Mamo, przestań już! Ignacy gwałtownie odsunął się od okna, gdzie wypatrywał przejeżdżających samochodów. Ile można powtarzać to samo? Przecież już tysiąc razy tłumaczyłem!
Wytłumaczyłeś? załamała ręce Wanda Markowska. Co mi takiego wytłumaczyłeś?! Że nas rzucasz dla jakiejś obcej baby z dziećmi?!
To nie obca baba! Halina jest moją żoną! syn zacisnął pięści, głos mu drżał ze złości. A dzieci też już są moje! Rozumiesz? Moje!
Zosia cicho siedziała przy kuchennym stole, kręcąc w dłoniach łyżeczkę do herbaty. Łzy kapaly prosto do ostygłej herbaty. Nie płakała po prostu leciały same, jak deszcz za oknem.
Twoje?! zaśmiała się matka, a śmieś był straszniejszy od krzyku. Oszalałeś?! Masz rodzoną siostrę, która po wypadku ledwo chodzi! Masz matkę, która całe życie poświęciła tobie! A ty… ty uciekasz do obcych!
Ignacy przysiadł na skraju kanapy, przetarł dłonią twarz. Zmęczony był tymi rozmowami, aż w skroniach go pulsowało.
Mamo, spróbuj zrozumieć. Jestem dorosłym facetem, mam trzydzieści dwa lata. Mam prawo do własnego życia.
Własnego życia? Wanda Markowska usiadła naprzeciw syna, objęła jego dłonie. Ignusiu, kochany, taki młody, przystojny, dobra praca. Znajdziesz sobie młodszą dziewczynę, urodzicie swoje dzieci…
Nie chcę innych dzieci! wyrwał ręce z matczynych dłoni. Łukasz i Hania oni już są moje. Łukasz wczoraj nazwał mnie tatusiem. Rozumiesz? Pierwszy raz w życiu ktoś mnie tak nazwał!
Zosia łkając wstała od stołu. Kulejąc, podeszła powoli do brata.
Ignacy, a co ze mną? głos miała cichy, złamany. Wiesz, iż bez ciebie przepadnę. Po wypadku tylko na ciebie liczę. Mama emerytka, nie ma pieniędzy. Kto mi pomoże, jak nie ty?
Ostatni uścisk brata. Ignacy przytulił siostrę, pogładził po włosach.
Zosieńku, przecież nie umieram. Po prostu będę mieszkał osobno. Pomagać będę, oczywiście. Ale mam teraz własną rodzinę.
Własna rodzina była u ciebie zawsze! nie wytrzymała Wanda Markowska. My jesteś twoją rodziną! Rodziną!
Halina jest w ciąży cicho powiedział Ignacy.
Zapadła cisza. Tylko zegar tykał na ścianie, za oknem szumiał deszcz.
Co powiedziałeś? matka zbladła, osunęła się w fotel.
Halina czeka na dziecko. Nasze dziecko. Rozumiecie teraz, dlaczego nie mogę jej porzucić?
Zosia odsunęła się od brata, spojrzała szeroko otwartymi oczami.
Ile jej? zapytała.
Pięć tygodni. Ale lekarze mówią, iż wszystko dobrze.
Boże drogi… matka zakryła twarz dłońmi. Aleś ty namieszał, synku.
Wanda Markowska przepracowała w przedszkolu jako wychowawczyni ponad trzy dekady. Dzieci kochała nad życie, ale własnych wnuków od Ignacego wyobrażała sobie inaczej. Nie od obcej rozwódki z dwójką dzieci, ale od porządnej dziewczyny z dobrego domu.
Mamo, w czym problem? Ignacy przysiadł obok matki, spróbował objąć. Wnuka wreszcie doczekasz się. Albo wnuczkę. Czy to nie świetnie?
Od kogo? od niej? odsunęła się. Od kobiety, która już zdążyła wyskoczyć za mąż? Która już dwoje urodziła? Kim ona w ogóle jest? Skąd się wzięła?
Halina pracuje w naszym szpitalu jako pielęgniarka na pediatrii. Dobra kobieta, życzliwa. Dzieci cudne, grzeczne.
A gdzie ich ojciec? nie dawała za wygraną matka.
Zginął na służbie. Halina miała dwadzieścia dwa lata, jak została sama z dwójką maluchów.
Aha skinęła głową Wanda Markowska. Szukała sobie frajera, żeby wszystko utrzymać. I znalazła.
Mamo! wybuchnął Ignacy. Dosyć! Nie jestem frajerem! Jestem dorosłym mężczyzną, który pokochał kobietę!
Pokochał? matka wstała, przeszła się po pokoju. Co ty możesz wiedzieć o miłości? Tyle lat w domu siedziałeś, do pracy jeździłeś, nam pomagałeś. Żadnego doświadczenia z kobietami. Pierwsza lepsza oplątała cie wokół palca.
Zosia znów usiadła przy stole, oparła głowę na rękach. Po wypadku często ją bolała, a od rodzinnych awantur stawała się nie do zniesienia.
Głowa mi pęka poskarżyła się. Możecie mówić ciszej?
Zosieńku, wybacz Ignacy podszedł do siostry, dotknął jej czoła. Gorączki nie masz. Brałaś leki?
?
Jutro pojedziemy do
Po znikającym zachodzie słońca, Grzegorz wyszedł w drobny wiosenny deszcz, niosąc w kieszeni obrączki i w sercu dziwną pewność, iż po burzach tych wszystkich, musi nadejść czas suchych butów i wspólnej herbaty na jednym balkonie gdzieś w Ursynowie, zanim kot Stefan zdąży zrzucić kolejny doniczkowy bluszcz sąsiadce spod jedenastki, która już trzy dni plotkuje przy śmietniku z panią Zosią i jej jamnikiem o tym jak to „młody Kozłowski rzucił matkę i siostrę dla tej wdowy z Ochoty”.
Drobny deszcz mżył dalej, ale Grzegorz szedł już bez zmrużenia oczu, bo wiedział, iż choć nieba jeszcze nie widać, to gdzieś tam nad prawdziwym domem słonko musi jednak wstawać.