Jadwiga od dzieciństwa słyszała, iż kobiety w jej rodzie są skazane na nieszczęście. Jej prababka straciła męża na froncie, babcia podupadła na zdrowiu po wypadku w fabryce, a ojciec jej matki porzucił rodzinę, gdy dziewczynka miała zaledwie trzy lata. Jadzia często wyobrażała sobie, iż jej małżeństwo również skończy się dramatem. Nie chciała tego, ale cień rodzinnej klątwy wisiał nad nią niczym chmura.
Swojego przyszłego męża, Tomasza, poznała w małym zakładzie na obrzeżach Łodzi, gdzie oboje pracowali. On naprawiał maszyny, ona sortowała części. Połączyła ich stołówka, gdzie w czasie przerwy obiadowej nawiązali rozmowę. Decyzja o ślubie przyszła szybko. Urządzili skromne wesele i zamieszkali w jej dwupokojowym mieszkaniu na ulicy Górniczej. Babcia już wtedy nie żyła, więc mieszkanie stało się ich wspólnym domem.
Życie toczyło się swoim rytmem. Najpierw urodził się syn Krzysztof, potem młodszy – Wojtek. niedługo potem zmarła matka Jadzi. Teraz musiała sama radzić sobie z domem i wychowaniem chłopców. Nie narzekała – Tomasz zarabiał, a jej zadaniem była opieka nad domem i synami.
Lecz po kilku latach coś się popsuło. Tomasz coraz częściej zostawał w pracy, wspominał młodą koleżankę, która „pomagała mu z raportami”. Jadzia widziała, jak się oddala – wracał tylko po to, by się przebrać, czasem w ogóle nie pojawiał się na noc. Rozumiała wszystko, ale strach przed samotnością z dziećmi paraliżował ją.
— Zostaw ją, pomyśl o synach — odważyła się powiedzieć pewnego dnia.
Tomasz milczał. Żadnych tłumaczeń, żadnych krzyków – tylko lodowata cisza.
Jadzia przez cały czas się o niego troszczyła – gotowała obiady, prała jego koszule.
— Umiesz tylko służyć — rzucił jej pewnego dnia z pogardą po kolejnej próbie rozmowy.
Postanowiła przeczekać, mając nadzieję, iż się opamięta. Ale pewnego wieczoru Tomasz spakował rzeczy.
— Nie zostawiaj nas, proszę! Nie odbieraj chłopcom ojca! — szlochała Jadzia.
— Jesteś tylko żałosną służącą — odciął się, patrząc na nią z wyższością.
Te słowa usłyszeli synowie. Krzysztof i Wojtek, przytuleni do siebie na kanapie, patrzyli, jak ojciec wychodzi. Nie rozumieli, dlaczego tak się dzieje. Może byli niegrzeczni? Może mama coś źle zrobiła?
Dzieci widziały wszystko – łzy matki, jej wysiłki, by trzymać się w garści, jej nieustanną troskę o nich. Starali się pomagać – zmywali naczynia, sprzątali mieszkanie. Jadzia zaś poświęciła się całkowicie synom i pracy. O nowym związku choćby nie myślała – chłopcy stali się jej całym światem.
Ale los zadecydował inaczej. Pewnego dnia, podczas zakupów w lokalnym markecie, Jadzia upuściła paczkę kaszy. Mężczyzna w średnim wieku natychmiast podniósł ją z podłogi.
— Pomóc zanieść zakupy? — zapytał z uśmiechem.
Jadzia się zawahała, ale on, nie czekając na odpowiedź, chwycił jej torby.
— No dobrze, sam zdecyduję — powiedział, i tak zagadali po drodze do domu.
Nazywał się Marek. Był życzliwy, miał spokojny głos i lekką kulawiznę. Jadzia podziękowała mu i pożegnała się, nie spodziewając się następnego spotkania. Ale Marek zaczął pojawiać się w tym samym sklepie, jakby specjalnie ustawiał te spotkania. Tak zaczęła się ich znajomość.
Jadzia dorabiała sobie, sprzątając klatkę schodową w swoim bloku. Zwykle pomagali jej synowie, ale tego dnia postanowiła zrobić to sama.
— Może pomogę? — rozległ się znajomy głos.
Marek znów się zjawił. Pomógł jej skończyć sprzątanie, a wieczorem Jadzia zaprosiła go na herbatę. Przyszedł w eleganckiej marynarce, z bukietem białych stokrotek i pudełkiem pączków.
— Dobry wieczór — powiedział, wręczając słodycze chłopcom.
Krzysztof, starszy syn, z jakiegoś powodu powąchał pączki, i wszyscy wybuchnęli śmiechem. Napięcie opadło. Przy kolacji Jadzia upuściła łyżkę, a Marek zręcznie ją złapał w locie.
— Pan gra w siatkówkę? — spytał Wojtek.
— W młodości trochę, ale to już dawno — uśmiechnął się Marek.
— Pokażemy panu nasze boisko! — zawołał Krzysztof. — Gramy z kolegami w piłkę.
Następnego dnia znów się spotkali. Marek wyznał:
— Pewnie zauważyłaś, iż poruszam się wolno i mówię nieco ciszej. Miałem poważny wypadek. Żona nie chciała ze mną zostać. Teraz pewnie i ty nie zechcesz mnie widzieć.
Jadzia milczała, nie chcąc go zawstydzać pytaniami.
— jeżeli moi chłopcy ci nie przeszkadzają, to wpadaj — odparła w końcu z uśmiechem.
Marek stał się częścią ich życia. Był troskliwy, bawił się z chłopcami, pomagał w domu. Na początku dzieci były nieco onieśmielone, ale gwałtownie się do niego przyzwyczaiły. Marek stał się dla nich kimś, kim ich ojciec nigdy nie był. Grali razem w piłkę, zapraszali znajomych, a dom wypełnił się śmiechem.
Mijały lata. Krzysztof zaczął spotykać się z dziewczyną, Wojtek zainteresował się muzyką. Pewnego dnia Krzysztof poprosił Marka o radę – tak bardzo mu ufał. Ale pewnego wieczoru rozległo się pukanie do drzwi. Jadzia otworzyła i zastygła. W progu stał Tomasz.
— Pomyliłem się — powiedział. — Chcę to naprawić.
— Wynoś się! — warknął Krzysztof, zaciskając pięści.
— Jak śmiesz tak do mnie mówić, smarkaczu?! — warknął Tomasz.
— Nie waż się tak odzywać do mojego syna! — ostro rzucił Marek, wysTomasz spojrzał na nich wszystkich – na Jadzię, Marka i swoich synów – i w końcu zrozumiał, iż już niczego tutaj nie ma.