Zabrał syna ze sobą, ale to był tylko sen…

polregion.pl 14 godzin temu

To zaszło dawno temu, jakby sen…

Jadwiga poznała Bogusława na zabawie w wiejskiej remizie. Od razu zwrócił na nią uwagę — wysoka, smukła dziewczyna z roześmianymi oczami. Cały wieczór nie odstępował jej na krok, a potem zaproponował, by ją odprowadził.
— Przyjdę jutro, może się przejdziemy? — spytał, żegnając się u jej furtki.
— Przyjdź — odparła cicho, czując, jak serce bije mocniej.

Tak zaczęła się ich historia. Na wsi plotki rozchodzą się gwałtownie — wszyscy niedługo wiedzieli: Jadwiga ma adoratora. Szeptano po kątach:
— Zaraz będzie wesele. On za nią lata jak zaczarowany. Dobra para, stateczni oboje.

Bogusław niedługo oświadczył się. Wesele wyprawili huczne, z całym przysiółkiem. Młodzi zamieszkali w domu, który Bogusław sam zbudował — był złotą rączką, od dziecka chadzał z ojcem po budowach. Niedługo potem urodził im się syn. Wszystko było dobrze. Na początku.

Lecz z czasem Bogusław zaczął często przesiadywać u sąsiadów — to pomóc, to coś naprawić. Często go częstowano. Hojnie. Z początku niewinne, niedługo stało się to nałogiem.
— Boguś, dosyć już tych wędrówek — mówiła Jadwiga. — Zmęczyło mnie, iż co wieczór wracasz podchmielony.
— Co złego w spotkaniu z ludźmi? Przecież w domu wszystko ogarniam.

Syn podrósł, Jadwiga wróciła do pracy, zostawiając chłopca u babci. A Bogusław wciąż „pomagał”. Z dnia na dzień wracał w coraz gorszym stanie. Relacje zaczęły się psuć. Kłótnie nasilały się. Raz choćby rozstali się na tydzień, ale dla syna mu wybaczyła. Obiecał się poprawić. I było lepiej. Na chwilę. Potem wszystko wróciło.

Jadwiga nieraz myślała, by odejść. Ale syn kochał ojca. Gdy Bogusław był trzeźwy, spędzali razem godziny — uczył go, bawił się, majsterkował. Dla syna znosiła wszystko. Wciąż miała nadzieję: może opamięta się ten człowiek, za którego wyszła.

Lecz lata i zmęczenie zrobiły swoje. Bogusław zaczął podupadać na zdrowiu.
— Chodź do lekarza — namawiała go żona.
— Głupstwa. Poleżę, przejdzie. Jeszcze młody jestem.

Poszedł dopiero, gdy nie mógł wstać z łóżka. Diagnoza była straszna. Lekarz tylko pokręcił głową:
— Czemu tak późno? Obawiam się, iż czasu zostało niewiele…

Jadwiga pielęgnowała go do końca. Ból, bezsilność, łzy — wszystko pomieszane. A potem Bogusława zabrakło. Cała wieś przyszła na pogrzeb. choćby ci, których drażniły jego popijawy — szanowali go za charakter i umiejętności.

W czterdziestą noc przyśnił się jej. Stał w cieniu i mówił:
— Jak ci bez mnie? Ciesz się, póki możesz… Ale pamiętaj: syna zabiorę ze sobą.

Obudziła się zlana potem. Pobiegła do pokoju dziecka. Dwunastoletni Wojtek spał spokojnie. Nikomu nie powiedziała o śnie. ale odtąd pilnowała go jak oka w głowie. Sprawdzała, martwiła się o każdy drobiazg. Mąż już się nie pojawiał. Sen jakby zbladł… ale niepokój pozostał.

A pół roku później Wojtek nie wrócił ze szkoły. Wypadek. Auto. Zginął na miejscu.

Jadwiga nie wytrzymała — ból rozrywał pierś, dusił, odbierał sen. Po pogrzebie niemal nie mówiła. Dopiero po miesiącach znów nauczyła się oddychać. Potem — powoli — wróciła do życia.

Wyszła za wdowca z dwoma córkami. Starała się być dobrą matką, później urodził się im wspólny syn. Wydawało się, iż wszystko się ułoży. ale serce już nigdy nie było takie samo. Wojtek został w niej na zawsze. Jej pierworodny. Zabrany przez ojca. Tego, który był kiedyś jej całym światem.

Dziś Jadwiga ma wnuki. Przyjeżdżają, bawią się, biegają po podwórku. I ona się uśmiecha. ale gdy nocą śni się jej Wojtek — płacze. Bo teraz wierzy. Sny prorocze istnieją. I może w nich nas ostrzegają. Tylko zmienić — prawie nigdy nie można. Pozostaje przyjąć. I żyć… dalej.

Idź do oryginalnego materiału