Zawsze mówiono Jadwidze, iż kobiety w jej rodzinie są skazane na nieszczęście. Prababka straciła męża na froncie, babcia podupadła na zdrowiu po wypadku w hucie, a ojciec matki opuścił rodzinę, gdy dziewczynka miała zaledwie trzy lata. Jagna często wyobrażała sobie, iż jej małżeństwo również zakończy się dramatem. Nie chciała tego, ale cień rodzinnej klątwy wisiał nad nią.
Przyszłego męża, Bogdana, poznała w małym zakładzie na obrzeżach Poznania, gdzie oboje pracowali. On naprawiał maszyny, ona sortowała części. Zbliżyła ich stołówka zakładowa, gdzie w przerwie obiadowej zagadali do siebie. Decyzja o ślubie przyszła szybko. Urządzili skromne wesele i zamieszkali w jej małym dwupokojowym mieszkaniu przy ulicy Lipowej. Babcia już wtedy odeszła, więc dom stał się ich wspólnym gniazdem.
Życie toczyło się swoim rytmem. Najpierw urodził się syn Marek, potem młodszy – Kuba. Niedługo potem zmarła matka Jagny. Teraz musiała radzić sobie sama z domem i wychowaniem chłopców. Nie narzekała: Bogdan zarabiał, a jej zadaniem było dbać o gospodarstwo i synów.
Lecz po kilku latach coś się popsuło. Bogdan coraz częściej zostawał po godzinach, wspominał o młodej koleżance, która „pomaga mu z dokumentacją”. Jagna widziała, jak się oddala: wracał tylko, by się przebrać, czasem nie nocował w domu. Wszystko rozumiała, ale strach przed samotnością z dziećmi paraliżował ją.
— Zostaw ją, pomyśl o synach — odważyła się pewnego dnia powiedzieć.
Bogdan milczał. Żadnych tłumaczeń, żadnych krzyków – tylko lodowata cisza.
Jagna wciąż się o niego troszczyła: gotowała obiady, prała jego koszule.
— Umiesz tylko służyć — rzucił jej pewnego razu z pogardą po kolejnej próbie rozmowy.
Postanowiła przeczekać, licząc, iż opamięta się. Ale pewnego wieczora Bogdan spakował swoje rzeczy.
— Nie zostawiaj nas, proszę! Nie odchodź od dzieci! — łkała Jagna.
— Jesteś tylko żałosną służącą — odciął się, patrząc na nią z wyższością.
Te słowa usłyszeli synowie. Marek i Kuba, przytuleni do siebie na kanapie, patrzyli, jak ojciec wychodzi. Nie rozumieli, dlaczego to się dzieje. Może nie byli dość posłuszni? Może mama coś zepsuła?
Chłopcy widzieli wszystko: łzy matki, jej próby zachowania twarzy, jej nieustanną troskę. Starali się pomagać: zmywali naczynia, sprzątali mieszkanie. Jagna całkowicie oddała się dzieciom i pracy. O nowym związku choćby nie myślała – synowie stali się jej światem.
Lecz los zadecydował inaczej. Pewnego dnia, robiąc zakupy w osiedlowym sklepie, Jagna upuściła worek kaszy. Mężczyzna obok natychmiast podniósł go z podłogi.
— Pomóc pani zanieść zakupy? — zapytał z uśmiechem.
Jagna się speszyła, ale on, nie czekając na odpowiedź, chwycił jej torby.
— No dobrze, sam zdecyduję — powiedział śmiejąc się, i tak zagadali w drodze do domu.
Nazywał się Wojciech. Był dobroduszny, miał łagodny głos i lekką kulawiznę. Jagna podziękowała i pożegnała się, nie spodziewając się kolejnego spotkania. Ale Wojciech zaczął się pojawiać w tym samym sklepie, jakby celowo ustawiał spotkania. Tak zaczęła się ich znajomość.
Jagna dorabiała pieniądze, sprzątając klatki w swoim bloku. Zwykle pomagali synowie, ale tego dnia postanowiła poradzić sobie sama.
— Może pomogę? — rozległ się znany głos.
Wojciech znów był obok. Pomógł jej skończyć sprzątanie, a wieczorem Jagna zaprosiła go na herbatę. Przyszedł w eleganckiej marynarce, z bukietem białych róż i pudełkiem ptysiów.
— Dobry wieczór — powiedział, wręczając słodycze chłopcom.
Marek, starszy syn, jakby dla żartu powąchał ciastka i wszyscy wybuchnęli śmiechem. Napięcie zelżało. Przy kolacji Jagna upuściła widelec, a Wojciech złapał go w locie.
— Grał pan w koszykówkę? — spytał Kuba.
— W młodości, ale to już dawno — uśmiechnął się Wojciech.
— Pokażemy panu nasze boisko! — zaproponował Marek. — Gramy z kolegami.
Następnego dnia znów się spotkali. Wojciech wyznał:
— Pewnie zauważyłaś, iż poruszam się wolno i mówię z opóźnieniem. Miałem poważny wypadek. Żona nie chciała ze mną zostać. Teraz pewnie i ty nie zechcesz mnie widzieć.
Jagna milczała, nie chcąc go peszyć pytaniami.
— jeżeli moi chłopcy nie są ci ciężarem, przychodź — odezwała się w końcu z uśmiechem.
Wojciech stał się częścią ich życia. Był troskliwy, bawił się z chłopcami, pomagał w domu. Z początku dzieci były nieufne, ale gwałtownie się do niego przyzwyczaiły. Wojciech stał się dla nich kimś, kim ich ojciec nigdy nie był. Razem grali w piłkę, zapraszali kolegów, a dom wypełnił się śmiechem.
Mijały lata. Marek znalazł dziewczynę, Kuba zaczął grać na gitarze. Pewnego dnia Marek przyszedł po radę do Wojciecha – tak bardzo mu ufał. Ale pewnego wieczora rozległo się pukanie do drzwi. Jagna otworzyła i zastygła. Na progu stał Bogdan.
— Popełniłem błąd — powiedział. — Chcę to naprawić.
— Wynoś się! — warknął Marek, zaciskając pięści.
— Jak śmiesz tak do mnie mówić, smarkaczu?! — warknął Bogdan.
— Nie waż się tak odzywać do mojego syna! — ostro przerwał mu Wojciech, wysuwając się naprzód.
Był gotów bronić rodziny.
— Nie potrzebujemy cię! — krzyknął Kuba, podbiegając do drzwi.
Wypchnął ojca za próg i zatrzasnął drzwi.
— Niech tylko spróbuje wrócić — mruknął.
Jagna patrzyła na swoich mężczyzn – Marka, Kubę i Wojciecha. Jej obronę, jej oparcie. Pomimo wszystkich nieszczęść zbudowała prawdziwą rodzinę. I w tej chwili była szczęśliwa jak nigdy.