Zabrał syna ze sobą — ale to był tylko sen…

newsempire24.com 4 dni temu

On zabrał syna ze sobą — i to był tylko sen…

Małgorzata poznała Jacka na potańcówce w lokalnym klubie. Od razu zwrócił na nią uwagę — wysoka, szczupła, śmiejąca się dziewczyna o żywych oczach. Cały wieczór nie odstępował jej na krok, a potem zaproponował, by odprowadził ją do domu.
— Przyjdę jutro wieczorem, może się przejdziemy? — spytał, gdy się żegnali.
— Przyjdź — odpowiedziała cicho, czując, jak serce bije mocniej.

Tak zaczęła się ich historia. Na wsi plotki roznoszą się gwałtownie — niedługo wszyscy wiedzieli: Małgorzata ma adoratora. Szepty krążyły:
— Pewnie niedługo wesele. On za nią chodzi, jakby przyklejony. Dobra para, oboje porządni.

Jacek niedługo oświadczył się. Urządzili huczne wesele, na które zjechało pół wsi. Młodzi zamieszkali w domu, który Jacek sam wybudował — był złotą rączką, od dziecka chodził z ojcem na budowy. Niedługo potem urodził im się syn. Wszystko było dobrze. Przez jakiś czas.

Z czasem Jacek zaczął częściej zatrzymywać się u sąsiadów — czasem pomóc, czasem coś naprawić. Często go częstowali. Hojnie. Z początku wydawało się niewinne, ale stopniowo weszło w nawyk.
— Jacek, przestań już włóczyć się po cudzych domach — mówiła Małgorzata. — Mam dość widzieć cię co wieczór podpitym.
— Co to za problem, posiedziałem z ludźmi. Przecież w domu wszystko robię.

Syn podrósł, Małgorzata wróciła do pracy, zostawiając chłopca u babci. Jacek wciąż „pomagał”. Ale z dnia na dzień coraz częściej wracał do domu w kiepskim stanie. Zaczęły się kłótnie. Raz choćby rozstali się na tydzień, ale dla syna wybaczyła. Obiecał się poprawić. I rzeczywiście — przez chwilę było lepiej. Aż znów wrócił do starych nawyków.

Małgorzata nie raz myślała o odejściu. Ale syn kochał ojca. Kiedy Jacek był trzeźwy, spędzali razem czas, uczył go, bawił się, majsterkował. Dla syna znosiła wszystko. I wciąż miała nadzieję: może się opamięta. Może wróci ten opiekuńczy mężczyzna, za którego wyszła.

Lata i zmęczenie robiły swoje. Jacek zaczął podupadać na zdrowiu.
— Chodź do lekarza — namawiała go żona.
— Głupstwo. Przeleżę się — przejdzie. Jeszcze jestem młody.

Poszedł na badania dopiero, gdy nie mógł już wstać z łóżka. Diagnoza była okrutna. Lekarz tylko pokiwał głową:
— Dlaczego tak późno? Boję się, iż czasu zostało niewiele…

Małgorzata opiekowała się nim do końca. Ból, bezsilność, łzy — wszystko się pomieszało. A potem Jacka zabrakło. Cała wieś przyszła na pogrzeb. choćby ci, którzy nie lubili jego picia — szanowali go jako człowieka i fachowca.

Czterdziestego dnia Małgorzacie przyśnił się sen. Mąż stał w cieniu i mówił:
— No, jak ci bez mnie? Ciesz się, póki możesz… Tylko pamiętaj: syna zabiorę ze sobą.

Obudziła się zlana zimnym potem. Pobiegła do pokoju dziecka. Szymon — dwunastoletni chłopiec — spokojnie spał. Nikomu nie opowiedziała o tym śnie. Ale od tej pory stała się jeszcze bardziej opiekuńcza. Pilnowała, sprawdzała, martwiła się o każdy drobiazg. Mąż więcej się nie pojawiał. Sen jakby zbladł… ale niepokój pozostał.

Pół roku później Szymon nie wrócił ze szkoły. Wypadek samochodowy. Zginął na miejscu.

Małgorzata nie wytrzymała — ból rozrywał piersi, dusił, odbierał sen. Po pogrzebie prawie nie mówiła. Dopiero po miesiącach nauczyła się znów oddychać. Potem — powoli — zaczęła wracać do życia.

Wyszła za wdowca z dwiema córkami. Starała się być dobrą macochą, później urodził im się wspólny syn. Wydawało się, iż wszystko się układa. Ale serce nigdy nie było już takie samo. Szymon pozostał w niej na zawsze. Jej pierwszy syn. Zabrany przez ojca. Tego, który kiedyś był dla niej całym światem.

Teraz Małgorzata ma wnuki. Przyjeżdżają, bawią się, biegają po podwórku. I ona się uśmiecha. Ale gdy nocą śni jej się Szymon — płacze. Bo teraz już wierzy. Senne proroctwa istnieją. I może właśnie w snach nas ostrzegają. Tylko zmienić — prawie nigdy się nie da. Pozostaje tylko zaakceptować. I żyć… dalej.

Idź do oryginalnego materiału