8 października na Jeziorze Międzybrodzkim (gmina w Międzybrodzie Bialskie) awaryjnie wylądował mały samolot marki Cessna. Awionetka tonęła, a na jej kadłubie siedział pilot. Do mężczyzny pierwszy dotarł kajakiem Marcin Błaszkiewicz, druh Ochotniczej Straży Pożarnej w Gostyni i ratownik medyczny zawodowo związany z Tychami.
Jak podaje Komenda Powiatowa Policji w Żywcu, do wypadku doszło ok. godz. 17.30. Cessna, pilotowana przez 41-letniego właściciela, wystartowała z Góry Żar, po czym awaryjnie osiadła na tafli jeziora. Pilot samodzielnie wydostał się na kadłub maszyny.
Jak informuje żywiecka policja, pierwszy do mężczyzny podpłynął kajakarz, który pomógł poszkodowanemu wydostać się z wody. Następnie przejęli go ratownicy WOPR w łodzi motorowej.
Awionetka zatonęła. Osiadła na dnie zbiornika, na głębokości ok. 7 metrów. Skomplikowana akcja wydobycia półtonowego samolotu odbyła się 9 października.
Jak informuje KPP w Żywcu, według oświadczenia pilota przyczyną zdarzenia mogła być awaria silnika. Pilot był trzeźwy. Teraz żywieccy mundurowi, pod nadzorem prokuratury i przy udziale Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, wyjaśniać będą szczegółowe okoliczności i przyczyny wypadku.
Owego kajakarza, który uratował pilota awionetki w mediach społecznościowych przedstawiła Ochotnicza Straż Pożarna w Gostyni oraz Szpital Miejski w Tychach. To Marcin Błaszkiewicz, który jest strażakiem ochotnikiem w Gostyni i koordynatorem transportu medycznego w tyskiej lecznicy.




„Gratulujemy postawy i dziękujemy za wzorowe zachowanie godne strażaka” – napisali na Facebooku druhowie z OSP Gostyń.
„To nasz człowiek. Nasz ratownik. Nasz powód do dumy. (…) Nie kalkulował, nie czekał – działał. Nie czuje się bohaterem. Ale my wiemy, iż właśnie tacy ludzie zmieniają świat na lepszy. Marcin, dziękujemy Ci za Twoją odwagę, opanowanie i ogromne serce. Jesteśmy dumni, iż jesteś częścią naszego zespołu!” – czytamy na profilu FB Szpitala Miejskiego w Tychach.
Marcin Błaszkiewicz opowiedział „Dziennikowi Zachodniemu” jak wyglądała akcja ratunkowa na jeziorze. Jechał samochodem z żoną i znajomym do Żywca, kiedy zauważył na wodzie awionetkę i pilota. Dziób samolotu był pod wodą, skrzydła i ogon jeszcze nad lustrem wody. Pan Marcin poprosił żonę, żeby zadzwoniła na numer alarmowy 112. Sam zaś dotarł na brzeg jeziora. Na jednej z pobliskich posesji był kajak z wiosłem. Pan Marcin go zabrał i zaczął płynąć do pilota. Wtedy samolot już zatonął.
Marcin Błaszkiewicz w rozmowie z „Dziennikiem Zachodnim” relacjonował, iż dopiero po pokonaniu jednej trzeciej odległości dostrzegłem głowę pilota nad wodą. Pan Marcin krzyczał, żeby wytrzymał, iż za chwilę do niego dopłynie. Mężczyzna chwycił się kajaka. Po chwili podpłynęli ratownicy WOPR. Zabrali pilota na pokład i odpłynęli. Z kolei pan Marcin wróciłem na brzeg i… odniósł kajak na swoje miejsce.
Pan Marcin relacjonował, iż pilot nie panikował, był opanowany. „Podaliśmy sobie ręce, podziękowaliśmy i pożyczyliśmy wszystkiego dobrego” – mówił M. Błaszkiewicz w „DZ”.
(JJ)