Gdy dwudziestojednoletnia Danuta Nowak weszła do sądu z bukietem białych lilii i drżącym uśmiechem, wszystkich oczy skierowały się na nią. U jej boku, spokojny i pełen godności, stał Artur Wójcik — siwowłosy, sześćdziesięcioletni, ubrany w granatowy garnitur lśniący w porannym słońcu. Szepty wiły się za nimi jak cienie. Ale Danuta tylko mocniej ścisnęła ramię Artura i ruszyła naprzód.
Światu to małżeństwo wydawało się dziwaczne, ale dla Danuty oznaczało ratunek. Zawsze była prymuską. Rozgarnięta, pracowita i cicha, dostała stypendium na uniwersytet, dorabiając przy tym na dwóch etatach. Jej rodzice, Roman i Maria, byli dobrodusznymi pechowcami bez grosza przy duszy. Ojciec dwa lata wcześniej stracił pracę w fabryce. Matka harowała, sprzątając domy, aż do kropli sił. Jej dziesięcioletni braciszek, Wojtek, potrzebował operacji serca, na którą rodziny nie było stać.
Windykatorzy dzwonili codziennie. Lodówka świeciła często pustkami. A nadchodząca zima zapowiadała się mroźnie.
Danuta próbowała wszystkiego: stypendiów, wniosków o zapomogi, korepetycji. Ale same rachunki za szpital przyprawiały o zawrót głowy. Pewnej nocy znalazła matkę płaczącą w kuchni nad stertą nieopłaconych faktur. “Jakoś to załatwię” — szepnęła Danuta, przytulając ją. ale co może zdziałać studentka bez dochodu?
Wtedy pani Kwiatkowska, starsza pani, której Danuta dawała korepetycje, rzuciła dziwną uwagę przy herbacie: “Znałam kiedyś mężczyznę, który ożenił się, by kobieta szybciej odziedziczyła jego majątek. Nie szukał towarzystwa – tylko kogoś godnego zaufania, dobrej duszy”.
Danuta zaśmiała się zakłopotana. “Brzmi… nietypowo”. Ale słowa utkwiły jej w głowie. Parę dni później pani Kwiatkowska wręczyła jej wizytówkę z nazwiskiem Artur Wójcik. “Nie szuka miłości” — wyjaśniła. — “Po prostu… ma dosyć dalekich krewnych liczących na jego zgon i spadek. Pragnie, by jego spuścizna coś znaczyła”.
Danuta wpatrywała się w nazwisko. “Co musiałabym robić?”
“Wyjść za niego. Zamieszkać z nim. Być jego legalną małżonką. Żadnych oczekiwań. Jest pod tym względem bardzo jasny. Masz być poczciwa i uczciwa. To wszystko”.
Nie zadzwoniła od razu. ale gdy Wojtek zasłabł na wuefie i znów trafił do szpitala, usiadła na skraju łóżka w akademiku, drżąca, i wybrała numer.
Artur Wójcik był inny, niż ktokolwiek, kogo Danuta kiedykolwiek spotkała. Był uprzejmy, opanowany i zaskakująco ciepły. Emerytowany architekt bezdzietny, mieszkał w odrestaurowanym dworku na wielkopolskiej wsi. Uwielbiał książki, muzykę poważną i popijanie herbaty o wschodzie słońca. “Nie uważam, iż małżeństwo musi dotyczyć romansu” — powiedział Danucie podczas drugiego spotkania. — “Czasem może chodzić o wzajemny szacunek. I o wspólne stworzenie czegoś dobrego”.
Danuta była szczera: “Muszę pomóc rodzinie. To jedyny powód, dla którego to rozważam”.
“A ja chcę, by moim majątkiem zarządzał ktoś, kto uczyni z niego coś wartościowego, a nie roztrwonią go kuzynowie, którzy nie odwiedzają mnie od lat” — odparł.
Ustali warunki: Zamieszka w dworku. Będzie mogła kontynuować studia. Pomagać będzie prowadzić jego fundację charytatywną. Po ślubie Artur opłaci operację Wojtka i spłaci długi jej rodziców.
Czuła się, jakby śniła. A jednak było to rzeczywistością.
Pobrali się w skromnej ceremonii cywilnej dwa tygodnie później.
Ku zaskoczeniu Danuty, życie z Arturem nie było dziwne — było spokojne. Mieli osobne sypialnie. Ich relacja przypominała przyjaźń lub układ mistrz-uczeń. Wspierał jej naukę, przyszedł na jej magisterkę, a choćby pomógł aplikować na studia doktoranckie. Danuta zaś zarządzała majątkiem, pomogła zrestrukturyzować fundację, by finansować stypendia dla młodzieży z biednych rodzin, i powoli wnosiła życie do starego domu.
“Nigdy nie sądziłem, iż znów usłyszę tu muzykę i śmiech” — powiedział Artur pewnego wieczoru, patrząc, jak Danuta uczy Wojtka grać na pianinie w salonie.
Uśmiechnęła się. “Ja nigdy nie sądziłam, iż to ja będę na nim grała”.
Z czasem ludzie przestali szeptać. Sąsiedzi widzieli, jak Danuta sadzi kwiaty w ogrodzie, organizuje bale charytatywne, uśmiechnięta promiennie u boku Artura na wiejskich imprezach. Nie była złotą rączką. Była uosobieniem dobroci i energii, a Artur promieniał w jej towarzystwie. Rankiem dwudziestych piątych urodzin Danuty, Artur zaskoczył ją wycieczką w Tatry. Zwiedzali stare zamczyska i spali w przytulnych kwaterach. Ostatniego wieczoru Artur podał jej zniszczoną kopertę.
“Napisałem to przed naszym ślubem” — powiedział. — “Chciałem, byś przeczytała dopiero wtedy, gdy będzie adekwatny czas”.
W środku był list.
D
Zawsze w południe, gdy słońce muskało ławkę pod wierzbą, Zofia przynosiła świeże lilie i szczerą relację z nowego dnia, bo choć Artur nie dożył widoku ich dzieciarni babrzącej się w Bajce Artura – bo tak nazwano szpital z jego projektów – to właśnie te maluchy, których gromadka rosła każdego roku przy boku Tomasza, były żywym, najpiękniejszym dziękczynieniem za jego ostatnią, największą budowlę: jej życie.