On zabrał syna ze sobą — to był tylko sen…

newskey24.com 15 godzin temu

Wziął syna ze sobą — a to był tylko sen…

Martyna poznała Stanisława na zabawie w lokalnej remizie. Od razu zwrócił na nią uwagę — wysoka, zgrabna dziewczyna o śmiejących się, żywych oczach. Cały wieczór nie odstępował jej na krok, a potem zaproponował, by ją odprowadził.
— Jutro przyjdę wieczorem, pójdziemy się przejść? — spytał, gdy się żegnali.
— Przyjdź — szepnęła, czując, jak serce zaczyna bić szybciej.

Tak zaczęła się ich historia. Na wsi plotki rozchodzą się gwałtownie — niedługo wszyscy wiedzieli: Martyna ma adoratora. Szeptali po kątach:
— Niedługo wesele. Chodzi za nią jak cień. Dobra para, oboje stateczni.

Stanisław niedługo oświadczył się. Wesele było huczne, na całą wieś. Młodzi zamieszkali w domu, który Stanisław sam wybudował — majsterkowicz z niego był niezły, od dziecka chadzał z ojcem na budowy. Niedługo potem na świat przyszedł syn. Wszystko układało się dobrze. Na początku.

Z czasem jednak Stanisław coraz częściej zaglądał do sąsiadów — pomóc, coś naprawić. Często go częstowano. Hojnie. Najpierw to nic złego, ale stopniowo stało się nawykiem.
— Stasiek, dosyć już tych wędrówek po cudzych domach — mówiła Martyna. — Mam dość, gdy widzę cię codziennie podchmielonego.
— Co to za problem, trochę z ludźmi posiedziałem. Przecież i w domu wszystko robię.

Syn podrósł, Martyna wróciła do pracy, zostawiając chłopca u babci. A Stanisław wciąż „pomagał”. Z dnia na dzień wracał jednak w coraz gorszym stanie. Zaczęły się kłótnie. Raz choćby rozeszli się na tydzień, ale dla syna wybaczyła. Obiecał się poprawić. I rzeczywiście — przez jakiś czas było dobrze. Aż wszystko znów się powtórzyło.

Martyna nie raz myślała o odejściu. Ale syn kochał ojca. Gdy Stanisław był trzeźwy, ciągnęli się za sobą — uczył go, bawił się z nim, majstrowali razem. Dla syna znosiła wszystko. I wciąż miała nadzieję — może się opamięta. Może wróci ten troskliwy mężczyzna, za którego wyszła.

Lecz lata i zmęczenie zrobiły swoje. Stanisław zaczął podupadać na zdrowiu.
— Chodź do lekarza — błagała go żona.
— Głupstwa. Prześpię się i minie. Jeszcze młody jestem.

Na badania poszedł dopiero wtedy, gdy nie mógł już wstać z łóżka. Diagnoza była straszna. Lekarz tylko pokiwał głową:
— Dlaczego tak późno? Obawiam się, iż czasu zostało niewiele…

Martyna opiekowała się nim do końca. Ból, bezsilność, łzy — wszystko się pomieszało. A potem Stanisława zabrakło. Cała wieś przyszła na pogrzeb. choćby ci, którzy nie znosili jego popijaw, szanowali go jako człowieka i fachowca.

Czterdziestego dnia Martyna miała sen. Mąż stał w półmroku i mówił:
— No i jak ci beze mnie? Ciesz się, póki możesz… Tylko pamiętaj: syna zabiorę ze sobą.

Obudziła się zlana potem. Pobiegła do pokoju dziecka. Dwunastoletni Kacper spał spokojnie. Nikomu nie powiedziała o tym śnie. Ale odtąd pilnowała go jak oka w głowie. Sprawdzała, dopytywała, martwiła się o każdy drobiazg. Mąż już się nie pojawiał. Sen jakby przybladł… ale niepokój pozostał.

A pół roku później Kacper nie wrócił ze szkoły. Wypadek samochodowy. Zginął na miejscu.

Martyna nie wytrzymała — ból rozrywał jej piersi, dusił, odbierał sen. Po pogrzebie prawie nie mówiła. Dopiero po miesiącach nauczyła się oddychać na nowo. Potem — powoli — wróciła do życia.

Wyszła ponownie za mąż, za wdowca z dwiema córkami. Starała się być dobrą matką, później urodził im się wspólny syn. Wszystko niby się ułożyło. Ale serce nigdy nie było już takie samo. Kacper został w niej na zawsze. Jej pierwszy syn. Zabrany przez ojca. Tego, który kiedyś był dla niej całym światem.

Teraz Martyna ma wnuki. Przyjeżdżają, bawią się, biegają po podwórku. I ona się uśmiecha. Ale gdy nocą przyśni jej się Kacper — płacze. Bo teraz wie. Prorocze sny — istnieją. I może właśnie w nich ostrzegają nas przed tym, co nieuniknione. Tylko zmienić — prawie nigdy się nie da. Pozostaje pogodzić się. I żyć… dalej.

Idź do oryginalnego materiału