Zostawił żonę, nazywając ją posługaczką, a gdy postanowił wrócić, czekała na niego niespodzianka

newsempire24.com 1 tydzień temu

Od zawsze mówiono Zofii, iż kobiety w jej rodzie są skazane na nieszczęście. Prababka straciła męża na froncie, babcia podupadła na zdrowiu po wypadku w fabryce, a ojciec jej matki porzucił rodzinę, gdy dziewczynka miała zaledwie trzy lata. Zośka często wyobrażała sobie, iż jej małżeństwo też skończy się jakimś dramatem. Choć nie chciała w to wierzyć, cień rodzinnej klątwy wciąż nad nią wisiał.

Swojego przyszłego męża, Wojciecha, poznała w małym warsztacie na obrzeżach Łodzi, gdzie oboje pracowali. On naprawiał maszyny, ona sortowała części. Zbliżyła ich wspólna stołówka, gdzie w przerwie obiadowej zaczęli rozmawiać. Decyzja o ślubie przyszła szybko. Urządzili skromne wesele i zamieszkali w jej dwupokojowym mieszkaniu przy ulicy Górnej. Babcia już wtedy odeszła, więc mieszkanie stało się ich wspólnym domem.

Życie toczyło się zwyczajnym rytmem. Najpierw urodził się syn Bartek, potem młodszy – Kuba. niedługo potem odeszła matka Zosi. Teraz musiała sama radzić sobie z domem i wychowaniem chłopców. Nie narzekała: Wojtek zarabiał, a jej zadaniem było dbanie o gospodarstwo i synów.

Ale po kilku latach coś się popsuło. Wojtek coraz częściej zostawał w pracy, wspominał o młodej koleżance, która „pomagała mu z raportami”. Zośka widziała, jak się oddala: wracał do domu tylko po to, by się przebrać, a czasem w ogóle nie nocował. Wszystko rozumiała, ale strach przed samotnością z dziećmi paraliżował ją.

— Zostaw ją, pomyśl o synach — odważyła się powiedzieć pewnego dnia.

Wojtek milczał. Żadnych wyjaśnień, krzyków – tylko lodowata cisza.

Zosia wciąż o niego dbała: gotowała obiady, prała jego koszule.

— Umiesz tylko służyć — rzucił jej pewnego dnia z pogardą, gdy znów spróbowała rozmowy.

Postanowiła przeczekać, mając nadzieję, iż oprzytomnieje. Ale pewnego wieczoru Wojtek spakował swoje rzeczy.

— Nie zostawiaj nas, proszę! Nie odbieraj chłopcom ojca! — łkała Zosia.

— Jesteś tylko żałosną służącą — odciął się, patrząc na nią z wyższością.

Te słowa usłyszeli synowie. Bartek i Kuba, przytuleni do siebie na kanapie, patrzyli, jak ojciec wychodzi. Nie rozumieli, dlaczego tak się dzieje. Może nie byli dość grzeczni? Może mama zawiniła?

Dzieci widziały wszystko: łzy matki, jej wysiłek, by zachować twarz, jej niekończącą się troskę. Starały się pomagać: myły naczynia, sprzątały. A Zosia poświęciła się całkowicie dzieciom i pracy. O nowym związku choćby nie marzyła – synowie stali się jej całym światem.

Ale los miał inne plany. Pewnego dnia, gdy robiła zakupy w osiedlowym sklepie, upuściła worek kaszy. Młody mężczyzna natychmiast podniósł go z podłogi.

— Pomóc zanieść zakupy? — zapytał z uśmiechem.

Zośka zmieszała się, ale on, nie czekając na odpowiedź, przejął jej torby.

— No cóż, sam zdecyduję — powiedział, i tak zaczęli rozmawiać w drodze do domu.

Nazywał się Marek. Był życzliwy, miał spokojny głos i lekko utykał. Zośka podziękowała mu i pożegnała się, nie spodziewając się kolejnego spotkania. Ale Marek zaczął pojawiać się w tym samym sklepie, jakby specjalnie na nią czekał. Tak się poznali.

Zosia dorabiała sobie sprzątaniem klatek w swoim bloku. Zwykle pomagali jej synowie, ale tego dnia postanowiła zrobić to sama.

— Może pomogę? — rozległ się znajomy głos.

Marek znów był obok. Pomógł jej skończyć sprzątanie, a wieczorem Zośka zaprosiła go do domu. Przyszedł w eleganckim garniturze, z bukietem białych chryzantem i pudełkiem pączków.

— Dobry wieczór — powiedział, wręczając słodycze chłopcom.

Bartek, starszy syn, bez powodu powąchał pączki, co wszystkich rozśmieszyło. Nastrój się rozluźnił. Przy kolacji Zośka upuściła łyżkę, a Marek zręcznie ją złapał w locie.

— Pan gra w koszykówkę? — spytał Kuba.

— W szkole grałem, ale to już dawno — uśmiechnął się Marek.

— Pokażemy panu nasze boisko! — zawołał Bartek. — Gramy z kolegami w kosza.

Następnego dnia znów się spotkali. Marek wyznał:

— Pewnie zauważyłaś, iż poruszam się wolno i mówię nieco inaczej. Miałem poważny wypadek. Żona nie chciała zostać ze mną. Teraz pewnie i ty nie będziesz chciała mnie widzieć.

Zośka milczała, nie chcąc go zawstydzić pytaniami.

— jeżeli moi chłopcy ci nie przeszkadzają, przychodź — odpowiedziała w końcu z uśmiechem.

Marek stał się częścią ich życia. Był troskliwy, bawił się z chłopcami, pomagał w domu. Z początku dzieci były nieufne, ale gwałtownie się do niego przywiązały. Stał się dla nich kimś, kim ich ojciec nigdy nie był. Razem grali w koszykówkę, zapraszali kolegów, a dom wypełnił się śmiechem.

Mijały lata. Bartek zaczął się spotykać z dziewczyną, Kuba zainteresował się muzyką. Pewnego dnia Bartek przyszedł do Marka po radę – tak bardzo mu ufał. Ale któregoś wieczoru rozległo się pukanie do drzwi. Zośka otworzyła i zastygła. W progu stał Wojtek.

— Popełniłem błąd — powiedział. — Chcę to naprawić.

— Wynoś się! — krzyknął Bartek, zaciskając pięści.

— Jak śmiesz tak do mnie mówić, smarkaczu?! — warknął Wojtek.

— Nie waż się tak odzywać do mojego syna! — ostro odezwał się Marek, występując naprzód.

Był gotów bronić rodziny.

— Nie potrzebujemy cię! — wrzasnął Kuba, podbiegając do drzwi.

Wypchnął ojca za próg i zatrzasnął drzwi.

— NieI nigdy więcej go nie zobaczyli, bo prawdziwą rodzinę Zofia odnalazła dopiero wtedy, gdy los zesłał jej Marka – człowieka, który pokazał jej i chłopcom, co znaczy prawdziwe szczęście.

Idź do oryginalnego materiału