Wszyscy filmowali umierające dziecko, ale tylko motocyklista próbował je uratować

polregion.pl 12 godzin temu

**Dziennik, wtorek**

Wszyscy filmowali umierającego chłopca, ale tylko motocyklista próbował go uratować.
Starszy mężczyzna w skórzanej kurtce zaczął reanimację, gdy reszta stała w bezruchu, z telefonami w dłoniach. Siedziałam w samochodzie, sparaliżowana, patrząc, jak ten siedemdziesięciolatek z poszarpaną kurtką uciska klatkę piersiową chłopaka, podczas gdy inni tylko nagrywali.

Matka krzyczała, błagając Boga i przechodniów, ale tylko on zareagował. Krew z jego własnych ran spływała na białą koszulę chłopca, a jego głos, ochrypły jak żwir, liczył uciśnięcia.

Pogotowie miało przyjechać za osiem minut. Usta chłopca sine. Wtedy motocyklista zrobił coś, czego nigdy nie zapomnę zaczął śpiewać.

Nie instrukcje, nie modlitwy. Zaśpiewał *”Hej, sokoły”*, zacinając się, ale nie przestając uciskać. Łzy mieszały się z siwą brodą.

Parking zamilkł. Tylko jego głos i rytm reanimacji: trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy. *”Hej, hej, sokoły, omijajcie góry, lasy, doły…”*

Chłopiec Jan Kowalski został potrącony przez pijanego kierowcę, gdy szedł do Biedronki. Motocyklista pierwszy podjechał, rzucając swoją Hondę na asfalt. Gdy inni dzwonili na 112, on czołgał się do chłopca.

*”Trzymaj się, synku”* szeptał między zwrotkami. *”Mój wnuk ma twoje lata. Nie odchodź.”* Ale puls nie wracał

Nazywam się Zofia Nowak i byłam jedną z czterdziestu siedmiu osób, które widziały, jak Marian *”Dzik”* Wiśniewski ratował życie. Ale nikt nie mówi o cenie, jaką zapłacił.

Znałam go od lat. Trudno nie zauważyć siwego motocyklisty z malowanymi różami na kasku i maszyną, która ryczała jak burza. Sklepikarze spinają się, gdy parkował. Matki przyciągały dzieci. Stereotyp skóra i broda równały się zagrożeniu.

Tamtego wtorku wszystko się zmieniło.

Słyszałam zderzenie metal, potem cisza. I huk, gdy *Dzik* rzucił motocykl, iskry sypiące się po asfalcie.

Jan leżał sześć metrów dalej, w mundurku z Biedronki, krew pod głową. Ludzie utworzyli krąg. Telefony w górze. Tylko matka chłopca biegała między nimi, waląc w klatki piersiowe: *”Pomóżcie mu!”*

Wtedy *Dzik* działał. Sam ranny, z ręką zwisającą nienaturalnie, ale pełzł do Jana. *”Brak tętna”* warknął, zaczynając reanimację. *”Niech ktoś liczy!”*

Nikt się nie zgłosił. Nagrywali dalej.

Więc liczył sam, jednym ramieniem walcząc ze śmiercią, gdy my staliśmy jak posągi.

*”Raz, dwa, trzy”* głos twardy, jakby robił to codziennie.

Potem dowiedziałam się, iż tak było. Marian służył w misjach pokojowych. Odznaczony, ale nigdy o tym nie mówił. Wrócił do kraju, gdzie znalazł braterstwo wśród motocyklistów, którzy rozumieli, co wojna zabrała.

Teraz widziałam tylko starca, który nie chciał puścić dziecka.

Po czterech minutach słabł. Wtedy zaczął śpiewać. *”Hej, sokoły”* piosenkę, której nauczyła go babcia, tę samą, którą nucił, opatrując rannych.

Coś w jego głosie poruszyło tłum. Pielęgniarka przejęła uciski. Murarz klęknął obok. choćby matka chłopca śpiewała, choć nie znała słów.

Siedem minut. Osiem. *Dzik* bladł, ale wciąż wtłaczał powietrze w płuca Jana.

Gdy karetka wjechała na parking, odepchnął ratowników: *”Najpierw chłopak.”*

I wtedy cud. Jan westchnął.

Matka dotknęła twarzy Mariana: *”Dziękuję.”*

On tylko się uśmiechnął. Krew w kąciku ust. Wewnętrzny krwotok.

*”Pan musi jechać do szpitala”* rzucił ratownik.

*Dzik* próbował wstać. Zrobił trzy kroki i runął.

Łapałam go ja kobieta, która latem chowała portmonetkę, gdy mijał ją na ulicy.

*”Zostań z nami”* rozkazała pielęgniarka. *”Ratowałeś jego. Teraz my ciebie.”*

Zamknął oczy, uśmiechając się do rytmu piosenki, która w końcu dała mu odkupienie.

Idź do oryginalnego materiału