Kilka dni temu w Piotrkowie Trybunalskim rozpoczął się proces Sebastiana M. Łodzianin oskarżony jest o spowodowanie śmiertelnego wypadku. Doszło do niego dwa lata temu. Zginęła wówczas trzyosobowa rodzina. Patryk, Martyna i ich synek spłonęli w samochodzie.
Wypadek na A1. Sebastianowi M. grozi osiem lat więzienia
Podczas śledztwa udało się ustalić, iż 34-latek nie próbował pomóc ofiarom, nie wezwał ani służb, a jedyne telefony, jakie wykonał, to były telefony to do ojca.
Niedługo po zdarzeniu mężczyzna, który prowadził BMW, wyjechał do Niemiec, a stamtąd przez Turcję dostał się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Poszukiwany był czerwoną notą Interpolu. Strona polska starała się o jego ekstradycję. Trochę to trwało, ale do Polski sprowadzono go 27 maja tego roku. Tego samego dnia usłyszał zarzut spowodowania wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym. Nie przyznał się do winy.
https://tulodz.pl/na-sygnale/wkrotce-rusza-proces-sebastiana-m-to-szokujace-do-czego-dotarli-dziennikarze/D3lOukRTbaiwmFnQANXHPodczas pierwszej rozprawy pani mecenas, która broni Sebastiana M. poprosiła o mediację, na co zgodził się pełnomocnik rodziny pokrzywdzonych.
Tymczasem dziennikarzom Faktu udało się porozmawiać z osobą z otoczenia rodziny oskarżonego. Jak usłyszeli, jego rodzice to "bardzo poczciwi ludzie", którzy bardzo przeżywają wypadek.
Bez względu na to, czy ich syn jest winien czy nie, tak po ludzku, współczują rodzinom, które straciły syna, córkę i wnuka. Państwo M. chcieli od początku sprawy pomagać pokrzywdzonym. Chcieli stawiać nagrobek dla ofiar na cmentarzu w Myszkowie. Chcieli przepraszać w imieniu syna, ale Sebastian M. miał im na to nie pozwalać. Wycofali się i milczeli. Adwokaci też byli sceptycznie nastawieni do takich gestów -
- ujawniają informatorzy "Faktu",