Dzisiaj znów śniłam o nim… To był tylko sen, a jednak czuję ten ciężar na sercu.
Poznałam Stanisława na potańcówce w lokalnym klubie. Od razu zwrócił na mnie uwagę — wysoka, szczupła, śmiejąca się dziewczyna z błyszczącymi oczami. Cały wieczór nie odstępował mnie na krok, a później zaproponował, żeby mnie odprowadził.
— Jutro wieczorem przyjdę, może pójdziemy się przejść? — zapytał, gdy się żegnaliśmy.
— Przyjdź — odparłam cicho, czując, jak serce zaczyna bić szybciej.
Tak zaczęła się nasza historia. W naszej wsi plotki rozchodzą się gwałtownie — wszyscy niedługo wiedzieli: Jadwiga ma adoratora. Szepty krążyły:
— Niedługo będzie wesele. Chodzi za nią jak cień. Dobra para, oboje porządni.
Stanisław gwałtownie oświadczył się. Wesele było huczne, cała wieś się bawiła. Zamieszkaliśmy w domu, który sam zbudował — był złotą rączką, od dziecka pracował z ojcem na budowach. niedługo urodził się nasz syn. Wszystko było piękne. Na początku.
Z czasem Stanisław zaczął często przesiadywać u sąsiadów — czasem pomóc, czasem coś naprawić. Często go ugaszczali. Hojnie. Z początku to było niewinne, ale z czasem przerodziło się w nawyk.
— Staszek, przestań już włóczyć się po cudzych domach — mówiłam. — Męczy mnie, iż codziennie wracasz podchmielony.
— Co złego, iż z ludźmi posiedzę? Przecież w domu wszystko robię.
Syn podrósł, ja wróciłam do pracy, zostawiając dziecko u babci. A Stanisław wciąż „pomagał”. Z dnia na dzień wracał w coraz gorszym stanie. Zaczęły się kłótnie. Raz choćby rozstaliśmy się na tydzień, ale dla syna mu wybaczyłam. Obiecał się poprawić. I przez jakiś czas było dobrze. Aż znowu się zaczęło.
Wielokrotnie myślałam o odejściu. Ale syn kochał ojca. Gdy Stanisław był trzeźwy, spędzał z nim czas, uczył go, bawił się, majsterkował. Dla syna znosiłam wszystko. I wciąż miałam nadzieję: może opamięta się, może wróci do tego troskliwego mężczyzny, za którego wyszłam.
Lecz lata i zmęczenie zrobiły swoje. Stanisław zaczął podupadać na zdrowiu.
— Pójdźmy do lekarza — namawiałam.
— Głupstwa. Przeleżę się, przejdzie. Jeszcze jestem młody.
Zgłosił się do lekarza dopiero, gdy nie mógł już wstać z łóżka. Diagnoza była straszna. Lekarz tylko pokiwał głową:
— Dlaczego tak późno? Obawiam się, iż czasu zostało niewiele…
Opiekowałam się nim do końca. Ból, bezsilność, łzy — wszystko pomieszane. A potem go zabrakło. Cała wieś przyszła na pogrzeb. choćby ci, którzy nie lubili jego popijaw — szanowali go jako człowieka i fachowca.
Czterdziestego dnia przyśnił mi się sen. Mąż stał w cieniu i mówił:
— No i jak ci bez mnie? Ciesz się, póki możesz… Ale pamiętaj: syna zabiorę ze sobą.
Obudziłam się zlana zimnym potem. Pobiegłam do pokoju dziecka. Dwunastoletni Kacper spał spokojnie. Nikomu nie opowiedziałam o tym śnie. Ale odtąd otaczałam go jeszcze większą opieką. Pilnowałam, sprawdzałam, martwiłam się o każdy drobiazg. Mąż już mi się nie śnił. Sen jakby zbladł… ale niepokój został.
Pół roku później Kacper nie wrócił ze szkoły. Wypadek samochodowy. OdeszAle teraz, gdy patrzę na naszego wnuka, który tak bardzo przypomina Kacpra, wiem, iż życie mimo wszystko potrafi dać nam drugą szansę.