Zamieniła wnuki na starego psa, a potem w milczeniu pogrzebała swoje poczucie winy.

newsempire24.com 8 godzin temu

Zamieniła wnuki na starego psa, a potem w milczeniu grzebała swoją winę

— Danuta, zabierz tego urwisa! Denerwuje mojego biednego Bazylego! — syknęła z irytacją Irena Pawłowska, wskazując na rozczochranego psa leżącego w fotelu. — Mówiłam jasno: natychmiast zabierz tego diabła!

Danuta, blednąc, odprowadziła małego Bartka na bok i cicho wyszeptała: „Przepraszam, króliczku”.

Z sypialni wyszedł Bartosz, przecierając zmęczone skronie:

— Co się znowu dzieje? Krzykami nie dajecie mi pracować!

— Ach, przeszkadzamy mu w pracy! — zaśmiała się ironicznie matka. — A mój Bazyli, nawiasem mówiąc, ma ostatnie dni, a wy tu z waszymi wrzaskami i pieluchami! Koniec tego! Wynoście się! Nie zamierzacie przecież wiecznie być na mojej głowie?

— Mamo, po co tak? Przecież nie jesteśmy ciężarem! Kupujemy jedzenie, Danuta sprząta…

— Mam to gdzieś! Ja swoje już przeżyłam, a wy sobie życie sami urządzajcie! Pakujcie się. Macie trzy dni!

Bartosz wściekle spojrzał na starego psa i w milczeniu wyszedł. Danuta podeszła do łóżeczka, gdzie spały jej półroczne bliźniaki, usiadła obok i nie powstrzymała łez.

— Wyjedziemy dziś — powiedział mąż, obejmując ją za ramiona.

— Ale dokąd, Bartku? Nie mamy ani pieniędzy, ani mieszkania…

— Krzysiek zostawił mi klucze, wyjechał w delegację. Pomieszkamy tam, a ja znajdę jakiś dodatkowy zarobek. Dasz radę, Danuta, obiecuję.

Skinęła tylko głową i zaczęła pakować rzeczy. Na pożegnanie Irena choćby nie wyszła — tylko krzyknęła z kuchni:

— Zdecydowaliście się wyprowadzić? No to szczęśliwej drogi!

Ale los, niestety, przygotował im inną drogę. W taksówce, która wiozła ich do znajomego, na pełnej szybkości uderzył samochód. Bartosz i dzieci zginęli na miejscu. Danuta przeżyła, ale trafiła do szpitala w ciężkim stanie.

Leżała w śpiączce prawie dwa miesiące. Aż pewnego ponurego, wilgotnego dnia jej powieki zadrżały, a oczy się otworzyły. Pierwszą osobą, którą zobaczyła, była Irena Pawłowska.

— Danusiu, moje słoneczko! Boże, obudziłaś się… — przyciskała usta do jej dłoni.

— A… pani kto? — wyszeptała ledwo słyszalnie Danuta.

— Mama… — skłamała teściowa, ledwo powstrzymując drżenie.

Irena przemilczała tragedię. Powiedziała lekarzowi, iż Danuta straciła pamięć, i poprosiła, by nic jej nie wyjaśniano. „Nie teraz” — zdecydowała. Rzeczy Bartosza i dzieci wyrzuciła, zdjęcia schowała w pudle na szafie. Chciała cofnąć czas. Cokolwiek naprawić.

Danutę wypisano. W domu powoli wracała do zdrowia. Jedyną osobą, przy której czuła się bezpiecznie, był masażysta Sławek. Z nim było jej spokojnie, tylko do niego uśmiechała się szczerze. A Irena… Danuta nie ufała jej, czuła coś obcego, chłodnego w jej dotyku.

Pewnego dnia Irena, chcąc przetrzeć kurze, stanęła na starym krześle. Noga się poślizgnęła, krzesło się złamało, a kobieta złamała nogę. Danuta zawiozła ją na pogotowie, ale dokumenty zostały w domu.

Wróciła po nie i nagle zobaczyła na szafie zakurzone pudełko. Otworzyła je. W środku — zdjęcia. Ona, Bartosz, bliźniaki… I wszystko wróciło. Ból przeszył jej głowę jak igła. Danuta krzyknęła.

Wpadła na pogotowie, śczeskać zdjęcia w dłoniach.

— Proszę mi powiedzieć prawdę… Gdzie moje dzieci? Gdzie Bartosz?!

Irena rozpłakała się. Po raz pierwszy naprawdę. Łzy wyznania, winy, bólu. A milczenie — jak nóż w serce. Danuta zemdlała na progu.

Ocknąwszy się, wybiegła ze szpitala. Biegła przez ulice, ślepo, pod deszczem i wiatrem. Dotarła do mostu. Patrzyła na rzekę jak na wyjście. „Jeśli skoczę — będzie lżej. Cisza. Zapomnienie…”

I nagle — czyjeś ręce. Mocne, pewne. To był Sławek.

— Danuta… Nie pozwolę ci spaść. Płacz. Tylko nie milcz, nie umieraj, nie uciekaj. Jestem przy tobie.

Wtuliła twarz w jego pierś i płakała jak nigdy. A on milczał i gładził jej włosy.

Przed nimi było jeszcze wiele — przebaczenie, powrót do życia, nauka od nowa. Ale tam, wśród zimnego wiatru i szarego nieba, zaczęła się nowa historia. Bez dawnego szczęścia, ale z nadzieją na światło.

Idź do oryginalnego materiału