Zabrał syna ze sobą — to był tylko sen…

newsempire24.com 2 dni temu

Dzisiaj znów miałam ten sen…

Poznałam Stanisława na potańcówce w naszej wiejskiej świetlicy. Od razu zwrócił na mnie uwagę — wysoka, zgrabna, śmiejąca się dziewczyna z błyszczącymi oczami. Cały wieczór krążył wokół mnie jak natrętna mucha, a pod koniec zaproponował, żeby mnie odprowadzić.
— Jutro wieczorem przyjdę, może pójdziemy się przejść? — spytał, gdy się żegnaliśmy.
— Przyjdź — szepnęłam, czując, jak serce zaczyna bić szybciej.

Tak zaczęła się nasza historia. Na wsi plotki roznoszą się gwałtownie — niedługo wszyscy wiedzieli, iż Zosia ma adoratora. Szeptali po kątach:
— Pewnie niedługo wesele. Chodzi za nią jak cień. Dobra para, oboje porządni.

Stanisław faktycznie oświadczył się niedługo później. Wesele było huczne, na całą wieś. Zamieszkaliśmy w domu, który sam zbudował — bo był złotą rączką, od dziecka chodził z ojcem po budowach. Potem urodził się nasz syn. Wszystko było dobrze… ale tylko przez jakiś czas.

Z czasem Stanisław coraz częściej przesiadywał u sąsiadów — to pomóc, to coś naprawić. Często go przy tym poczęstowali. Hojnie. Najpierw to było niewinne, ale z czasem stało się nałogiem.
— Stachu, przestań już włóczyć się po cudzych domach — mówiłam. — Mam dość widzieć cię wieczorami podchmielonego.
— Co to za problem, iż z ludźmi posiedziałem? Przecież w domu wszystko robię.

Syn podrósł, ja wróciłam do pracy, zostawiając go pod opieką babci. A Stanisław wciąż „pomagał”. Z dnia na dzień wracał coraz częściej w kiepskim stanie. Relacje zaczęły się psuć. Kłótnie stały się codziennością. Raz choćby rozstaliśmy się na tydzień, ale dla dobra dziecka wybaczyłam. Obiecał się poprawić. I na jakiś czas było lepiej. Aż znów wrócił do starych nawyków.

Wielokrotnie myślałam o odejściu. Ale syn kochał ojca. Gdy Stanisław był trzeźwy, spędzali razem mnóstwo czasu — uczył go, bawił się, majsterkował. Dla dziecka znosiłam wszystko. I wciąż miałam nadzieję: może opamięta się, może wróci ten troskliwy mężczyzna, za którego wyszłam.

Lata i zmęczenie zrobiły swoje. Stanisław zaczął słabnąć, tracić siły.
— Chodźmy do lekarza — namawiałam.
— Głupoty. Przeleżę się, przejdzie. Jeszcze młody jestem.

Na badania poszedł dopiero, gdy nie mógł już wstać z łóżka. Diagnoza była straszna. Lekarz tylko pokiwał głową:
— Dlaczego tak późno? Nie mamy wiele czasu…

Do końca się nim opiekowałam. Ból, bezsilność, łzy — wszystko pomieszane. A potem go zabrakło. Cała wieś przyszła na pogrzeb. choćby ci, którzy nie znosili jego popijania — szanowali go za charakter i umiejętności.

Na czterdziesty dzień przyśnił mi się. Stał w cieniu i mówił:
— No i jak ci bez mnie? Ciesz się, póki możesz… Ale pamiętaj: syna zabiorę ze sobą.

Obudziłam się zlana potem. Pobiegłam do pokoju Tadeusza — dwunastoletni chłopiec spokojnie spał. Nikomu nie powiedziałam o tym śnie. Ale od tamtej pory pilnowałam go jak oka w głowie. Sprawdzałam, dopytywałam, martwiłam się o każdy szczegół. Mąż już mi się nie śnił. Sen jakby zbladł… ale niepokój został.

Pół roku później Tadeusz nie wrócił ze szkoły. Wypadek samochodowy. Zabrali mi go.

Nie wytrzymałam — ból rozrywał pierś, dusił, odbierał sen. Po pogrzebie niemal przestałam mówić. Dopiero po miesiącach znów nauczyłam się oddychać. Potem, powoli, zaczęłam żyć.

Wyszłam za wdowca z dwoma córkami. Starałam się być dobrą matką, potem urodził nam się wspólny syn. Wydawało się, iż wszystko się układa. Ale serce nigdy nie było już takie samo. Tadeusz zostawił w nim ślad. Mój pierwszy syn. Zabrany przez ojca. Tego, który kiedyś był dla mnie całym światem.

Teraz mam wnuki. Przyjeżdżają, bawią się, biegają po podwórku. I się uśmiecham. Ale gdy nocą śni mi się Tadeusz — płaczę. Bo teraz wiem. Prorocze sny istnieją. I może w nich próbują nas ostrzec. Tylko zmienić — prawie nigdy się nie da. Pozostaje tylko pogodzić się. I iść… dalej.

Idź do oryginalnego materiału