy już siedem lat. W tym czasie zdarzało się nie raz, iż właściciele nagle oznajmiali: „Potrzebujemy tego mieszkania” – i znów pakowaliśmy walizki. Raz ich syn zmienił plany związane ze studiami, innym razem sąsiedzi zachowywali się tak, iż życie obok nich stawało się nie do zniesienia, a jeszcze innym podnosili czynsz bez wyjaśnienia. Przez te wszystkie lata nie mogliśmy choćby pomyśleć o dziecku – bo jak założyć rodzinę w takich warunkach?
Moglibyśmy mieszkać z rodzicami – moimi lub jego. Ale ich mieszkania są ciasne, i nie mają jak nam pomóc. Skończyliśmy studia, pobraliśmy się jeszcze na ostatnim roku i marzyliśmy, iż kiedy będziemy mieli dzieci, będziemy młodzi, pełni energii, rozumiejący ich świat. Teraz już choćby nie wiem, czy tego chcę. A co, jeżeli nasze dziecko dorośnie i stanie się dla nas obce, tak jak teraz wydaje nam się obca młodzież z dziwnymi poglądami?
Oboje pracujemy, oszczędzamy, żyjemy skromnie. Żadnych wyjść do knajp, żadnych wakacji. Wszystko dla jednego celu – własnego mieszkania. Ale ile byśmy nie odkładali, wciąż nie starcza. A jakby tego było mało, ojciec Bartka zaczął mieć poważne problemy z sercem. Jeszcze nie starzec, a zdrowie mu siada. Mąż pomaga mu finansowo, co oczywiście obciąża nasz budżet, ale co zrobić – rodzina.
Aż pewnego dnia moja mama, Agnieszka, oznajmiła, iż dostała spory spadek po ciotce. Chce nam pomóc – dołożyć się do naszych oszczędności, żebyśmy wreszcie kupili choćby małą kawalerkę. euforia była ogromna! Zaczęliśmy choćby szukać pośrednika, a potem postanowiliśmy sami rozejrzeć się za ofertami.
Najpierw trafiały się wspaniałe propozycje, ale gdy próbowaliśmy negocjować, sprzedający od razu się wycofywali. Potem było tylko gorzej: to rozpadająca się klitka bez okien, to mikroskopijna dziura, którą właściciel nazywał „przytulnym gniazdkiem”. Ale się nie poddawaliśmy – poświęcaliśmy czas, siły, choćby sen. Wszystko dla marzenia o własnym kącie.
A potem Bartek pojechał do rodziców. Wrócił cichy, zamyślony. Wieczorem usiadł naprzeciwko i powiedział, iż musi porozmawiać poważnie. Jego ojciec jest w ciężkim stanie. Może być potrzebna operacja. Szanse są niewielkie, ale jednak są. I Bartek oznajmił, iż uważa, iż powinniśmy oddać pieniądze, które moja mama chce nam dać, na leczenie jego taty. Powiedział: „Życie jest ważniejsze niż mieszkanie. Jeszcze zarobimy. A tata… może nie mieć już czasu”.
Mówił z pasją, z bólem, szczerze. Ja milczałam. Potem próbowałam tłumaczyć: to nie nasze pieniądze. Mama jeszcze nam ich nie przekazała. Poza tym – chciała pomóc nam, nie jego rodzicom. Tak, choroba ojca to straszna rzecz. Ale jak mogę po prostu przeznaczyć czyjeś pieniądze na cudzą potrzebę?
Po tej rozmowie Bartek spojrzaPo chwili odwrócił się i wyszłam z pokoju, czując, iż między nami rośnie ściana, której już nie da się przeskoczyć.