Co zastanawiające, uciekają politycy, którzy jeszcze rok temu przekonywali myślą, mową i uczynkiem, iż skutecznie reformują system, by w Rzeczypospolitej zapanowało prawo i sprawiedliwość. Nie trzeba być profesorem Zollem, by zrozumieć, iż oba pojęcia wykluczają się wzajemnie. Przynajmniej w Polsce. Że to święta prawda, pokazują ostatnie dni: wzywani do prokuratur podejrzani, ludzie, nad którymi wiszą zarzuty karne, biorą dupę w troki i gnają, gdzie ich oczy poniosą, gdzie nie obowiązują umowy ekstradycyjne. Czemu to robią? Czemu lekceważą polski wymiar sprawiedliwości? Bo wiedzą dokładnie, iż pozostawili po sobie nie tylko furę grzechów, za które muszą ponieść karę, ale przede wszystkim niewydolny, zainfekowany partyjnością system prawny, po którym spodziewać się mogą wszystkiego. Czyż może być lepsza ocena polskiego państwa i jego praworządności? Fatalnej praworządności? Owocu ośmiu lat rządów zjednoczonej prawicy i Dudy Andrzeja, partyjnego aparatczyka, który to firmował?
Tu aktualna uwaga lingwistyczna: tylko w Polsce przymiotnik „polityczny” zmienił się i rozszerzył znaczenie. Dziś to synonim pojęć nacechowanych pejoratywnie, jak szemrany, aferalny, hochsztaplerski, bandycki, zakłamany. Sebastian Majtczak, podejrzany o spowodowanie wypadku i śmierć trójki ludzi, ukrywający się w Emiratach, żali się tamtejszym śledczym, iż w Polsce jest ścigany z powodów politycznych. Łukasz Ż., zbiegły do Niemiec po zabiciu na Trasie Łazienkowskiej innego kierowcy i czekający na ekstradycję do Polski, tylko szuka okazji, by oblec się w szaty ofiary polityki. Bo to się kalkuluje. Z powodów politycznych, podczas wyborów europarlamentarnych, ukrywał się na Węgrzech polityczny (czyt. szemrany) wunderkind Obajtek, chcąc uniknąć bliskiego spotkania trzeciego stopnia z polską policją. Dziś na Węgry, w dniu przesłuchania w prokuraturze, udał się w celach naukowych – czyż nie jak u Fredry: fugas chrustas (tchórzliwie zniknął) – podejrzany Marcin Romanowski, przykładny katolik z Opus Dei, z jedenastoma zarzutami karnymi. Hipokryta jak mantrę powtarzający, iż grozi mu w Polsce zemsta polityczna. Kiedy tylko nad Kuczmierowskim, zaufanym człowiekiem Morawieckiego, zaczęły gromadzić się brudne chmury, niewinny prezes rządowych rezerw strategicznych zapakował się do Ryanaira i poleciał z rodziną do Londynu. Wszak zarzuty dla niego to tylko polityczna gra… Zaufany tegoż Kuczmierowskiego niejaki Szopa, mętny gość ze sklepu z T-shirtami, który przewalał setki publicznych milionów, też zniknął jak za machnięciem różdżki. Zamiast przed prokuratorem stanął – tak piszą media – na ciepłej ziemi południowoamerykańskiej. I tam czeka, aż minie czas politycznej przecież zemsty. A on robił tylko to, co ktoś musiał robić, choć dziś jeszcze nie wiemy dla kogo.
Ucieczka przed wymiarem sprawiedliwości wydaje się skutecznym rozwiązaniem zwykle wtedy, gdy ów wymiar jest słaby, bojaźliwy, leniwy i z trudem myślący. A takim zdaje się być polski aparat ścigania. Casus Romanowskiego, którego najpierw aresztowano, a potem stwierdzono, iż nie można tego zrobić, bo cwaniaczek jest chroniony immunitetem, i wypuszczono, jest zawstydzający i kompromitujący państwo! Casus Kuczmierowskiego, którego pozostawiono na wolności, by po wielu miesiącach śledztwa uznać, iż może by go jednak zatrzymać i zamknąć, dowodzi tego samego. Wypuszczenie z miejsca wypadku jego sprawcy, Majtczaka, by po ostrzeżeniu w mediach, co go czeka, dziwić się, iż uciekł – też dowodzi tego samego. Organy ścigania to najsłabsze ogniwa państwa! A przecież państwo jest tak silne, jak jego najsłabsze ogniwa!
Ucieczki przed karzącą ręką sprawiedliwości bywają różne. Bywają i takie, jak w przypadku Kamińskiego z Wąsikiem, iż dokonano już uprawnionego aresztowania, ale z odsieczą skazanym przybył Duda Andrzej mający prawo łaski. Aliści widzieliśmy też, a było to widowiskowe, jak w stan nieprzytomności uciekł zatrzymywany przez policję Giertych! Wiedzieliśmy, iż podczas kampanii parlamentarnej ten wielki prawicowy polityk uciekł do Włoch, by stamtąd bezpiecznie walczyć o mandat poselski. Widzieliśmy, jak stawali na głowach, by uciec za immunitet europejski Obajtek i Dworczyk, wypatrywani z utęsknieniem przez prokuratorów. Tej dwójce się udało, ale minister Bodnar zapowiada wnioski o uchylenie ochrony nad nimi. Za immunitetem chowa się ciągle komiczna postać z kręgów finansowych Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego, straszony Trybunałem Stanu za łamanie konstytucji.
Dwadzieścia lat za immunitetem europejskim krył się z powodzeniem drobny krętacz Czarnecki, który najbardziej prymitywnym, ale skutecznym sposobem nielegalnie wyciągnął z Brukseli setki tysięcy złotych. I to od niego powinni uczyć się polscy uciekinierzy, bo Rysiek skręcił dla siebie tyle kasy, iż gdyby chciał jak oni nawiać, to trzeba byłoby go szukać na krańcach galaktyki.