Dziewczyna stała po drugiej stronie barierki. Nie było wątpliwości, iż zamierza skoczyć z mostu…
Na samym początku nocnego dyżuru karetka przywiozła młodego mężczyznę. Jego samochód zderzył się z SUV-em na skrzyżowaniu. Po wielogodzinnej operacji pacjenta przewieziono na OIOM, a chirurg Elżbieta Michałowska w pokoju leków notowała przebieg zabiegu.
– Kawusia, Elżbieto Michałowska. – Doświadczona pielęgniarka Krystyna Janowska postawiła na brzeg stołu kubek z parującym napojem.
– Dzięki. Jak pacjent się ocknie, zawołajcie mnie – powiedziała Elżbieta, nie odrywając wzroku od papierów.
– Odpocznijcie, póki spokój. Na razie cicho jak makiem zasiał.
– Sami wiecie, taki początek dyżuru nic dobrego nie wróży – odparła Elżbieta.
I jak wzięła z księżyca. Nie zdążyła dopić kawy, gdy przywieźli kolejnego pacjenta. Pod ranem Ela padała z nóg i zasnęła przy biurku, wtulając twarz w dokumenty. Obudziła ją Krystyna, informując, iż pacjent po wypadku odzyskał przytomność.
Ela mogła powiedzieć, iż jej dyżur się skończył, iż inni lekarze się zajmą, iż na pewno wszystko będzie dobrze – ale wstała i poszła na intensywną. Nie w jej stylu było wracać do domu, nie sprawdziwszy, jak czuje się człowiek, którego operowała.
Pod jarzeniówkami szpitalny linoleum lśnił jak tafla jeziora. Elżbieta cicho weszła na salę. Wczoraj nie miała czasu mu się przyjrzeć, teraz zobaczyła całkiem przystojnego faceta, oplecionego kablami i czujnikami. Przeanalizowała wyniki na monitorze, a gdy znów na niego spojrzała, zauważyła, iż on też ją studiuje.
Nawet leżąc na szpitalnym łóżku, mężczyzna wyglądał na zadufanego w sobie i patrzył na Elżbietę z pobłażliwością. Tak by jej się przydało choć odrobina tej pewności siebie. Z trudem powstrzymała się, by nie odwrócić wzroku.
– Jak się pan czuje, Krzysztofie Marecki? Musieliśmy usunąć śledzionę. Stracił pan dużo krwi. Złamane dwa żebra, ale płuco nienaruszone. Życie niezagrożone. Miał pan dużo szczęścia. Policja już dzwoniła, chcą z panem porozmawiać. Poprosiłam, żeby dali panu czas dojść do siebie.
– Dziękuję – mruknął ochryple.
– Mój dyżur się kończy, do zobaczenia jutro. – Elżbieta wyszła.
Karetka, która przywiozła kolejnego pacjenta, podwiozła ją do domu. W przedpokoju przywitał ją rudzielcem kot. Otrzepał się o jej nogi i, zadarłszy ogon, pobiegł do kuchni. Strasznie chciało jej się spać, ale najpierw musiała nakarmić Mruczka, inaczej nie dałby jej zmrużyć oka. Ela zasnęła, zanim głowa dotknęła poduszki.
Następnego dnia pacjent wyglądał znacznie lepiej, choćby się uśmiechnął, gdy Elżbieta weszła na salę.
– Dzień dobry. Widzę poprawę. Dziś przeniosą pana na zwykłą salę, oddadzą telefon, będzie pan się mógł skontaktować z rodziną.
– Nikogo tu nie mam. Narobiłem wam wczoraj kłopotu? – Wciąż patrzył na nią z tą irytującą wyższością.
– Kiedy mnie pani wypisze? – spytał.
– Właśnie przecież operowany, złamane żebra… Tydzień w szpitalu to minimum, później zobaczymy. Wybaczcie, inni pacjenci czekają – odpowiedziała Elżbieta i wyszła.
Przed wyjściem jeszcze raz go odwiedziła, sprawdziła monitor i kroplówkę. Gdy w końcu na niego spojrzała, znów złapała jego wścibskie spojrzenie. Uśmiechnął się kącikiem ust.
Przeszedł ją dreszcz. Elżbieta już widziała taki uśmieszek. Mimo dobrej pamięci do twarzy nie mogła sobie przypomnieć, gdzie go wcześniej spotkała – ale ten grymas wydawał się znajomy.
Cały wieczór głowiła się, gdzie mogła widzieć ten uśmiech, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Następnego ranka pacjent powitał ją już siedząc na łóżku. Ktoś przyniósł mu koszulkę.
– To pielęgniarka. Moje rzeczy były zakrwawione – wyjaśnił, widząc jej zdziwienie. – Chyba coś wam chodzi po głowie, Elżbieto Michałowska.
– Nie, to znaczy… tak. Czy my się gdzieś wcześniej spotkaliśmy?
– Nie pamiętam. Zwykle świetnie zapamiętuję twarze, a waszej bym nie zapomniał. Taki wzrok widziałem tylko raz. I to w innym mieście, w innym życiu, dawno temu. – Znów się uśmiechnął i od razu się skrzywił. Złamane żebra dawały o sobie znać.
– Może pan wstawać, ale ostrożnie – powiedziała.
– Jeszcze mnie pani odwiedzi? – rzucił znienność.
– Tak, jeżeli dyżur będzie spokojny. *„Co za czary? Czemu zachowuje się, jakbym mu coś była winna?”*
Następnego dzień znów ją zagadnął:
– No i co, doktor, przypomniała sobie pani, gdzie się znamy?
– Chyba mi się wydawało.
– A ja myślę, iż jednak się widzieliśmy. Ten wzrok na pewno pamiętam.
– Co jest nie tak z moim wzrokiem? – Elżbieta nie chciała o tym mówić, ale ciekawość wzięła górę.
– Pierwszego dnia myślałem, iż to z przemęczenia, ale potem była pani wypoczęta, a spojrzenie to samo. Czujne, jakby się pani czegoś bała, jakby gotowa do ucieczki.
– Nie plećcie głupot. Nie mam zamiaru uciekać. Stan dobre, za trzy dni wypis. Dalej leczenie ambulatoryjne.
– Dziękuję za… – zaczął, ale Elżbieta wyszła, nie czekając na koniec.
Trzy dni później pielęgniarka przyniosła wypis i zdjęcia RTG.
– A Elżbieta Michałowska? – spytał, trochę zawiedziony, iż nie przyszła osobiem.
– Na operacji.
Krzysztof spakował się, ale nie wyszedł – usiadł na korytarzu tak, by widzieć drzwi lekarskiego pokoju. Gdy ją zobaczył, podszedł.
– Tak się pan spieszył do domu, a teraz siedzi – Elżbieta uniosła brew.
– Mam wrażenie, iż mnie pani unika. – Bez cienia zażenowania. – Nie mogłem wyjść bez podziękowania. Ocaliła mi pani życie.
– To zbyt górne słowa.
– Gdyby nie szybka operacja, mógłbym nie przeżyć, prawda? Więc tak – uratowała mi pani życie.Elżbieta uśmiechnęła się niepewnie, zdając sobie sprawę, iż może warto w końcu uwierzyć, iż nie wszystkie mosty prowadzą w przepaść.