Głośny sąsiad z akademika miłością mojego życia

newsempire24.com 3 dni temu

Hałasujący sąsiad z akademika stał się miłością mojego życia

Wiosna, marzec, Kraków. Mieszkałam wtedy w akademiku jednego z uniwersytetów na Starym Mieście. Dzień był ciężki, jutro miałam trudne zaliczenie i naprawdę chciałam się wyspać. Ale mój sąsiad z lewej — ten sam, który później został moim mężem — włączył muzykę tak głośno, iż szyby drżały.

Na początku miałam nadzieję, iż to gwałtownie się skończy. Godzina, dwie… Jedenasta — muzyka tylko się wzmagała. Z trudem powstrzymywałam irytację. Zebrałam się na odwagę, wstałam, wyszłam z pokoju i zapukałam do niego.

Nie otworzył, ale z drugiej strony drzwi usłyszałam:
— Kto tam? Czego chcesz?

Powstrzymując gniew, spokojnie poprosiłam, aby wyłączył muzykę. Zamilkł. Po minucie nastała cisza. Wróciłam do pokoju, myśląc, iż to koniec historii. Jak bardzo się myliłam.

Tydzień później sytuacja się powtórzyła — identycznie. Tym razem jednak otworzył drzwi. Chłopak o intensywnie niebieskich oczach, kręconych włosach i zapachu taniego wina. Wydał mi się nieuprzejmy i nietowarzyski. Zachowywał się podejrzliwie, jakbym przyszła do niego z pretensjami o trzeciej nad ranem. Chociaż była dopiero dziesiąta. Zamieniliśmy parę zdań, obiecał już nie hałasować. I faktycznie — ucichł.

Potem otrzymałam wiadomość na Facebooku od nieznanego nadawcy. Od razu wiedziałam — to on. Była grupa naszej akademii, gdzie naiwna podałam numer pokoju. Tak mnie znalazł.

Na początku nasza korespondencja była sucha, ale gwałtownie przerodziła się we flirt. Nie traktowałam tego poważnie — myślałam, iż to tylko przez nudę i alkohol. Szczerze, było to dla mnie nieprzyjemne: nie znosiłam pijanych i nie zamierzałam wiązać życia z takim człowiekiem. Ale coś w środku nie pozwalało mi tego zakończyć.

Wróciłam po wiosennej przerwie i… znalazłam na drzwiach swojego pokoju dziesiątki kartek. Pisał, iż się zakochał. Że nie może spać, myśleć ani uczyć się. Że śni mu się po nocach. choćby były wiersze. Można by pomyśleć, iż to romantyczne, ale mnie to tylko irytowało. Jego zachowanie wydawało się natrętne, prawie obsesyjne. Zignorowałam to — nie odpowiedziałam, nie podeszłam, nie napisałam.

Minęło kilka miesięcy. Nadszedł czerwiec. Właśnie zdałam trudny egzamin, lato było tuż za rogiem, a mój nastrój był wyśmienity. I kiedy szłam ścieżką do budynku, usłyszałam, jak ktoś woła moje imię. Odwróciłam się — to był on.

— Przepraszam, — powiedział, dysząc. — Za wszystko. Za muzykę. Za kartki. Za… za to, iż tak się narzucałem. Po prostu ja…

I tak staliśmy przed wejściem. Przede mną uchylił drzwi, przepuszczając mnie przodem. Potem — winda. Po raz pierwszy zauważyłam, jak bardzo był uważny. Otworzył przede mną drzwi, patrzył z dołu na mnie, jakby bał się coś powiedzieć. Wsiadliśmy do windy. W pewnym momencie — nacisnął przycisk „Stop”.

Zamarłam.

— Co robisz?! — niemalże krzyknęłam.
— Poczekaj, — powiedział cicho. — Muszę ci coś powiedzieć. Proszę.

Podszedł bliżej. Zrobiłam krok w tył, ale dalej nie było dokąd. Dotknął mojego podbródka, delikatnie uniósł głowę i powiedział:
— Dlaczego uciekasz? Dlaczego nie dajesz mi żadnej szansy?

Chciałam odpowiedzieć — nagadać mu, odejść, odepchnąć. Ale nie mogłam. Coś w jego spojrzeniu było tak szczere, iż język mi zdrętwiał. I wtedy mnie pocałował. Powinnam była się odsunąć. Ale tego nie zrobiłam. Nie wiem, co to było — magia, chwila, intuicja — ale od tej chwili wszystko się zmieniło.

Zaprosił mnie do siebie. Zgodziłam się.

W pokoju świece, półmrok, kieliszki, butelka wina.
— Nie piję, — powiedziałam.
— Dziś jest wyjątkowy wieczór, — odpowiedział i uśmiechnął się.

Rozmawialiśmy. Długo. Szczerze. Po raz pierwszy dostrzegłam w nim nie chuligana, nie hałaśliwego sąsiada, ale wrażliwego, delikatnego i dobrego człowieka. Jego słowa mnie wzruszyły. Jego dotyk był łagodny. Żartował, prawił komplementy, bawił się moim warkoczem. Potem zaprowadził mnie na mały wspólny taras. Noc. Księżyc. Pokazywał mi gwiazdy, opowiadał o konstelacjach, nazwał mnie swoją „spadającą gwiazdą”. Śmiałam się i nie mogłam uwierzyć, iż to się dzieje naprawdę.

Staliśmy tam do białego rana. Przykrył mnie, gdy zasnęłam. Pocałował w czoło i powiedział:
— Nie puszczę cię.

Minęło sześć lat. Jestem teraz żoną tego hałaśliwego sąsiada, który wtargnął do mojego życia z piosenkami, wierszami, winem i zatrzymaną windą. Oczekujemy dziecka. A ja przez cały czas nie mogę uwierzyć, iż wszystko zaczęło się od zwykłego pukanie do drzwi i prośby o przyciszenie muzyki.

Miłość to dziwna rzecz. Czasami nie kryje się w kwiatach i wyznaniach, a w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach. Trzeba tylko umieć usłyszeć — serce i hałas zza ściany.

Idź do oryginalnego materiału