To było polskie "archiwum X". Zajrzeliśmy do materiałów o UFO

wiadomosci.gazeta.pl 1 miesiąc temu
Artysta-plastyk, który zobaczył kosmitów na urlopie w Chałupach, małżeństwo ze Szczecina, które gościło obce istoty u siebie w mieszkaniu i kierowca, który spotkał się z pozaziemskimi postaciami podczas zbierania grzybów. Te i inne zadziwiające historie znaleźliśmy w przepastnych archiwach warszawskiego klubu "UFO-Video", który od początku lat 80. działał przy Pałacu Kultury i Nauki. Portal Gazeta.pl dotarł do nietypowych materiałów, które za PRL-u niestrudzenie gromadzili pasjonaci niewyjaśnionych zjawisk.Społeczność rejestrująca niewyjaśnione zjawiska działała za PRL-u dość aktywnie. Kluby funkcjonowały m.in. w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Lublinie czy Bydgoszczy. Jednym z głównych celów było zapisywanie relacji tych, którzy twierdzili, iż widzieli coś nietypowego. Światło na niebie, latający obiekt, a choćby istotę, która nie była człowiekiem.
REKLAMA


Jedną z takich grup było Warszawskie Towarzystwo Badań Niezidentyfikowanych Obiektów Latających (w skrócie: NOL) "UFO-Video". Formalnie zostało zarejestrowane w stołecznym ratuszu w 1981 r., swoją siedzibę miało w podziemiach Pałacu Kultury i Nauki, a konkretnie w pomieszczeniu należącym do Muzeum Techniki. Funkcjonowało ok. 30 lat, a szczyt jego działalności przypadał na lata 80. Dziś wiele osób współpracujących z "UFO-Video" już nie żyje.


Zobacz wideo


Klynstra: Moje środowisko wcale nie jest w przeważającej części lewicowe


Materiały gromadzone latami przez działaczy "UFO-Video" (w tym nadsyłane do Warszawy przez grupy z innych części Polski) trafiły przed laty do archiwum Fundacji Nautilus. Jej prezesem jest Robert Bernatowicz, były dziennikarz Radia ZET i Polsat News, który od lat zajmuje się badaniem niewyjaśnionych zjawisk. Zgodził się udostępnić te akta portalowi Gazeta.pl.Robert Bernatowicz w drugiej połowie lat 80. poznał Andrzeja Januszewskiego, jednego z członków "UFO-Video", późniejszego prezesa. - Zaczął mnie prowadzić jakimiś korytarzami, zakamarkami Muzeum Techniki. Weszliśmy do kanciapy, siedziało tam z pięć osób, wszystkie w już dość dojrzałym wieku. To było polskie archiwum X, wszędzie jakieś notatki, skoroszyty, teczki mapy. Żarówka zawieszona na drucie, do tego kuchenka, gdzie robili sobie kawę - wspomina dziennikarz.


- Skąd się wzięła nazwa "UFO-Video"? Wtedy, na początku lat 80. video wydawało się czymś bardzo nowoczesnym - wyjaśnia.Kiedy kilkanaście lat temu skończył się najem siedziby towarzystwa, wszystkie materiały Januszewski przekazał właśnie Bernatowiczowi. - I dobrze, bo inaczej trafiłoby to na śmietnik. A to archiwum to unikat w skali światowej - mówi nasz rozmówca. Dzięki tym materiałom można zobaczyć, jak w czasach, gdy nie było internetu, telefonów komórkowych i tak szerokiego dostępu do mediów, w tym społecznościowych, rejestrowano w Polsce nietypowe zdarzenia. Słynna i wielokrotnie już opisywana sprawa z Emilcina z 1978 r. (rolnik Jan Wolski twierdził, iż spotkał kosmitów) to wierzchołek góry lodowej. Mniej lub bardziej zadziwiających zgłoszeń rejestrowano mnóstwo. Co ważne, starano się, by archiwum było prowadzone profesjonalnie i wręcz w sposób chłodny. Osoby rejestrujące nietypowe sytuacje miały się kierować ścisłymi wytycznymi. Świadkom przekazywano do wypełnienia specjalne ankiety. Tam, gdzie było to możliwe, w raportach umieszczano dane świadków, dokładne daty, godziny, miejsca, zdjęcia, mapy, szkice.


źródło: materiały 'UFO-Video'


Do relacji podchodzono ostrożnie, dopytywano o szczegóły. Zdarzało się, iż otrzymane negatywy wysyłano do analizy do Zakładu Kryminalistyki Milicji Obywatelskiej, by upewnić się, czy dziwne światło na niebie nie było przypadkiem np. odbiciem światła latarni. "Wziąłem ich za dwóch harcerzyków"Jedną z najbardziej zaskakujących historii, którą odnaleźliśmy w aktach "UFO-Video", były materiały dotyczące Chałup i sytuacji, do której miało dojść 8 sierpnia 1981 r. Autorem notatek był Kazimierz Bzowski (zmarł w 2005 r.). Bohaterem jest 47-letni mężczyzna, technik-plastyk, który twierdzi, iż widział, jak to określono, "dwa zielone humanoidy". To jeden z tych przypadków, w których w dokumentach starannie ukryto dane rozmówcy. Były one znane tylko samemu Bzowskiemu. Świadek najwyraźniej bardzo bał się, iż zostanie wyśmiany.


Fragment relacji: Schodząc z plaży między godz. 18 a 19 rozstałem się z żoną i znajomymi na początku ścieżki schodzenia z plaży. Oni jechali samochodem, ja szedłem piechotą przez tę ścieżkę sam. adekwatnie całe te 10 minut wcześniejszych, które poprzedziły ten fakt, bardzo utrwaliły się w mojej pamięci. Każde najdrobniejsze szczegóły, a adekwatnie rzeczy nieistotne. Chciałbym też podkreślić, iż nigdy przedtem nie miałem zainteresowań typu UFO i innymi tego rodzaju zjawiskami. Nagle zauważył, jak to opisał, dwie młode osoby.Świadek: Wziąłem ich po prostu za dwóch harcerzyków, którzy bawią się w podchody. Charakterystyczny był bieg, jakby przeskakiwali, jak się omija kałużę czy jakieś przeszkody na drodze. Wpadli na ścieżkę, chwilowe zatrzymanie się, dyskusja poparta gestykulacją, oczywiście głosów żadnych nie słyszałem. Byłem w odległości 50-60 m. I znikły te postacie. Nie rozpłynęły się, tylko znikły w krzakach po przeciwnej stronie ścieżki. Absolutnie nie zdawałem sobie z tego sprawy, kto to może być.


źródło: materiały 'UFO-Video'


Dwie postacie po chwili znów się pojawiły. Mężczyzna im się przyjrzał, wziął ich za płetwonurków. Ale potem, jak twierdził, "zorientował się, iż nie ma do czynienia z ludźmi". Miały ok. 150 cm wzrostu, zieloną skórę, wyłupiaste oczy. Dostrzegł też na wydmie "srebrzący obiekt". Kształt opisał jako pestkę śliwki o wysokości ok. 2 m i długości 5-6 m. Porównał to do "dwóch salaterek złożonych jedna na drugą".


źródło: materiały 'UFO-Video'


- Wtedy nie miałem najmniejszych wątpliwości, iż to nie jest żadna maskarada, iż mam do czynienia z inną cywilizacją - opowiadał.


Świadek twierdzi też, iż miał usłyszeć wewnątrz głos, coś na kształt telepatii: "Bez obaw". Podszedł więc bliżej.Fragment zeznań: Nastąpił jakiś moment, którego absolutnie nie dam rady opisać. To było jakby gdzieś wniknięcie wewnątrz. Zaczęło się coś dziać. Zaczęły dochodzić do mojej świadomości jakieś sygnały, coś w rodzaju przekazu. (...) Spotykałem się z niektórymi zjawiskami i faktami, ludźmi, doniesieniami, tak, jakbym te rzeczy kiedyś słyszał, jakbym o tym wiedział. Zaczął powoli się oddalać. Wiedział, iż nikt mu nie uwierzy, więc czekał jeszcze przez chwilę na jakichś przypadkowych spacerowiczów. Spotkał starszą parę z psem. Pytał, czy coś widzieli. Nie byli zainteresowani rozmową.W korespondencji z Kazimierzem Bzowskim opisywał potem, iż podczas tego spotkania dominowało jedno odczucie.


"Jakbym był obserwowany jako małpa, choćby nie na wolności, tylko w klatce, jakby mówiono "oto człowiek, który potrafił wspiąć się na bardzo wysokie drzewo, zbudować tam wspaniałe gniazdo, potem do niego nasrać, a teraz podgryza gałąź, na której siedzi". Oczywiście to alegoria. Odczułem to nie jako obelgę, a raczej współczucie. Krótko mówiąc, wstydziłem się, iż jestem człowiekiem".Oświadcza też, iż "nigdy nie był ufomaniakiem". "Może wstyd się do tego przyznać, ale nie przeczytałem ani jednej książki Lema". Dodaje, iż "gdyby ktoś mu o tym opowiadał, na pewno sam by nie uwierzył". Z akt "UFO-Video" wynika, iż na wydmach znaleziono siedem głębokich na 12 cm śladów, które miały pochodzić od kosmicznego pojazdu.


źródło: materiały 'UFO-Video'


źródło: materiały 'UFO-Video'


Również na początku sierpnia świecący owalny pomarańczowy obiekt na niebie miała widzieć ok. godz. 18.30 19-letnia studentka, która także wypoczywała w Chałupach. "Ruch jego nie był zbyt szybki, obserwowałam go do momentu zniknięcia. Obiekt ten nie wydawał żadnych dźwięków. (...) Zachowuję anonimowość ze względu na wiadomy stosunek większości osób do podanych spraw". "Nie jesteśmy ziemianami"W kartotece odnaleźliśmy też dokument zatytułowany: "Raport z rejestracji bliskiego spotkania IV rodzaju z dnia 1986.04.23 w Szczecinie". Bohaterowie to małżeństwo czterdziestoparolatków, Elżbieta i Edward (imiona zmienione). Oboje już nie żyją, ich imiona i nazwiska znajdujemy w miejskim cmentarnym rejestrze. Pan Edward zmarł relatywnie niedawno, przeżył małżonkę o kilka lat. Oboje oglądali telewizję, przysypiając. Elżbieta po przebudzeniu miała zobaczyć ok. 1 metra od tapczanu dwie istoty ubrane w coś o kolorze lotniczych mundurów, nie wyższe niż 1,5-1,7 metra. - Kogoś ty wpuścił do domu? - miała pytać męża. - Nikogo nie wpuszczałem - miał twierdzić Edward, który także miał zauważyć gości.


W raporcie wskazano, iż dwie istoty miały przysiąść na krawędzi tapczanu. Kobieta miała otrzymać od istot telepatyczny przekaz, w którym informowały m.in., iż "nie są ziemianami". Kobieta miała zgodzić się na to, by pójść z nimi, a one w tym momencie znikły.Małżeństwo miało dostrzec następnie czerwony, kulisty obiekt znajdujący się kilkadziesiąt metrów od ich bloku. - Idę do nich - miała stwierdzić Elżbieta. - Nie puszczę cię samej - odpowiedział mąż. Wyszli na zewnątrz. Po drodze spotkali przechodniów. Elżbieta zapytała napotkaną kobietę, czy widzi światło na wzniesieniu. Ta jednak miała niczego nie zauważyć.Edward miał nagle poczuć "uderzenie w pierś" i przewrócić się na jezdnię. Powodem tego uderzenia miał być strumień światła emanujący z obiektu. Żona próbowała podnieść męża. Oboje nie pamiętali, jak znów znaleźli się w mieszkaniu.


Elżbieta znów chciała wyjść na zewnątrz, ale mąż jej nie pozwolił. Wyszedł sam, ale światła już nie zauważył."Po powrocie oboje spojrzeli przez okno. Obiekt tkwiący przez cały czas na wzniesieniu, zaczął się unosić, zatrzymał się na pewnej wysokości i stopniowo wznosząc, oddalał się" - czytamy."Obserwatorzy w miarę dokładnie pamiętają przebieg zdarzenia, ale nie zapamiętali wielu szczegółów. Oboje przyznają, iż chwilami nie kontrolowali swoich poczynań. Stwierdzają, iż były takie chwile, kiedy nie zdawali sobie sprawy z upływającego czasu, całkowicie poddając się biegowi niezrozumiałych dla nich zdarzeń" - dodano. W raporcie oceniono także, iż "nic nie wskazuje, by całe zdarzenie zostało zmyślone". "Należy uznać, iż Elżbieta i Edward przeżyli coś wyjątkowego" - czytamy w raporcie autorstwa Krzysztofa Piechoty z Klubu Kontaktów Kosmicznych, współpracującego z "UFO-Video".


"Patrzę, kurde, dwóch takich osobników stoi"Wśród dokumentów natrafiamy też na stenogram z rozmowy znanego łódzkiego ufologa Zbigniewa Blani-Bolnara (zmarł w 2003 r.) z 31-letnim kierowcą, mieszkańcem miasta. Żona, trójka dzieci, ukończonych kilka klas szkoły podstawowej. Jest październik 1978 r. - A taka historia, to pierwszy raz się panu zdarzyła? - zagaduje Bolnar. - Pierwszy raz i wie pan, iż to niespodziewanie. Ja to byłem tak zaskoczony tym wszystkim, że... No nie wiem. Jakby mnie się ktoś spytał w tym czasie, jak się nazywam, to nie wiem, czy bym odpowiedział.


Mężczyzna opowiadał o wyjeździe na grzyby do lasu. Nagle zauważył, jak to określił, "budę". Zaczął się zastanawiać, jak ta buda znalazła się w lesie. Wydawało mu się to dziwne, bo nie wjechałoby tam nic większego, co mogłoby ją tam postawić. Postanowił podjechać bliżej swoim motorem.Świadek: I w pewnym momencie, jak już byłem blisko, tak spojrzałem na tę budę, a tu kurde, te drzwi tak miękko wysunęły się w bok. Patrzę, kurde, dwóch takich osobników stoi, nieduże, takie jakieś... z twarzy ... (...) no nieładne takie. Zaraz mi się ręce zatrzęsły. Ten jeden tak mi ręką machnął, to chyba, żebym się zatrzymał, nie? Stanąłem z motorem, postawiłem ten motor z boku na bocznej nóżce, oparłem się o motor. W międzyczasie wysunęły się cztery schodki w dół i oni zaraz zeszli. Próbują mnie obejść.Opisuje, iż miały ok. 1,4-1,7 m wzrostu, skafandry, "kolor skóry jak zielona żabka". Jedna z istot miała mieć coś na kształt aparatu i fotografować motor. Miały też wymieniać między sobą uwagi piskliwymi głosami.


Świadek: Jakby płytę włączyć, czy coś i miała być na 33 obroty, a adapter był na 45. Mężczyzna potem odjechał nieco motorem i obserwował istoty z odległości kilkudziesięciu metrów. Te po jakimś czasie miały wrócić do "budy", która miała się unieść. Świadek: Ten pojazd to był cały jak ziemia. Taki szary. (...) Nie było w ogóle, iż tam nity, albo śruby, czy tam coś. Tak samo na nich. Pytali mi się tutaj różni, czy na tych ich skafandrach nie było widać jakichś zamków, czy jakiegoś czegoś? Nic nie było widać! Tak jakby byli, po prostu na nich to wszystko odlane.- "To" tak mknęło do góry, że, no nie wiem, czy by nasz samolot w ogóle "to" doścignął. No, piernikiem!" - podsumował później.


"Obserwowano cztery dyski"W aktach znajdujemy też relację z 7 czerwca 1982 r. z Warszawy. Świadkiem był (nieżyjący już) jeden z zasłużonych polskich scenarzystów, współtwórca kultowych filmów. "Obiekt miał najpierw kształt cygara, następnie zmienił się w cygaro wygięte w łuk, a później w kulę. Był barwy brązowo-brudno-różowej, był bardzo jasny; aureoli nie było, tylko rozmyte kontury. Obiekt kołysał się w lewo do 45 stopni, w prawo mniej. Znajdował się na wysokości drugiego piętra (optycznie) w kierunku północno-zachodnim, a następnie zniknął" - czytamy w notatkach z obserwacji. Mężczyzna przewija się też w kolejnej relacji ze zdarzenia, do którego doszło trzy dni później. Wówczas świadkami są również jego żona oraz (najprawdopodobniej) dwaj nastoletni wnukowie. "Obserwowano cztery dyski na jednej wysokości, powolne oddalanie się i ukazanie następnych czterech. Zniknęły one w ten sam sposób. Ukazanie się ogromnego dysku. Barwa szara, obiekty emitowały jasnoszare światło" - czytamy w notatkach z zeznań jednego z członków rodziny.


Również w czerwcu tego samego roku na Ursynowie widziany miał być kulisty obiekt "koloru połyskującej miedzi w słońcu". "Sprawiał wrażenie, jakby sam był ze światła w kolorze ognia. (...) Obiekt znajdował się na wysokości szóstego piętra. Wisiał nieruchomo w powietrzu (...). Znikł, kurcząc się do środka i rozjaśniając się". W czerwcu 1982 r. UFO miało być widziane także w Poznaniu. Odnajdujemy notatkę z obserwacji, w której jednym ze świadków była pracowniczka Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. "Z okna wychodzącego na wschód zaobserwowano obiekt wielkości znacznie większej od tarczy Księżyca w pełni, który świecił wyraźnie pulsującym światłem barwy amarantowej/czystej. Znajdował się nieznacznie ponad dachami 12-piętrowych domów. Intensywność świecenia obiektu była tak wielka, iż świadek zauważył go, leżąc w łóżku z zamkniętymi oczyma" - czytamy w raporcie z obserwacji.Dodano jednocześnie, iż "od godz. 20 miały miejsce w różnych dzielnicach Poznania zakłócenia odbioru pierwszego programu TV", choć "w książce raportów o zakłóceniach TV (ośrodek TV w Poznaniu) nie odnotowano tych zakłóceń".


"Wyglądało trochę dziwnie"O swoich doświadczeniach opowiedział też, o czym świadczą dokumenty, jeden z pilotów PLL LOT (nieżyjący już od kilkunastu lat), który mówił o rejsie ze stycznia 1985 r. z Warszawy do Wrocławia. Kapitan miał zauważyć na wysokości 1,5-1,6 tys. metrów "jasnoczerwone światło". "Światło to nie przypominało znanych i często widzianych przez kapitana świateł pozycyjnych obiektów latających, a ponadto "wyglądało trochę dziwnie" - czytamy. Obiekt miał być jeszcze lepiej widoczny na wysokości 3,9 tys. m. Znajdował się ok. 50-60 km od samolotu, miał być okrągły i emanować poświatą, rytmicznie pulsując światłem. Oprócz kapitana, miały to zauważyć również inne osoby na pokładzie. Kapitan zapytał Okęcie, czy widzą coś na radarach. Nie widzieli. Za Łodzią obiekt miał wykonywać ruchy poziome i pionowe. Obiekt zniknął po ok. godzinie od startu samolotu.


"Kurier Polski" doniósł potem, iż tego samego dnia wieczorem niezidentyfikowany obiekt nad Łodzią miała zaobserwować 11-letnia dziewczynka. "Do dziś pozostał mi w pamięci ten świecący znak"W materiałach odnajdujemy również m.in. list mieszkanki Gliwic z 1985 r., w którym opisywała zdarzenie z 1951 r. Miało do niego dojść w jednej z wsi w ówczesnym województwie kieleckim."Zauważyłam dwa świecące żółto (jak księżyc) obiekty, lecące z góry i po linii parabolicznej, zmierzające ku ziemi. Jeden z tych obiektów miał kształt kuli wielkości księżyca w pełni, jak gdyby go goniący, miał kształt cygara. Razem tworzyły duży znak pisarski wykrzyknika. (...) Leciały bardzo nisko nad podwórkiem i zginęły mi za szczytem dachu stodoły. (...) Do dziś pozostał mi w pamięci ten świecący znak wykrzyknika". Kobieta dołączyła też rysunek.


źródło: materiały 'UFO-Video'


Okazuje się, iż to nie jedyne dziwne zdarzenie z udziałem autorki listu. Po ponad 30 latach znów miała zobaczyć niezidentyfikowany obiekt, tym razem z okna pociągu, którym jechała z Katowic do Wolbromia. Obiekt "miał kształt cygara, a od szerszej strony korpusu, tam, gdzie u samolotu są skrzydła, krzątała się jakaś postać, jak gdyby wykonywała jakieś czynności". ‘Obiekt był wielkości dużego samolotu" - zaznaczała."Śledzony był przez silnie świecący obiekt"Podobnych relacji znajdujemy w aktach setki. Pozyskiwanych osobiście przez członków grupy, wynotowywanych m.in. z lokalnej prasy, przesłane przez działaczy z innych klubów w Polsce, opisywane w listach.Zima 1976 r., Ząbkowice Będzińskie (obecnie dzielnica Dąbrowy Górniczej): "Stałem na przystanku autobusowym późnym wieczorem (ok. 23) (...). Zobaczyłem nadlatujący obiekt, który posuwał się dość wolno, ruchem jednostajnym, wydając ostry szum. (...) Obiekt ten, przedtem dyskowato-kulisty, zmieniał kształt - wydłużał się i stawał się płaski, wysyłał czerwone i żółte smugi światła na ziemię" - opisywał świadek w liście skierowanym w 1979 r. do znanego polskiego ufologa Zbigniewa Blani-Bolnara. "Do tej pory mnie to zastanawia, ale nie umiem tego jak to wytłumaczyć".


źródło: materiały 'UFO-Video'


19 listopada 1978 r., Wrocław. Pani Wanda odpoczywała na tapczanie w swoim mieszkaniu. Za oknem zobaczyła "szybko przesuwającą się srebrzystą kulę". Zjawisko trwało dosłownie kilka sekund. Powiedziała o tym potem mężowi. Nie uwierzył. 26 grudnia 1978 r., również Wrocław. Pan Krystyna była u córki na święta. Nagle zięć zawołał ją do kuchni. W milczeniu wskazał na okno. Na zewnątrz widniał "obiekt o kształcie spłaszczonego koła o średnicy ok. 40 cm, świecący silnym pomarańczowym światłem". 31 grudnia 1978 r., okolice Wrocławia. Pan Zbigniew wracał tego wieczora autem z Legnicy. "Śledzony był przez silnie świecący obiekt w kształcie trójkąta o wydłużonej osi poziomej. Odczuwał lęk" - czytamy w raporcie.


14 kwietnia 1980 r., Ruszków: "Duża, spłaszczona kula pomarańczowo-żółta zniżyła się do 10-15 m nad ziemią. Obiekt wystartował ze słupem ognia koloru biało-niebieskiego długości 5 m. Wielu świadków".


źródło: materiały 'UFO-Video'


9 grudnia 1980 r., Warszawa: "Nieruchomy obiekt o kształcie koła, koloru żółtego słońca o średnicy 1 metra prawie dotykał szyby. Zgasło światło, szalały telewizory. Sześciu świadków".25 czerwca 1981 r., Warszawa: "Amarantowa kula rozbłysła w powietrzu i zniknęła. Po pięciu minutach pojawiły się dwie kule i zniknęły. Wielu świadków"


3 września 1981 r., Warszawa: "Nieruchomy, żółty, płaski dysk z aureolą. Dwóch świadków"Grudzień 1981 r., Wiązów: "Dwa przeloty świetlnych kul o średnicy 5 metrów, 30 metrów nad ziemią. Wielu świadków"Sierpień 1982 r., Wilkowiec: "Ciemnoszary obiekt z kopułą i świecącymi oknami kołysał się 30-80 metrów nad ziemią. Jeden świadek"18 września 1982 r., Zwierzyniec. Liczba świadków: siedmiu. "Na wysokości ok. 500 m nad ziemią zauważono opalizujący obiekt w kształcie stożka o podstawie koła, wokół anteny /?/, drabinki /?/, wysięgniki /?/. Obiekt unosił się i opadał ruchem spiralnym i nagle zniknął. Był barwy biało-srebrnej i opalizował ostrym srebrnym blaskiem; emitował wokół siebie promienie od ostrej bieli do lekko różowych. Dobiegał od niego nieprzyjemny świst, gwizd (...). Psy biegały zaniepokojone i szczekały, konie zarzucały".


13 sierpnia 1982 r., okolice Piaseczna: "Na bezchmurnym niebie, 1000 metrów nad ziemią, przesuwał się obiekt w kształcie czterech kul rozmieszczonych jak koła u podwozia samochodu. Kule te nie przemieszczały się względem siebie. Kule wyglądały jak klosze żyrandola świecące jasno-żółtym światłem. Nad jedną z kul było pomarańczowo-czerwone światło migające jak latarnia morska". 4 października 1985 r., Lubelszczyzna: "Spłaszczony krążek otoczony poświatą i ciągnący za sobą warkocz płomieni. (...) Teren był tak oświetlony, iż dałoby się przeczytać gazetę". Świadków "znanych powyżej dziesięciu, prawdopodobnie dużo więcej". 23 lipca 1987 r., Wrocław. 52-letnia psycholożka miała widzieć odwrócony spodek w kształcie soczewki. "Świadek twierdzi, iż doznał swego rodzaju amnezji, tzn. zatarciu w pamięci uległy czynności wykonywane dzień przed, w danym dniu i dzień po obserwacji" - odnotowali członkowie Wrocławskiego Klubu Popularyzacji i Badań UFO. Marzec 1983 r., Szczyrk. Niezidentyfikowany latający obiekt miał być widziany w okolicach Szczyrku. Świadek twierdził, iż to "intensywnie pomarańczowo-czerwony, regularny, wydłużony prostokąt" o wymiarach ok. 5 m na 20 m, który miał wisieć na styku góry. Sporządzono też szkic.


źródło: materiały 'UFO-Video'


"Ludzie musieli widzieć coś dziwnego"Dzwonimy do Krzysztofa Piechoty z Klubu Kontaktów Kosmicznych, który w latach 80. współpracował z "UFO-Video". - Będąc jeszcze uczniem technikum byłem na urlopie nad jeziorem Wigry. Nie wiem, czy los dobrze sprawił czy nie, ale zaobserwowałem wówczas obiekt. Stałem wówczas na stacji. To był spodek. Widziało go również 10 innych osób. Nikt nie wiedział, co to jest. Przez parę minut to oglądaliśmy, a potem wystrzeliło to jak rakieta - mówi portalowi Gazeta.pl.Sam po latach zaczął gromadzić informacje na temat obserwacji zgłaszanych przez inne osoby.


- Zgłoszenia napływały do mnie albo z redakcji gazety "Fakty" w Bydgoszczy, albo otrzymywałem je bezpośrednio, bo mój adres ukazał się w tym piśmie. Na początku lat 80. otrzymywałem choćby kilkanaście listów dziennie, sporo tego było - wspomina Krzysztof Piechota. Zaznacza, iż "odsiew był minimalny i rzeczywiście ludzie musieli widzieć coś dziwnego ". - 95 proc. to były super obserwacje, nie do wyjaśnienia do dzisiaj - ocenia. Niektóre zgłoszenia weryfikował osobiście. - Generalna zasada była taka: przyjeżdżamy, idziemy na miejsce obserwacji i świadek staje dokładnie w tym miejscu, gdzie coś widział. On to relacjonuje, my rejestrujemy obserwację, w ogóle mu nie przerywając - wyjaśnia Krzysztof Piechota. Pracował jako geodeta, więc wykonywał również szkice z miejsca zdarzenia.W ciągu ok. 12 lat zebrał w terenie ponad 100 relacji na temat dziwnych zjawisk.


Obiekt, który miał być widziany w Warszawie w 1981 r. źródło: materiały 'UFO-Video'


"To po prostu jakaś inna cywilizacja"Kontaktujemy się również z Bronisławem Rzepeckim, który do połowy lat 80. działał w Krakowskim Towarzystwie Badań NOL, a potem - do 2003 r. - w Grupie Badań NOL. - W Grupie Badań NOL mieliśmy ok. 100 członków na terenie całej Polski. Kiedy pojawiała się w lokalnej prasie jakaś informacja lub usłyszeli o jakiejś obserwacji, sami to rejestrowali, albo przekazywali nam. Mieliśmy ścisłą grupę i jeździliśmy na miejsce - mówi nam Bronisław Rzepecki.Ze świadkami umawiano się najczęściej listownie, bo przecież nie było internetu ani komórek, a telefon stacjonarny nie był dostępny wszędzie. - Wsiadało się w pociąg albo autobus i się jechało. Świadek opowiadał, co widział, gdzie widział. Szukało się innych świadków, robiło szkic sytuacyjny, pomiary w terenie. Trudno to nazwać badaniem, to była raczej rejestracja obserwacji - słyszymy. Zaznacza, iż większość incydentów miała więcej niż jednego świadka.


- Przekrój społeczny był różny. Zdarzali się mieszkańcy wsi, którzy nie mieli pojęcia o UFO, czasem choćby nie mieli w domu telewizora. Ale zdarzali się też ludzie z wyższym wykształceniem, bywali piloci wojskowi. Większość ze świadków zastrzegała sobie anonimowość, a czasem choćby nazwę miejscowości. Ewidentnie nie chodziło im o rozgłos - ocenia Bronisław Rzepecki.Rozmówca, choć zajmował się przez lata niewytłumaczalnymi zjawiskami, twardo stąpa po ziemi. Przyznaje, iż często zdarzało się, iż rzekomy niezidentyfikowany obiekt latający wcale nie okazywał się tym, czym wydawał się na początku.- W Sieradzu, jakoś w latach 80., świadek zeznał, iż widział kulę światła. Po wizycie w terenie okazało się, iż chłopcy wypalali tam łąkę na zsypie kolejowym. W innym przypadku świadek był w obcym mieście i wziął za UFO księżyc. Ja sam widziałem kiedyś na wyspie Wolin świetlną kulę. Okazało się, iż to był po prostu helikopter z reflektorem - wspomina nasz rozmówca. Działalność pasjonatów była odbierana ze zdziwieniem lub traktowania pobłażliwie. Była na tyle zaskakująca, iż Bronisław Rzepecki został pewnego dnia zatrzymany wraz z kolegami przez milicję.


- Badaliśmy przypadek lecącego obiektu w Dąbrowie Górniczej, miał miejsce w styczniu 1983 r. Wiadomo, jakie były wtedy czasy, panował stan wojenny. Mogliśmy tam pojechać dopiero w 1984 r. To było w okolicach huty, robiliśmy zdjęcia do dokumentacji. Zatrzymała nas policja, trzymali nas 7 godzin na posterunku, podejrzewając o szpiegostwo - mówi Bronisław Rzepecki. Funkcjonariusze upewnili się potem, iż towarzystwo jest zarejestrowane w Krakowie. - Zadzwonili tam, dowiedzieli się, iż towarzystwo istnieje, iż istnieję ja i iż nie jestem żadnym szpiegiem - opowiada. Niezidentyfikowanymi obiektami przestał zajmować się w 2003 r. - Miałem zebranych już ponad 2000 obserwacji z terenu Polski, nie licząc tych, które zebrały inne kluby i organizacje. Nie mieliśmy praktycznie żadnych możliwości badawczych. Rejestrowało się zgłoszenia, odkładało do teczek. Nic nowego to nie wnosiło. Wiadomo, iż informacji z wojska się nie uzyska, z instytutów badawczych też nie. Dotarłem do ściany - mówi.Bronisław Rzepecki daleki jest też od kategorycznych ocen zjawisk, które opisywał.


- Nigdy nie mówiłem, iż to są przybysze z kosmosu, z innej planety, z Marsa czy z innych. Niektóre zjawiska nie były wytworzone na pewno przez człowieka, bo nasza cywilizacja nie ma takich możliwości. To po prostu jakaś inna cywilizacja. Skąd? Nie mam zielonego pojęcia.
Idź do oryginalnego materiału