Tragedia na S5 w Cotoniu. Po sześciu latach przed sądem stanęli urzędnicy GDDKiA i inżynierowie odpowiedzialni za błędne oznakowanie

moje-gniezno.pl 3 dni temu

Dwie ofiary śmiertelne, kilkanaście osób rannych i pytania o odpowiedzialność, które przez lata pozostawały bez odpowiedzi. Dopiero prywatne dochodzenie prawnika z Australii, brata jednej z ofiar, doprowadziło do przełomu w sprawie wypadków na drodze ekspresowej S5.

W listopadzie 2019 roku w Cotoniu pod Żninem zginęło dwóch kierowców. Obaj jechali tym samym odcinkiem budowanej wówczas drogi ekspresowej S5, na którym tymczasowa organizacja ruchu wprowadzała kierowców w śmiertelną pułapkę. Mimo oczywistych błędów w oznakowaniu, zarządca drogi nie wprowadził zmian po pierwszym tragicznym wypadku. Drugi – tydzień później – tylko potwierdził, iż tragedii można było uniknąć.

Dziś, po sześciu latach, przed Sądem Rejonowym w Żninie zasiadło pięć osób – urzędnicy Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad w Bydgoszczy oraz inżynierowie nadzorujący budowę. Prokuratura zarzuca im niedopełnienie obowiązków, które miało doprowadzić do śmierci dwóch mężczyzn i obrażeń kilkunastu pasażerów.

Chaos na budowie i błędne oznakowanie

W listopadzie 2019 roku kierowcy jadący trasą z Żnina w stronę Gniezna zostali skierowani na jedną, dopiero co wybudowaną jezdnię drogi S5. Druga, równoległa nitka była wciąż placem budowy. W praktyce oznaczało to, iż ruchem w obu kierunkach poprowadzono jedną, szeroką jezdnię, która – w świetle znaków – wyglądała jak pełnoprawna droga ekspresowa.

Świadkowie mówili wówczas o „drodze, która wyglądała jak gotowa, ale nie była bezpieczna”. Niektórzy kierowcy w ogóle nie zdawali sobie sprawy, iż jadą w dwóch przeciwnych kierunkach po jednym pasie. Oznakowanie było niespójne, a znaki zmieniano – jak przyznawali pracownicy budowy – choćby kilka razy dziennie.

3 listopada o świcie doszło do czołowego zderzenia Fiata Bravo i busa. Zginął 38-letni Krystian Łaziński – prawnik, który przyleciał do Polski z Australii, by odwiedzić rodzinę. Tydzień później, niemal w tym samym miejscu, życie stracił 43-letni kierowca Fiata Punto. Obaj jechali zgodnie z przepisami, ale w warunkach, które de facto uniemożliwiały rozpoznanie kierunku ruchu.

Walka o prawdę i prywatne śledztwo z drugiego końca świata

Po śmierci Krystiana Łazińskiego jego brat Marcin Łaziński, adwokat mieszkający w Australii, przyleciał do Polski, by zrozumieć, co się wydarzyło. Na miejscu dokonał rekonstrukcji zdarzenia, przeprowadził wizję lokalną z wykorzystaniem drona i zebrał materiał dowodowy, który później przekazał policji i prokuraturze.

To właśnie jego determinacja doprowadziła do wznowienia śledztwa i postawienia zarzutów.

Nie chodzi o pieniądze, tylko o odpowiedzialność. Dwie osoby zginęły, bo ktoś nie potrafił adekwatnie ustawić znaków drogowych. To była śmierć z urzędniczego zaniedbania – mówił Łaziński w rozmowie z mediami.

Jego ustalenia były jednoznaczne: oznakowanie drogi było mylące i niezgodne z zasadami bezpieczeństwa ruchu. Po pierwszym wypadku zarządca drogi zignorował wnioski o zmianę organizacji ruchu. Dopiero po drugiej tragedii, 10 listopada, wprowadzono pachołki rozdzielające pasy i przywrócono zakaz wyprzedzania – dokładnie tak, jak wcześniej postulował brat ofiary.

Prokuratura: niedopełnienie obowiązków, skutkiem śmierć dwóch osób

Śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Rejonową w Żninie trwało kilka lat. Zgromadzono dokumentację, zeznania funkcjonariuszy i ekspertów z zakresu inżynierii ruchu drogowego. W ocenie śledczych, urzędnicy GDDKiA oraz inżynierowie nadzorujący inwestycję dopuścili do sytuacji, w której kierowcy byli wprowadzani w błąd, a organizacja ruchu nie zapewniała elementarnych zasad bezpieczeństwa.

Zarzuty usłyszeli m.in. zastępca dyrektora bydgoskiego oddziału GDDKiA Przemysław A. oraz naczelnik wydziału bezpieczeństwa ruchu Tomasz O. Prokuratura nie wyklucza rozszerzenia listy oskarżonych.

Według aktu oskarżenia, zaniedbania przy nadzorze inwestycji doprowadziły do śmierci dwóch osób, a urzędnicy nie dopełnili obowiązku zapewnienia prawidłowego oznakowania tymczasowej organizacji ruchu.

Symbol urzędniczej obojętności

Tragedia w Cotoniu stała się symbolem systemowych błędów w zarządzaniu drogami publicznymi. Zaniechania, brak reakcji na sygnały o zagrożeniu i opieszałość instytucji doprowadziły do śmierci ludzi, którzy – jak mówi brat jednej z ofiar – „zaufali, iż droga publiczna w Polsce jest bezpieczna”.

Proces, który właśnie się rozpoczął, ma znaczenie nie tylko dla rodzin ofiar. To także test dla polskiego wymiaru sprawiedliwości i administracji publicznej – czy urzędnicy, których decyzje kosztowały życie niewinnych kierowców, poniosą realne konsekwencje?

Po sześciu latach od tragedii pytanie to pozostaje wciąż aktualne, ale po raz pierwszy istnieje szansa, iż wreszcie padnie na nie odpowiedź.

Idź do oryginalnego materiału