Wyszłam za mąż, jak na dzisiejsze standardy, bardzo wcześnie – w wieku 22 lat. To był środek mojego studenckiego życia, pełen młodzieńczej beztroski i marzeń o niezależności. Nie zastanawiałam się wtedy, co ważniejsze: kochać czy być kochaną. Chciałam jedynie jak najszybciej uciec z rodzinnego domu, gdzie rządził surowy ojciec. Rodzice próbowali mnie odwieść od tej decyzji, ale byłam uparta. Nigdy tego wyboru nie żałowałam.
Mój mąż Kamil był wspaniałym człowiekiem. Nie mogę powiedzieć, iż wychodziłam za mąż z wielkiej miłości. W tamtym czasie bardziej pragnęłam niezależności niż głębokiego uczucia. Kamil pochodził z biednej rodziny, nie był zbyt wysoki, a do tego lekko seplenił – to wystarczyło, by moi rodzice go nie zaakceptowali. Ale dla mnie liczyło się to, iż był dobry, ciepły i spokojny. Przy nim czułam się bezpieczna.
Kamil zdołał zaskarbić sobie choćby szacunek mojego ojca, co wydawało się niemożliwe. Był niezwykle pracowity. Dom, w którym dziś mieszkam, jest jego dziełem – każda półka, każde okno przypominają mi o nim.
Z czasem miłość do Kamila przyszła naturalnie. Widziałam, jak moje koleżanki skarżyły się na swoich mężów – iż piją, lenią się, są zimni albo choćby agresywni. Ja nie miałam na co narzekać. Wspólnie dzieliliśmy obowiązki domowe, opiekowaliśmy się dziećmi, wspieraliśmy się w każdej sytuacji.
Nasze 15 lat małżeństwa były najszczęśliwszym okresem w moim życiu. Kamil nigdy na mnie nie podniósł głosu, a nieporozumienia między nami zdarzały się tak rzadko, iż mogłabym je policzyć na palcach jednej ręki.
Niestety, Kamil zginął w wypadku samochodowym. Zima, nieodśnieżone drogi – jego auto wpadło do rowu. Obrażenia były śmiertelne. Ta strata była dla mnie ciosem, którego długo nie mogłam się otrząsnąć. Przetrwałam dzięki wsparciu rodziny Kamila i moich bliskich.
Od śmierci Kamila minęło już ponad 10 lat. Mieszkam sama w naszym domu, który przez cały czas jest dla mnie miejscem pełnym wspomnień. Moje dorosłe dzieci wyjechały na studia, ale regularnie do mnie dzwonią i odwiedzają mnie. Na ostatnie urodziny podarowali mi wyjazd do sanatorium. To właśnie tam poznałam Eugeniusza.
Eugeniusz jest starszy ode mnie o kilka lat, elegancki, zadbany i inteligentny. Nigdy nie sądziłam, iż jeszcze raz w życiu poczuję coś takiego. Przy Kamilu było spokojnie i ciepło, a z Eugeniuszem czuję nagle całą gamę emocji – od euforii po niepewność.
Eugeniusz nigdy się nie ożenił, bo od wielu lat opiekuje się swoją ciężko chorą matką. W sanatorium zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, później kontaktowaliśmy się telefonicznie, a czasem spotykaliśmy się na neutralnym gruncie – mniej więcej w połowie drogi między naszymi miastami.
Eugeniusz zaproponował mi małżeństwo. Chciałby, żebyśmy zamieszkali razem – u niego, wraz z jego matką, albo żebym zaprosiła go do mojego domu. Ale ja nie jestem pewna, czy to adekwatna decyzja.
Nie potrafię wyobrazić sobie życia z jego matką – to byłoby trudne dla nas obojga. Z drugiej strony, jak mogłabym sprowadzić do tego domu innego mężczyznę, skoro Kamil stworzył go z taką miłością? Czuję, jakbym w ten sposób zdradziła pamięć o nim.
Nie wiem, co powinnam zrobić. Czy opowiedzieć dzieciom o Eugeniuszu? Czy mogę być szczęśliwa z kimś innym, nie tracąc szacunku do wspomnień o Kamilu? A może lepiej zostać samej i żyć wspomnieniami?
Jak Wy byście postąpili na moim miejscu?