Sprzedawca otworzył skrzynkę. Z wnętrza zerkają wielkie, przestraszone oczy.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Sprzedawca owoców otworzył pudełko. Z wnętrza zajrzała mała mordka. Ogromne, przestraszone oczy zdawały się lada chwila spływać w dół jak dwie duże krople.

— Nic nie je, pewnie odebrali od kotki i wyrzucili. A futerko się posklejało, bo mieszkała w skrzynce po śliwkach.

Klientka, nie mówiąc ani słowa, odeszła. Mężczyzna potrząsnął głową z żalem: „Nawet w kobietach zabrakło litości”. Jednak po chwili wróciła.

— Nie mogę przestać myśleć o Pańskim kociaku — powiedziała, podając kawałek szmatki: — Zawiń mi go, proszę.

— Naprawdę? — ucieszył się mężczyzna. Ostrożnie owinął kociaka i jak dziecko podał kobiecie.

— To po ludzku, po ludzku. Dobro wróci — powtarzał.

Kobieta z pobłażliwym uśmiechem odrzekła:
— Zobaczymy, jak mąż zareaguje na ten „prezent”. Może oboje skończymy na ulicy.

Jak przewidziała, kotek nie został dobrze przyjęty. Mimo iż został wykąpany, uczesany i nakarmiony, wciąż wyglądał marnie i zaniedbanie.

— Co to za stwór? — z niesmakiem rzucił mąż, kiedy kotek próbował wspiąć się na jego nogę. Podejrzane drapanie pazurków oderwało małżeństwo od serialu. Nowa, droga tapeta była zagrożona.

— Masz dość myszy, czy co? Po co nam kot w kawalerce? — wyrzucał żonie.

Biorąc kotka za kark, mężczyzna spojrzał z niezrozumiałym obrzydzeniem na bezradnie zwisające stworzenie:
— Jutro ma go tu nie być.

Jadwiga sama nie była już zadowolona ze swojego znaleziska. Ale patrzyły na nią oczy pełne łez, maleńkie łapki błagalnie ugniatały jej nogę, a biedne ciałko wydawało tak kojące mruczenie, iż w jej sercu popłynął ciepły strumień współczucia. Skłoniła się, pogłaskała.

Pocieszony pieszczotą kociak wdrapał się na ręce, wtulił nosek w ciepłą dłoń właścicielki. „Niech błogosławiony będzie, kto dobro czyni” — przypomniała sobie Jadwiga słowa matki i uspokoiła swoje serce, tłumacząc tym swój czyn.

Zadzwonił telefon:
— Babciu, wpadnij do nas na herbatę!

Jadwiga cicho, nie przeszkadzając mężowi w oglądaniu serialu, wymknęła się za drzwi. Syn mieszkał niedaleko, po drugiej stronie ulicy. Kasia już stała przed domem, radośnie machając ręką. Nagle duży czarny samochód zjechał na pobocze. Dziecko poleciało w górę. Jadwiga zamarła. Nie mogła ani krzyknąć, ani ruszyć się z miejsca.

Jedynie oczy, jak w zwolnionym tempie, chłonęły każdy kadr: jakaś kobieta podniosła dziewczynkę. Małe rączki kurczowo objęły jej szyję. Żywa! Mężczyzna z trudem wysiadł z samochodu. Pijany. Naprzeciw niego biegł syn. W mundurze. Drżącymi rękami próbował wyjąć broń z kabury, nagle potknął się o krzyk:
— Nie!!!

Matka stała po drugiej stronie ulicy, ale jemu wydawało się, iż ją odpycha gwałtownie wyciągniętymi do przodu rękami.

Ludzie podbiegli, stanęli na jego drodze, odprowadzili pijanego kierowcę. Jadwiga nie czuła nóg. Ale szła… a może ktoś ją niósł? Do Kasi! Już lekarz ją oglądał, dotykał każdej kostki:
— Wszystko w porządku. Złamań brak. Poważniejsze siniaki również.

— Dlaczego ona milczy?! — synową trzęsła silna drżenie.
— Przestraszyła się. Trzeba ją jakoś odciągnąć, — zasugerował doktor.
— Już, już coś zrobię.

Jadwiga rzuciła się do domu. Wpadła, chwyciła kociaka, opowiadając mężowi, co się stało. Zdążyła. Karetka jeszcze nie odjechała. W oczach dziecka pływał strach. Ostrożnie rozwarła jej rączki, wkładając kociaka. Kasia spojrzała, paluszki poruszyły się, głaszcząc miękkie futerko. W odpowiedzi zabrzmiało łagodne „Miau-miau-miau”. „Mija”, — cicho powiedziała dziewczynka. Lekarz westchnął z ulgą. Jadwiga pozwoliła popłynąć łzom — teraz już można.

Kasia nie wypuszczała kotka z rąk. Noc spędzili w szpitalu. Rano wypuszczono ich do domu z konkluzją: „Dziewczynka naprawdę miała szczęście”.
„Bóg wynagradza, kto czyni dobro” — szepnęła Jadwiga…

Idź do oryginalnego materiału