Nie ma paszportu ani aktu urodzenia. Nie zaprzecza, gdy mówi się, iż dzieciństwo spędził w jaskiniach – choć raczej nie jest to prawdą. Mówi się też, iż nie spotkał się osobiście z żadnym zachodnim dyplomatą. Ma wpływ na życie ponad dwudziestu pięciu milionów ludzi – bo tyle (80 proc. ludności Jemenu) mieszka na terenach, które są w rękach rebeliantów Huti. I ma swoje medialne „pięć minut”, trwające od października ubiegłego roku. Dla niego wydarzenia w Gazie to polityczny dar niebios.
Czterdziestopięcioletni dziś Abdul Malik al-Huti stanął na czele Hutich w 2004 roku, po śmierci swojego brata Husajna, założyciela ruchu i twórcy jego ideologii.
Niedawno skazał kilkadziesiąt osób na karę śmierci – przez powieszenie i ukrzyżowanie – za zachowania homoseksualne. Od początku czerwca znikają pracownicy organizacji pozarządowych i zachodnich placówek dyplomatycznych. Rodzinom nakazuje się milczenie. Dawni pracodawcy milczą. Niektórzy choćby zamieszczają ogłoszenia i chcą rekrutować nowych pracowników – żeby zastąpić tych, którzy zniknęli. Tym ostatnim grozi kara śmierci. Ale najpierw więzienie i tortury, żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym.
Nad ranem podjeżdża pod dom kilka samochodów opancerzonych. Wypada z nich kilkunastu zamaskowanych ludzi w mundurach. Bez przestrzegania podstawowych norm kulturowych – kobiety nie mają choćby jak zakryć się czy przejść do innej części domu. Zaczyna się przeszukanie. Są referencje od zagranicznej organizacji pozarządowej? Podziękowanie za współpracę czy potwierdzenie kompetencji językowych? To dowód na współpracę z CIA i Mosadem.
Co zasługuje na nagłówki?
Działania Hutich są przemyślane i dobrze zaplanowane. Oni mają swoją wizję i czas. Nic nie muszą i przed nikim nie odpowiadają. W ciągu ostatnich dwudziestu lat przebyli długą drogę. Gdy w 2004 rozpoczynali swoje pierwsze starcie z siłami rządowymi, traktowani byli jako niespecjalnie okrzesani ludzie z gór. Jedenaście lat później saudyjski sukcesor tronu i de facto władca wezwał do Rijadu lidera ruchu na rozmowy ostatniej szansy. Już wtedy Sana była w rękach rebeliantów. Rząd ewakuował się na południe, do Adenu. Abdul Malik Huti odmówił porozumienia. Afront ze strony górali w klapkach jest wciąż pamiętany. Do rozmów ostatniej szansy nie doszło i koalicja pod wodzą Arabii Saudyjskiej 26 marca 2015 roku rozpoczęła bombardowanie Jemenu. Ponad 25 tysięcy nalotów, które miały dotąd miejsce, ruchu Hutich nie osłabiło, wręcz przeciwnie.
W ciągu dziesięciu lat wojny Jemen rzadko trafiał na czołówki zachodniej prasy. Poza tym, gdy zbombardowano autobus, którym podróżowało i zginęło czterdziestu czterech uczniów. Albo gdy zmarła ważąca kilka kilogramów siedmioletnia Amal o prześlicznym uśmiechu. Wyprowadzona ze skrajnego niedożywienia wróciła do rodzinnego domu. Gdy odwodniła się w wyniku biegunki, rodziców nie było stać na trzydziestokilometrową podróż powrotną do kliniki. To się nadawało i zasługiwało na nagłówki. Siedemnaście milionów ludzi bez dostępu do bezpiecznej wody pitnej już niekoniecznie.
Gdy w listopadzie ubiegłego roku w kilku zachodnich krajach zaczęło nagle brakować popularnej marki herbaty (i wielu innych towarów), świat sobie o Jemenie przypomniał. Spektakularny atak na statek handlowy na Morzu Czerwonym przy użyciu wysłużonego Miga-17 transmitowany był na żywo. Napastnicy w kominiarkach mieli na sobie kamerki.
Atak na budynek w Tel Awiwie przyciągnął uwagę
Przed 7 października 2023 roku przez Bramę Łez (Bab Al-Mandib) przepływało około 60 statków na dobę. Dziś to jedna piąta, czyli 12. Od lutego nie jest tajemnicą, iż niektóre firmy wolą zapłacić Hutim za bezpieczną przeprawę niż wybrać dłuższą drogę wokół Przylądka Dobrej Nadziei. To oczywiście więcej zużytego paliwa, wyższe wynagrodzenie dla załogi i droższe ubezpieczenie. Jeden statek – pół miliona dolarów. Dwanaście na dobę – sześć milionów. Miesiąc daje 180 milionów.
Sankcje amerykańskie tego nie dosięgną. Wszystkie zasoby pieniężne są w kraju. Nieruchomości też. Jest kilka osób i podmiotów gospodarczych, które mogą zostać dotknięte, ale to kropla w morzu. Niezbyt dotkliwe. Kolejny przejaw bezsilności tak zwanego Zachodu w zderzeniu z Hutimi. Najnowsze sankcje obejmują garstkę podmiotów w Chinach i Omanie – wprowadzane są za dostarczanie komponentów broni i dronów.
Teraz Jemen znów wraca na światowe czołówki. Jak zawsze nie dlatego, iż jest ważny. Uzbrojony dron 19 lipca uderzył w Tel Awiwie w budynek mieszkalny niedaleko amerykańskiej ambasady. Zginął jeden człowiek, snajper mieszkający właśnie w tym budynku. Dziesięć osób zostało rannych. Dron odpalono z jemeńskiej wyspy Kamaran na Morzu Czerwonym. To tutaj królowa Elżbieta II spędziła część swojego miodowego miesiąca.
Dron przeleciał nad Erytreą, Sudanem, Egiptem, Morzem Śródziemnym i skierował się w stronę Tel Awiwu od zachodu. To nie wzbudziło podejrzeń. Wcześniej z tego kierunku leciały ptaki, wykryte przez izraelskie radary. Tak to tłumaczy Izrael – dron został wykryty, ale nie wzbudził podejrzeń. Druga strona utrzymuje, iż był nie do wykrycia. Ulepszona wersja drona Samad 3 (użytego wcześniej chociażby do ataku na lotnisko w Abu Zabi w 2028 roku), znana jako Yafa.
Zapomniany Jemen potrzebuje pomocy
Polskie stowarzyszenie Szkoły dla Pokoju od 2017 roku dostarcza pomoc żywnościową na tereny będące pod panowaniem rebeliantów Huti. Za każdym razem trzeba czekać na zezwolenie na dystrybucję. Skala pomocy jest niewielka, więc udaje się uniknąć haraczu na rzecz rebeliantów. zwykle to 50 tzw. koszy, czyli zestawów żywnościowego minimum dla 50 rodzin. Każdy kosz (25 kg mąki, po 5 kg cukru i ryżu, 2 l oleju, 2 kg czerwonej soczewicy, karton sosu pomidorowego, pudło daktyli) kosztuje 160 zł i pozwala ośmiu osobom przeżyć miesiąc. Wszystko kupowane jest na miejscu.
Osiem osób to nie model 2 plus 6. Może to być wdowa z trójką swoich dzieci, dwójką dzieci siostry, która zginęła w bombardowaniu, dziadek czy babcia, osierocone dziecko sąsiadów. Najczęściej wewnętrzni uchodźcy. W Jemenie jest ich teraz ponad 4,5 miliona. Polska pomoc dociera również do przedstawicieli społeczności muhamaszin, Jemeńczyków o nieco ciemniejszym kolorze skóry. Wyznają tę samą religię, mówią tym samym językiem, ale adekwatnie nie mają dostępu do pracy czy edukacji. Gdy ktoś ze społeczności ulegnie wypadkowi, nie może liczyć na pomoc. „Gdy naczynia dotknie pies czy Żyd, można je umyć. Gdy dotknie ich muhamaszin, trzeba je rozbić” – to powiedzenie najlepiej oddaje stosunek większości Jemeńczyków do tej marginalizowanej społeczności.
Żydzi są wrogami, o muhamaszin można zapomnieć. „Wreszcie jesteśmy na wojnie z Ameryką i Izraelem, czekaliśmy 20 lat na to bezpośrednie starcie” – głos przywódcy ruchu Hutich płynie z głośników w meczetach i na ulicach. Za atak na Tel Awiw Izrael odpowiedział atakiem na port w Hudajdzie. Finansowo dotkliwym (wartość zniszczonych zapasów ropy szacuje się na ćwierć miliarda dolarów), ale to Huti bagatelizują. Najważniejsze, iż już nie tylko Ameryka, ale także Izrael ich bombarduje. Gromkie „Śmierć Ameryce, śmierć Izraelowi, przeklnij Żydów, zwycięstwo Islamu”, bojowe zawołanie Hutich ma teraz zupełnie inny wydźwięk. Kto ucierpi? Jak zawsze najbiedniejsi. Ceny ropy pójdą w górę. Jeszcze trudniej będzie ją dostać.
W podzielonym kraju zwalczają się nawzajem dwa banki centralne. Ten w Adenie drukuje banknoty, który Sana uznaje za nielegalne i napędzające inflację. W Sanie od 30 marca bite są nowe monety (o nominale 100 jemeńskich riali) – tych nie uznaje Aden. Jeden dolar amerykański w Sanie to 550 riali, w Adenie choćby 1800. Walka dwóch banków centralnych na ponad trzy miesiące sparaliżowała cały system. Nie można było dokonywać przelewów ani pobierać pieniędzy.
Stowarzyszenie Szkoły dla Pokoju wznawia dystrybucję żywności na obrzeżach Sany. Ponad siedem lat wojny, teraz trzeci rok ni to wojny, ni pokoju. Na pewno kolejny rok blokad (granic, lotnisk) i straconych szans.
**
Stowarzyszenie Szkoły dla Pokoju działa bez biura i wynagrodzeń. Wszystko, co otrzymuje, przekazuje potrzebującym. w tej chwili zbiera na kolejną dystrybucję żywności dla 50 rodzin w Sanie. Liczy się każde wsparcie i każde uratowane ludzkie życie. Kilkanaście złotych to realna pomoc.
***
Beata Błaszczyk – współzałożycielka i wolontariuszka Stowarzyszenia Szkoły dla Pokoju.