Wszyscy nagrywali umierające dziecko, ale tylko motocyklista próbował je uratować

polregion.pl 15 godzin temu

Dzisiaj widziałem coś, co na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Wszyscy filmowali umierającego chłopca, ale tylko motocyklista próbował go uratować.

Stary motocyklista zaczął wykonywać RCP na chłopcu, gdy inni stali wokół, zbyt przerażeni, by pomóc. Patrzyłem z samochodu, sparaliżowany, jak ten mężczyzna po siedemdziesiątce, w rozprutej skórzanej kurtce, uciskał klatkę piersiową chłopaka, podczas gdy reszta tylko nagrywała telefonami.

Matka chłopca krzyczała, błagając Boga, prosząc kogokolwiek o pomoc ale tylko motocyklista zareagował. Krew z jego własnych ran spływała na białą koszulkę chłopca, gdy liczył uciśnięcia ochrypłym głosem.

Pogotowie miało przyjechać dopiero za osiem minut. Usta chłopca były sine. Wtedy motocyklista zrobił coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem coś, co ścigać będzie każdego, kto to widział.

Zaczął śpiewać.

Nie komendy RCP, nie modlitwy. Zaśpiewał Szła dzieweczka z przełamującym się głosem, nie przerywając uciśnięć, łzy mieszając z siwą brodą.

Cały parking zamilkł słychać było tylko jego głos i rytm uciśnięć. Trzydzieści uciśnięć. Dwa wdechy. Trzydzieści uciśnięć. Dwa wdechy. *Szła dzieweczka do laseczka*

Chłopiec został potrącony przez pijanego kierowcę, gdy szedł do Biedronki. Motocyklista był pierwszy na miejscu, rzucając swojego Harleya, by uniknąć zderzenia. Gdy inni dzwonili na 112 i trzymali się z daleka, on czołgał się po asfalcie, by dotrzeć do chłopca.

Zostań ze mną, synu powtarzał między wersami. Mój wnuk jest w twoim wieku. Zostań teraz ze mną. Ale to nie działało

Nazywam się Wojciech Kowalski i byłem jednym z czterdziestu siedmiu ludzi, którzy widzieli, jak Marek Dziadzio Nowak ratował życie tego dnia. Ale widziałem też cenę, jaką zapłacił za ten cud o której nikt nie mówi, gdy opowiadają tę historię w sieci.

Znałem go od lat. Trudno było nie zauważyć starego motocyklisty z namalowanymi goździkami na kasku i maszyną, która ryczała jak burza. Właściciele sklepów napinali się, gdy parkował. Matki przyciągały dzieci. Uprzedzenia były automatyczne siwa broda i skórzana kurtka znaczyły dla wielu niebezpieczeństwo.

Tego wtorkowego popołudnia rozwalił wszystkie te założenia.

Siedziałem w aucie, przeglądając telefon, gdy usłyszałem uderzenie. Metal o ciało. Pisk hamulców. A potem ryk Harleya przerywany gwałtownie, gdy Dziadzio rzucił go na ziemię, iskry sypiące się, gdy chrom zdrapał asfalt.

Chłopiec jak się później dowiedziałem, Kacper Wiśniewski miał na sobie mundurek z Biedronki, pewnie spóźniając się na zmianę. Pijany kierowca dostawczaka rzucił nim na sześć metrów. Upadł jak porzucona lalka, kończyny w nienaturalnych pozycjach, krew rozlewająca się pod głową.

Wszyscy wysiedli z samochodów, tworząc krąg. Telefony natychmiast poszły w górę. Ale nikt nie dotknął chłopca. Nikt nie wiedział, co robić. Jego matka pojawiła się nagle, upuszczając zakupy, jabłka toczące się po parkingu, gdy padła na kolana przy nim.

Proszę! krzyczała. Niech ktoś pomoże! Proszę!

Wtedy Dziadzio działał. Krwawił z własnego upadku, lewa ręka zwisała nienaturalnie, rany widoczne przez rozdarcia kurtki. Ale doczołgał się do Kacpra bez wahania, szukając pulsu drżącymi palcami.

Brak tętna oznajmił, natychmiast zaczynając uciśnięcia. Niech ktoś liczy. Lewa ręka mi nie działa.

Nikt się nie ruszył, by pomóc. Tylko dalej nagrywali.

Więc Dziadzio liczył sam, uciskał jedną ręką, z determinacją wtłaczał życie w te nieruchome płuca, podczas gdy reszta stała bezużyteczna jak posągi.

Raz, dwa, trzy Jego głos był stanowczy mimo bólu. Profesjonalny. Jakby robił to wcześniej.

Później dowiedziałem się, iż tak właśnie było. Marek Nowak był lekarzem polowym w Afganistanie. Uratował siedemnastu żołnierzy w jednej zasadzce, dostał medal, o którym nigdy nie wspominał. Wrócił do kraju wśród protestów, znajdując braterstwo w klubie motocyklowym, który rozumiał, co wojna mu zabrała.

Ale tamtego popołudnia widziałem tylko starego motocyklistę, który nie pozwalał umrzeć nastolatkowi.

Po czterech minutach wieczności w RCP Dziadzio zaczął słabnąć. Jego sprawna ręka odmawiała posłuszeństwa. Pot mieszał się z krwią na twarzy. Wtedy zaczął śpiewać Szła dzieweczka piosenkę, której nauczyła go babcia, tę samą, którą nucił, ratując życie w piaskach Afganistanu pół wieku wcześniej.

*Szła dzieweczka do laseczka*

Coś w tym łamiącym się głosie poruszyło tłum. Kobieta w mundurze pielęgniarskim podeszła, przejmując uciśnięcia, gdy Dziadzio słabł. Murarz ukląkł obok, gotów zmienić. Matka ściskała dłoń syna, dołączając do piosenki, której nie znała.

*Do zielonego*

Cały parking śpiewał. Czterdziestu siedmiu obcych, połączonych rozpaczliwą kołysanką motocyklisty. choćby ci, którzy wcześniej się śmiali, choćby biznesmen, który narzekał na hałas motoru, choćby ja facet, który zaciskał portfel, gdy Dziadzio przechodził.

Sześć minut. Siedem. Dziadzio nie przestawał oddychać za chłopca, choć jego własny oddech stawał się urywany. Kobieta w mundurze Jola, pielęgniarka po zmianie utrzymywała uciśnięcia z mechaniczną precyzją.

Osiem minut. Wzrok Dziadzio zamglił się. Zrozumiałem z rosnącym przerażeniem, iż on też umierał. Wewnętrzne obrażenia z upadku dawały o sobie znać. Ale wciąż wtłaczał powietrze w Kacpra, wciąż śpiewał między oddechami.

Karetka w końcu wjechała na parking. Pogotowie przejęło akcję ze świeżymi siłami i tlenem. Próbowali zająć się Dziadziem, ale on ich odsunął.

Najpierw chłopak warknął. Ja jestem w

Idź do oryginalnego materiału