Najmłodszy syn

twojacena.pl 2 dni temu

**Młodszy syn**

— Leszku, może nie jedź na tę trasę? Serce mi się miota… Poproś kogoś, żeby cię zastąpił — szepnęła Ola, tłumiąc drżenie w głosie.

— Ta podróż to dobre pieniądze. A niedługo mamy poród, Olu. Wiesz, iż każda złotówka teraz na wagę złota — odparł Leszek, mocno ściskając żonę i całując w czubki głów swoje rezolutne bliźniaczki — Zosię i Anię.

Ola skinęła w milczeniu. Serce pękało, ale rozum przyznawał mężu rację: ich budżet ledwo zipiał. Otarła łzy, gdy wychodził, i szepnęła, tuląc się:

— Wróć szybko… Będziemy czekać.

Drzwi zamknęły się. Ola wzięła się w garść: nakarmiła dziewczynki, wyszła z nimi na spacer. Dzień minął dziwnie spokojnie. Ani kaprysów, ani płaczów — jakby choćby dzieci wyczuwały niepokój.

Co wieczór o dziesiątej dzwonili do siebie, jak umówieni. Ola opowiadała, jak córki tęsknią, jak sama szyje drobne zamówienia. Leszek śmiał się i obiecywał: „Jutro już będę w domu, kotku”.

Ale nie wrócił.

Na drodze powrotnej jego tir zderzył się z ciężarówką, która wjechała na przeciwległy pas. Wszystko stało się za szybko. Ani chwili, by uniknąć uderzenia. Zginął na miejscu.

Tej nocy zadzwonił telefon. Ola, jak przez mgłę, odebrała — i świat się zawalił.

Zataczając się, dotarła do sąsiadki — cioci Hani. Poprosiła, by zajęła się dziewczynkami. Sama osunęła się na progu. Lekarze ledwo zdążyli — cesarskie cięcie, trudna operacja.

Chłopiec urodził się wątły, przedwcześnie. Brakowało mu ojcowskiej siły, a jej — męskiego oparcia.

Nazwała go Leszkiem. Po wyjściu ze szpitala przeliczyła pieniądze. Starczyło na kilka miesięcy. Reszta — zobaczy się.

Życie stało się walką. Sąsiadka ciocia Hania pomagała, ile mogła. Bliskich nie mieli. Ola znów zaczęła szyć — najpierw dla znajomych, potem zlecenia rosły.

Dziewczynki poszły do drugiej klasy, mały Leszek — do przedszkola. Były jej nadzieją, kotwicą. Ale…

Kochała je bardziej. Syna… nie, nie nienawidziła — po prostu każdy jego rys przypominał męża. I za każdym razem czuła: nie wyprosiła, nie zatrzymała…

Chłopiec był cichy, dobry, uważny. Czytał, pomagał, nigdy nie narzekał.

Córkom kupowała sukienki, szyła ubranka dla lalek. Leszkowi przerabiała stare rzeczy.

— Biedny ty mój chłopcze… Sierota przy żywej matce — wzdychała ciocia Hania, patrząc, jak zmywa naczynia lub sprząta zabawki sióstr.

Czas mijał. Córki wyszły za mąż, rozjechały się. Został tylko Leszek.

Skończył technikum, został inżynierem w cukierni w ich rodzinnym Lublinie. Ola traciła wzrok — bezsenne noce, nerwy, samotność zrobiły swoje.

Leszek opiekował się nią, jak umiał. Gotował, prał, prowadził ją za rękę po parku. Coraz częściej szeptała:

— Wybacz mi, synku… Nie zasłużyłam na twą miłość. Idź swoją drogą, jesteś młody…

On tylko się uśmiechał:

— Będzie dobrze, mamo. Będzie i żona, i dzieci. Zdążysz niańczyć wnuki.

Aż pewnego dnia pojawiła się ona. Nieśmiała, skromna Kinga.

— Mamo, Kinga zamieszka z nami. Nie ma nikogo. Sierota jest — cicho wyjaśnił syn.

W trzy miesiące później wzięli ślub. Zjechali się wszyscy — córki, zięciowie, wnuki. Ola była szczęśliwa, choć uśmiechała się przez ból.

Diagnoza brzmiała strasznie — rak. Wiedziała, iż czasu zostało niewiele.

Ale los dał jej ostatnią euforia — zdążyła zobaczyć pierwszego wnuka.

Odeszła spokojnie, z uśmiechem, trzymając za rękę tego, którego kiedyś nie potrafiła pokochać.

Młodszy syn… jedyny… najdroższy…

Idź do oryginalnego materiału