Rower nie ma szans z samochodem, bo Polska. Tutaj mieć pierwszeństwo to za mało

spidersweb.pl 1 rok temu

Przejazd rowerowy – szczególnie taki, na którym znajdziemy prawidłowe oznakowanie – powinien być miejscem, w którym rowerzysta może względnie bezpiecznie przejechać przez jezdnię. Problem jest taki, iż mieszkamy w Polsce…

… i w przypadku niebezpiecznej sytuacji na przejeździe, dyskusja często zaczyna się od tego, czy to w ogóle był przejazd. Zresztą taka właśnie rozmowa przetoczyła się przez naszą redakcję dzisiaj rano – w tytule filmu opublikowanego na kanale Stop Cham wyraźnie napisano, iż do potrącenia doszło na przejeździe rowerowym, w reakcji na co padło pytanie: „niby gdzie?”.

Jeśli ktoś przy tym z jakiegoś powodu nie może obejrzeć nagrania, to w skrócie: rowerzystka jadąca drogą dla pieszych i rowerów (C-13/C-16 rozdzielone poziomą kreską) wjeżdża na jezdnię (o tym za chwilę) adekwatnie tuż przed nadjeżdżający samochód (o tym też za chwilę), którego prawdopodobnie – z pełną wzajemnością – nie zauważa. Dochodzi do potrącenia, które na szczęście – przynajmniej według opisu – nie kończy się niczym poważnym.

Błąd kierowcy? Błąd rowerzysty? Błąd projektanta albo wykonawcy? Kto tutaj tak naprawdę zawinił i czy w ogóle był tutaj przejazd?

Oznakowanie oznakowaniem, życie życiem, a przejazd rowerowy przejazdem rowerowym.

Zacznijmy może od rzeczy, które trudno pominąć, czyli od faktu, iż kierująca rowerem trzymała w ręce przedmiot przypominający telefon. Czy można z niego korzystać w trakcie jazdy rowerem?

Nie, zgodnie z tym samym przepisem, który zabrania korzystania z telefonu podczas jazdy samochodem. Z drugiej strony – nie jest zabronione trzymanie telefonu podczas jazdy dla samego trzymania, a ustawa Prawo o Ruchu Drogowym wymaga od kierującego rowerem „trzymania co najmniej jednej ręki na kierownicy oraz nóg na pedałach lub podnóżkach”. Tak samo chyba dla rowerzystów nie skopiowano przepisu zakazującego korzystania z telefonu podczas wjeżdżania na jezdnię.

Wychodzi więc na to, iż zgodnie z prawem można trzymać telefon w jednej ręce – ale nie korzystać z niego – a w drugiej trzymać kierownicę. Oczywiście o ile zachowany szczególną ostrożność, wymaganą w takich sytuacjach. Więc lepiej po prostu ten telefon gdzieś schować.

Szczególnej ostrożności nie zachował też zdecydowanie kierujący samochodem, który brał udział w zdarzeniu. Po prostu, jak to często bywa, każdy jechał swoje.

No dobra, ale był przejazd, czy nie.

Był, chociaż odczytanie tego z nagrania wymaga szczególnej uwagi:

Trochę to wprawdzie rozmazane, ale śledząc nagranie klatka po klace, można zauważyć, iż faktycznie jest tam znak D-6b, oznajmiający, iż w tym miejscu znajdziemy przejście dla pieszych i przejazd rowerowy. Czyli miejsce, w którym rowerzysta może pokonać jezdnię i przy okazji – w momencie znalezienia się na przejeździe (i nie tylko)- zyskuje pierwszeństwo przed samochodami.

Więcej niż jeden problem? Lama

Tyle tylko, iż tutaj pojawia się kilka problemów. Po pierwsze – ten znak od strony nagrywającego, który nie brał udziału w zdarzeniu, jest umieszczony w taki sposób, iż szanse na dostrzeżenie go przez skręcających określam na 0 proc. – już prędzej się domyślą po kolorze „chodnika” po swojej prawej stronie. Oznakowanie poziome? Nie występuje – i to w miejscu, gdzie rowerzyści wyjeżdżają kierowcom samochodów albo zza pleców, albo zza budynku. Doskonała sytuacja.

Powód? W opisie filmu pojawia się informacja o remoncie drogi, ale prawda jest chyba taka, iż doszło tutaj do sporej przebudowy. Według zdjęć z Map Google, w 2021 r. to skrzyżowanie po prostu nie istniało i archiwalne zdjęcia wskazują na to, iż nie istniało co najmniej od 2012 r. Między 2017 r. a 2019 r. powstała tam droga dla pieszych i osobna droga dla rowerów, kontynuowana wspólnym ciągiem, a teraz postanowiono ją po prostu przeciąć dodatkową, wydłużoną jezdnią. Gratulacje, mieliście spokojną ślepą drogę w strefie zamieszkania, teraz macie przelotówkę. Tak to się robi.

Joker grasuje w mieście.

Można więc przyjąć, iż odpowiednie oznakowanie pojawi się w swoim czasie, jak tylko przebudowa zostanie zakończona i na jezdni zobaczymy eleganckie, przewidziane w rozporządzeniu znaki P-11, ewentualnie uzupełnione o czerwoną farbę – w końcu zdecydowanie jest to miejsce, gdzie warto zwrócić uwagę na obecność takiego przejazdu.

Tylko iż a) pewnie tak się nie stanie, szczególnie biorąc pod uwagę to, jak radośnie w tamtej okolicy podchodzi się do oznakowania. Tutaj mamy w absurdalny sposób zdublowane C-13/C-16:

Wcześniej ktoś nie wiedział, jaki znak odwołuje jaki i na wszelki wypadek postawił wszystkie, zresztą w układzie kompletnie pozbawionym sensu:

Więc pewnie zostanie jak było, z niekompletnym oznakowaniem przy jednoczesnym nadmiarze znaków, z krawężnikami wystającymi ponad poziom jezdn oraz z kontrowersyjnym pierwszeństwem i potencjalnymi kolizjami. Czy to z winy rowerzysty, czy kierowcy.

Czy w ogóle powinny istnieć takie przejazdy?

Znaczy – takie zza budynków, gdzie kierowca nie ma większej szansy zobaczyć odpowiednio wcześniej, czy nadjeżdża rowerzysta. Odpowiedź jest prosta: tak i nie.

Tak, bo to jest absolutnie normalne w środowisku miejskim, iż dochodzi do skrzyżowania kierunków ruchu, gdzie jedna ze stron – albo obie – nie mają pełnej widoczności. jeżeli chcielibyśmy tego uniknąć, to musielibyśmy pokasować masę skrzyżowań, wśród których znajdują się choćby takie – o zgrozo – z pierwszeństwem regulowanym zasadą prawej ręki. Nie słyszałem o tym, żeby ktoś chciał tę zasadę znieść, więc najwyraźniej nikomu tak naprawdę nie przeszkadza, iż musi się czasem zatrzymać, żeby zerknąć, czy może jechać. I nie ma przy tym żadnego powodu, żeby tylko jedna strona musiała się zawsze w takiej sytuacji zatrzymywać, więc sugestie, iż w takich miejscach powinno być przejście zamiast przejazdu, można uznać za upośledzone stronnicze.

Natomiast „nie”, bo nasze przywiązanie do sensownego oznakowania tego typu przejazdów jest przeważnie niewielkie. Sam nie zakładałbym się, iż na miejscu kierującego srebrnym autem domyśliłbym się, iż jest tam przejazd, choćby gdybym wcześniej miał odpowiedni znak. Wiadro czerwonej fabry – szczególnie na takim przejeździe – zdecydowanie by się przydało.

Tak samo, jak w końcu sensowne uregulowanie tego, kto i kiedy ma pierwszeństwo na takich „skrzyżowaniach”. Bo obecne przepisy ani trochę nie pomagają. Zresztą… żeby nie być gołosłownym – w kraju, który całkiem nieźle radzi sobie z ruchem rowerowym, wielokrotnie wjeżdżałem na jezdnię i przejazd bezpośrednio zza wysokiego żywopłotu. Aż choćby zaznaczyłem na zdjęciu, ile rowerzysty zza niego widać.

I co? I nic, żyję. jeżeli kierowca jest solidnie informowany o tym, iż może się tu pojawić rower i dodatkowo jasno określono, kto ma w takich sytuacjach pierwszeństwo, to zachowuje się dokładnie tak, jakby dojeżdżał np. do drogi z pierwszeństwem. Zwolni, ewentualnie zatrzyma się i dopiero po upewnieniu się, iż może jechać – pojedzie dalej.

Proste? Proste. Ale nie u nas.

Czytaj dalej:

Przyszły pacjent jechał 200 km/h na motocyklu i na zdrapkę. Czy na sali jest transplantolog i ustawodawca?

Idź do oryginalnego materiału