Zostawiłam mamie auto, a brat je rozbił: teraz mama ma pretensje, iż na nią krzyczałam.

polregion.pl 5 dni temu

No i co z tego, iż chciałam dobrze? Wyjeżdżając na kolejną delegację, zostawiłam kluczyki do swojego samochodu mamie. Po co miała się męczyć, taszcząc zakupy na piechotę, skąd w garażu stał sprawny, wyremontowany w każdym calu foreign? Tylko iż to, czego najbardziej się bałam, i tak się stało. Oddała klucze mojemu młodszemu bratu. A on… no cóż, rozwalił auto. Nie na amen, oczywiście, ale koszt naprawy sprawił, iż włosy stanęły mi dęba. Zwłaszcza iż ubezpieczenie pokryje może z połowę.

Jestem logistykiem, ciągle jeżdżam po kraju. Czasem choćby za granicę. Na krótsze trasy wolę swój samochód – szybciej, wygodniej i przede wszystkim pewniej. Zawsze jeździłam ostrożnie. Przez jedenaście lat za kółkiem ani jednej stłuczki z mojej winy. No, może parę razy wjechali we mnie nieco podpici lub rozkojarzeni kierowcy. Ale generalnie – ostrożność to moje drugie imię. Auta zmieniałam rzadko, ale dbałam o nie jak o skarb. Zawsze z drugiej ręki, żeby oszczędzić. A w zeszłym roku pomyślałam – dość. Zasłużyłam na nowy wóz. Nie używany, nie po stłuczce, nie z cofniętym licznikiem – swój.

Wzięłam kredyt, wsypałam wszystko, co uciułałam przez lata, i kupiłam nową Toyotę. Ten zapach nowości, idealne hamulce, szklany dach. Marzyłam o niej. Ale ledwo zdążyłam się nacieszyć – a już kolejne służbowe wyjazdy i auto stało bezczynnie. Za to mama, która też ma prawo jazdy, zaczęła się dopraszać: „No może czasem bym podjechała – do sklepu, do przychodni?”. Nie protestowałam. Jeździ solidnie, no i w końcu to rodzina.

Postawiłam tylko jeden warunek: żadnych kluczy dla brata. Mój młodszy brat to ucieleśnienie wszystkiego, co kierowcom odbiera resztki siwizny. Typowy rajdowiec. Kocha wyprzedzanie, ostre ruszanie i jazdę na zderzaku. Ma już za sobą odebrane prawo jazdy. Jego ostatnie dwa auta trafiły na złom. Uwielbiam go, ale dać mu kluczyki to jak wręczyć dziecku zapalony petard. Mama kiwała głową, przysięgała: „Nie, nie, choćby się nie zbliży”.

Minęło kilka miesięcy. Wracam – i proszę: auto wrak. Brat wziął je bez pytania. A adekwatnie nie bez pytania – dostał zgodę mamy. To ona mu wręczyła klucze. Wkurzyłam się na maksa. Po pierwsze, wiedziała, jakie mam do tego podejście. Po drugie, auto rozbił, bo choćby nie zawracał sobie głowy zmianą opon na zimowe. Ja, wyjeżdżając, nie zdążyłam – prosiłam mamę. Zapomniała. A brat choćby nie pomyślał – wsiadł i pojechał. Na oblodzonej drodze, w zakręcie, stracił panowanie nad autem. Wjechał w słup.

Kiedy zobaczyłam wgniecenie, rozbitą lampę i wykrzywiony maskę, serce mi się ścisnęło. Nowe auto. Kredyt jeszcze nie spłacony. Ledwo zdążyłam się nim najeździć przez miesiąc, a teraz stoi pod blokiem – ani do jazdy, ani do kosza.

Straciłam cierpliwość. Nakrzyczałam. No tak, głośno, ostro, ale czy nie miałam prawa? Prosiłam. Błagałam. Ostrzegałam. I proszę bardzo, efekt.

„To tylko samochód” – rzuciła mama, nie patrząc mi w oczy. „Nie dramatyzuj. Naprawi się. Ważne, iż nikt nie ucierpiał. A jeżeli jeszcze raz na mnie podniesiesz głos, to w ogóle nie będę z tobą rozmawiać.”

Brat – jak to brat. Wali się w piersi, obiecuje oddać kasę za naprawę. Tylko skąd? Zarabia grosze, a długi ma jak za trzy życia do przodu. A mama czeka na moje przeprosiny. Ma do mnie żal. Nie on, który wbił się w słup, nie ona, która złamała obietnicę. To ja powinnam przepraszać.

A ja teraz chodzę piechotą. I myślę: czy naprawdę nikt w mojej rodzinie nie potrafi przyznać się do błędu? Czy to ja teraz jestem winna, iż zostałam bez samochodu, na który harowałam latami?

Idź do oryginalnego materiału