Moja mama chce pomóc w zakupie mieszkania, ale mąż zdecydował się przeznaczyć te pieniądze na operację ojca

newsempire24.com 1 dzień temu

Wiecie, jak to jest mieszkać w cudzym mieszkaniu latami, nie wiedząc, kiedy przyjdzie moment wyprowadzki? Ja i mój mąż, Bartosz, wynajmujemy już siedem lat. Przez ten czas nie raz doświadczyliśmy, iż właściciele w każdej chwili mogą powiedzieć: „Potrzebujemy tego mieszkania” — i znów pakujesz walizki. Raz ich syn zmienił plany studiów, innym razem sąsiedzi stali się nie do wytrzymania, a jeszcze kiedyś podwyższali czynsz bez słowa wyjaśnienia. Przez ten cały czas nie mogliśmy choćby pomyśleć o dziecku — bo jak założyć rodzinę w takich warunkach?

Nie mieliśmy nic przeciwko mieszkaniu z rodzicami — moimi czy jego. Ale ich mieszkania były za małe, by nas wesprzeć. Ja i Bartosz dawno skończyliśmy studia, pobraliśmy się na ostatnim roku i marzyliśmy, iż gdy będziemy mieć dzieci, będziemy młodymi, pełnymi energii rodzicami. Teraz już nie jestem pewna, czy w ogóle tego chcę. Co, jeżeli dziecko dorośnie i zacznie nam się wydawać obce, tak jak teraz wydaje nam się młodzież ze swoimi dziwnymi poglądami?

Pracujemy oboje, oszczędzamy, żyjemy skromnie. Żadnych wyjść do kawiarni, żadnych wakacji. Wszystko dla jednego celu — kupić własne M. Ale jakbyśmy nie skąpili, wciąż brakuje. A jakby tego było mało, ojciec Bartosza zaczął mieć poważne problemy z sercem. Jeszcze nie starzec, a zdrowie go zawiodło, więc mąż pomaga mu finansowo. Oczywiście, to uderza w nasz budżet, ale cóż — rodzina.

I wtedy moja mama, Katarzyna, powiedziała, iż dostała spadek po ciotce. Chce nam pomóc — dołożyć do naszych oszczędności, żebyśmy wreszcie kupili choćby małe kawalerki. euforia była nie do opisania! Zaczęliśmy choćby szukać pośrednika, a potem postanowiliśmy sami przejrzeć oferty.

Najpierw trafiały się obiecujące mieszkania, ale gdy próbowaliśmy negocjować, od razu nas odrzucano. Potem było tylko gorzej: zniszczone klitki bez okien, mikroskopijne pomieszczenia, które sprzedający nazywali „przytulnym gniazdkiem”. Ale nie poddawaliśmy się — poświęcaliśmy czas, siły, choćby sen. Wszystko dla marzenia o własnym domu.

Aż Bartosz pojechał do rodziców. Wrócił zamknięty w sobie, zamyślony. Wieczorem usiadł naprzeciwko i oznajmił, iż musimy poważnie porozmawiać. Jego ojciec jest w ciężkim stanie. Może potrzebna będzie operacja. Szanse małe, ale jednak są. I Bartosz stwierdził, iż uważa za słuszne oddać pieniądze od mojej mamy na leczenie ojca. Powiedział: „Życie jest ważniejsze niż mieszkanie. Zarobimy jeszcze. A tata… może nie mieć już czasu.”

Mówił gorąco, z bólem, z przejęciem. Ja milczałam. Potem próbowałam tłumaczyć: to nie nasze pieniądze. Mama jeszcze nam ich nie przekazała. Poza tym — chciała pomóc nam, a nie jego rodzicom. Tak, choroba ojca to straszna rzecz. Ale jak mogę po prostu przekazać cudze pieniądze na cudzą potrzebę?

Po tej rozmowie Bartosz spojrzał na mnie jak na obcą. Powiedział, iż jestem egoistką. Że gdyby to mój ojciec był chory, nie wahałabym się ani chwili. Teraz rozmawiamy, ale coraz częściej — chłodno, jak współlokatorzy. I już nie jestem pewna, czy to mieszkanie jest nam potrzebne, jeżeli będziemy w nim żyć jak obcy ludzie.

Gdy mama dowiedziała się o zamiarach Bartosza, kategorycznie odmówiła przedwczesnego przekazania pieniędzy. Powiedziała, iż da je tylko w dniu podpisania umowy — gdy będzie pewne, iż kupujemy mieszkanie.

Rozumiem ją. To jej pieniądze. Chciała pomóc nam, nie jego rodzinie. Ale i tak jest ciężko. Bo nie chcę stracić męża. Chciałam tylko domu. Własnego gniazda. Dla nas. A dostałam nieufność, urazy i chłód.

Ludzie wokół podzielili się na dwa obozy. Przyjaciele Bartosza — po jego stronie. Moi — po mojej. A ja chcę tylko żyć w zgodzie, kochać i być kochaną. Ale chyba to trudniejsze niż zebrać pieniądze na kredyt.

Jak myślicie, kto z nas ma rację?

Idź do oryginalnego materiału