Samochód pędził nocą przez ulice miasta. W środku siedzieli mężczyzna i kobieta. Z zewnątrz mogło wyglądać, iż małżeństwo śpieszy do domu, do pozostawionych tam dzieci.
– Możesz jechać szybciej? – kobieta nerwowo spojrzała na kierowcę.
– Niebezpiecznie. Miasto tylko wydaje się puste. Kiedy w końcu mu powiesz? Jak długo jeszcze będziemy się spotykać potajemnie, bać się, iż ktoś nas przyłapie? Czemu zwlekasz? Powiedz mu, wszystkim będzie lżej – mruknął mężczyzna.
– Lżej? Komu? Nam, może, ale co z Anią? Ona kocha ojca. A on ją. Jak to na nich wpłynie, gdy się dowiedzą? To okrutne – tłumaczyła się kobieta.
– A oszukiwanie go przez całe miesiące nie jest okrutne? Myślisz, iż niczego nie podejrzewa? Mam dość dzielenia cię z nim. jeżeli chcesz, sam z nim pogadam, po męsku?
– Nie, proszę. Ja to zrobię. Daj mi tylko czas. – Kobieta złapała dłoń kierowcy i mocno ścisnęła. – Też cię bardzo kocham. Tylko nie naciskaj. Obiecuję, iż niedługo porozmawiam z mężem.
Mężczyzna odwrócił głowę, spotkał jej wzrok i pochylił się, by ją pocałować.
Wtedy zza zakrętu wyleciał czarny SUV, niosąc ze sobą śmierć. Krzyk kobiety utonął w huku miażdżonego metalu…
***
Dźwięk telefonu wyrwał Jakuba z półsnu. Przez chwilę balansował między jawą a snem, ale w końcu otworzył oczy.
Kasia zadzwoniła wieczorem, mówiąc, iż się spóźni – jakaś przyjaciółka ma problemy, nie może jej zostawić. Obiecała wyjaśnić później. Nie zdążył zapytać, o którą chodzi, bo uznał, iż dzwonienie do jej znajomych byłoby upokarzające.
Podejrzenia zaczęły się dwa miesiące temu. Coraz częściej wracała późno, czasem znikała choćby w weekendy. Nagle miała mnóstwo przyjaciółek w “kryzysie”, które wymagały jej pomocy.
Sięgnął po telefon na nocnej szafce. Nieznany numer. W piersi ściśnięcie.
– Słucham? – ochrypłym głodem odezwał się Jakub.
– Kapitan Nowak. Czy to mąż Katarzyny Marii Kowalskiej?
– Tak.
– Pańska żona miała wypadek… Jest w ciężkim stanie, przewieziono ją do szpitala na ulicy…
– Żyje? – głos Jakuba zadrżał.
– Tak, ale…
– Tato, to mama? – W drzwiach stała dziesięcioletnia Ania, patrząc na ojca szeroko otwartymi oczami.
Jakub przełknął ślinę.
– Nie… Mama jest w szpitalu. Miała wypadek.
– Umarła?
– Nie, co ty! Żyje – pospieszył się.
– Ale spytałeś… – Ania rzuciła mu się na szyję, ściskając tak mocno, iż ledwo mógł oddychać. – Jedźmy do niej. Boję się.
Oderwał jej ręce i posadził obok siebie na łóżku.
– Nie, szpital teraz zamknięty. Rano pojedziemy. A teraz spać, bo przyjedziemy niewyspani, co mama powie? – Wymusił uśmiech.
Ania skinęła głową i wyszła. On też się położył. Za oknem już świtało. Spojrzał na zegarek w telefonie przed odebraniem – była wpół do trzeciej.
Musiał się uspokoić. Przyłożył dłoń do klatki – serce waliło jak młotem.
Rano pojechali do szpitala. Zostawił Anię na korytarzu i wszedł do gabinetu.
– Mąż? – spytał lekarz mniej więcej w jego wieku.
– Tak. Co z moją żoną?
– Operowaliśmy ją. Ciężki uraz głowy, mnóstwo złamań… Jest w śpiączce.
– Jak do tego doszło? Ona nie prowadzi.
Lekarz rozłożył ręce.
– Wiem tylko, iż auto, w którym była pani żona, zderzyło się z SUV-em. Obaj kierowcy zginęli. Pańskiej żonie się poszczęściło. Nie ukrywam – stan krytyczny. Robimy, co możemy. Organizm młody, może się wykaraska. Jest szansa.
– Mogę ją zobaczyć? Córka jest na korytarzu.
– To pana decyzja. Wygląda… nie najlepiej. Ale bliscy czasem czynią cuda. Chodźmy. – Lekarz wskazał drzwi.
– Kto był z nią w samochodzie? – spytał Jakub, idąc korytarzem.
– To pytanie do policji. Tylko krótko, ona nieprzytomna. – Lekarz otworzył drzwi.
Jakub nie poznał Kasi. Głowa w bandażach, twarz w siniakach. Obca. Na kołdrze leżała jej dłoń z obrączką.
– Mamo! – Ania podeszła, pogłaskała jej rękę. – Śpi? – Spojrzała na ojca.
– Tak. Miał operację. Tylko na chwilę możemy wejść.
Wracali do domu w milczeniu. Zadzwonił do teściowej, poprosił, by zajęła się Anią. Musiał jechać do pracy.
Barbara Stanisławowa weszła, ocierając łzy chusteczką.
– Może zabiorę Anię do siebie? Masz teraz ważniejsze sprawy. – Spojrzała na wnuczkę. – Chcesz?
Dziewczynka skinęła głową.
– Przecież ją ostrzegałam! Ale kto by tam słuchał… – zajęczała teściowa, ale urwała, widząc zdziwienie Jakuba.
– O czym pani ją ostrzegała?
Zakręciła głową, wycierała nos.
– Mów pani. I tak się dowiem.
– Wybacz, Jakuś. Mówiłam Kasi, iż to się źle skończy. Awanturowałam się. – Machnęła ręką. – A ona: „Kocham go, nie potrafię bez niego żyć…”. Oszalała. Ojej, wybacz, iż tak… Lepiej, żeby ona sama…
W klatce znów ból. Wiedział, zauważał zmiany, ale udawał, iż ich nie widzi.
– Kto to? – spytał głucho.
– Marek Wilk. Zakochany w niej od liceum. Potem wyjechał, niby za granicę. A jak wrócił, to się zaczęło…
Wilk. Widział go raz. Czasem, gdy miał czas, podwoził żonę po pracy. Czekał na parkingu. Biegła do niego jak do prezentu.
Dwa miesiące temu też po nią przyjechał. Zobaczył Kasię z jakimś mężczyzną. Patrzyli na siebie, nie widząc świata. Od razu było wiadomo – coś więcej niż znajomość.
Wyszedł z auta. Kasia zmieszała się na jego widok, potem nienaturalnie się uśmiechnęła. Przedstawiła męża i „starego kolegę”. Chyba nazwała go po nazwisku. Mężczyźni zmierzyli się wzrokiem, nie podając ręki. Od pierwszej sekundy nienawiJuż nigdy nie wspomnieli tamtej nocy, a z czasem, gdy blizny na twarzy Kasi zbladły, ich życie znów zaczęło toczyć się zwyczajnym rytmem.