Scenka, której przecież mogłem choćby nie zauważyć. Wejście\wyjście do stacji Centrum warszawskiego metra, tzw. patelnia, środek dnia, pochmurno i chłodno. Wyłania się patrol policyjny, funkcjonariuszka i funkcjonariusz. Od zwykłego patrolu odróżniają ich przytroczone do pasa hełmy, jeden taki nowoczesny, może kevlarowy (przepraszam, nie wiem, zapytam Marcina Ogdowskiego), drugi archiwalny, blaszak, w barwach szarostalowych. Co jeszcze ciekawsze, policjant miał w rękach pistolet maszynowy, przypominający legendarne izraelskie uzi. Idą, żartując, na luzie, w sporym kontraście do bojowego oporządzenia. I wtedy rozlega się dramatyczny krzyk kilkuletniej dziewczynki, idącej z mamą. Krzyk przerażenia. Jestem blisko, słyszę, jak kobieta mówi po ukraińsku: „Spokojnie, spokojnie, to nie Ukraina, to Warszawa, nic się nie dzieje, jest bezpiecznie, to tylko policja”. Dziewczynka się uspokaja, patrol choćby nie rejestruje, iż wzbudził taką reakcję. Krzyk przechodzi w cichnący szloch.
Nie mam pojęcia, czy polska policja szkoli się, żeby nie przerażać dzieci i innych postronnych osób.
Scena druga, którą znam z relacji prasowych. W nocy z soboty na niedzielę, około godz. 2, służby ratunkowe dostały informację o wezwaniu pomocy przez osoby znajdujące się na małej łódce motorowej jakieś 5 km od brzegu, na wysokości Górek Zachodnich. Niezarejestrowana łódka została kupiona po południu w Iławie, załoga dopożyczyła sprzęt nurkowy w Gdyni, nocowała we Wdzydzach Kiszewskich. Mężczyźni wypłynęli w nocy, nurkowali podobno mniej więcej sześć godzin. Miejsce, w którym odnalazła ich jednostka ratownicza, było w pobliżu naftoportu, gdzie przeładowuje się z tankowców ropę naftową i produkty naftowe w Porcie Gdańsk, dla którego wcześniej ogłoszono drugi stopień alarmowy. „Hiszpanom” zepsuł się system sterowania świeżo nabytej łódki, dlatego wezwali pomoc. Na pokładzie znajdowały się także profesjonalny dron podwodny i skuter do nurkowania. Po dotarciu na ląd służby ratownicze wezwały policję, która spisała jednego z nurków, tylko on miał dokumenty. „Hiszpanie” zapewniali, iż w sztormową pogodę, w środku nocy, kiedy siła wiatru wynosiła 7-8 w skali Beauforta, temperatura powietrza minus 6 st., a wody minus 3 st., szukali bursztynów. To wyjaśnienie zadowoliło policję, nurkowie nie zostali zatrzymani, najpewniej nie ma ich już w Polsce.
Obecnie podobno sprawą interesują się tzw. polskie służby wywiadowcze, jeżeli to jeszcze cokolwiek znaczy. Policjanci do protokołu wpisali nieistniejące numery telefonów (w tym jeden niestandardowy w zapisie 10-cyfrowym). Jak ujawnił portal BiznesAlert.pl, konto Markus Jonsson na Twitterze zajmujące się białym wywiadem sugeruje, iż „w okolicy ich poszukiwań znajdował się jeden tankowiec naftowy, jeden gazowiec LPG oraz dwa statki z Republiki Południowej Afryki. (…) Dwa pierwsze z tych statków były w pełni załadowane materiałami łatwopalnymi i stanowią integralną część infrastruktury energetycznej Unii Europejskiej”.
Trzecia opowieść nie jest jedną scenką. To historia śledztwa, które w sprawie wyłudzeń VAT prowadziła od dwóch lat prokuratura w Lublinie. W jego wyniku jesienią policja zatrzymała trzy osoby, wśród nich brata komendanta głównego policji Jarosława „Granatnika” Szymczyka. W końcu, po interwencji zaufanego ministra Ziobry, szefa Prokuratury Regionalnej w Lublinie Jerzego Ziarkiewicza, aresztowano dwóch podejrzanych, trzeci, z najpoważniejszymi zarzutami (ów brat), pozostał na wolności, z uzasadnieniem, iż „pozbawienie wolności oznaczałoby dla najbliższej rodziny wyjątkowo ciężkie skutki”.
Co łączy te historie? Raczej wszystko niż nic. W reporterskiej książce „Lokalsi” Andrzej Andrysiak, wydawca, a wcześniej redaktor naczelny „Gazety Radomszczańskiej”, podważa dość powszechnie funkcjonującą tezę, iż co jak co, ale po 1989 r. reforma samorządowa jest niepodważalnym sukcesem. Andrysiak pokazuje patologie władzy lokalnej, przekupstwo, nepotyzm, wspieranie karier koterii politycznych, karuzelę stanowisk, gdzie merytoryczność i jawność obsadzania stanowisk adekwatne nie istnieją.
Oglądając spektakle wokół policyjnych działań, zaniechań, wpadek, kompromitacji, nieudolności, poruszamy się jakby w tempie zwolnionym, onirycznym – patrzymy na to jak we śnie, nie mając na wydarzenia i reakcję żadnego wpływu.
W legendarnym purnonsensowym skeczu brytyjskiej grupy satyrycznej Monty Pythona „Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji” sprzed 50 lat widzimy wjazd inkwizytorów i kuriozalne przesłuchanie starszej pani szturchanej puchowymi poduszkami i sadzanej na wygodnym fotelu. Jak to możliwe, iż sceny z prawdziwego życia w Polsce prześcigają świat wyimaginowanej, absurdalnej humoreski? Nie wiem. Może tak musi się skończyć historia, w której partia cwaniaków, hochsztaplerów, koniunkturalistów, a zarazem fanatycznych moralistów nazywa się Prawo i Sprawiedliwość.