„Mama chce pomóc z zakupem mieszkania, ale mąż woli przekazać pieniądze na operację ojca”

twojacena.pl 2 dni temu

Wiecie, co to znaczy mieszkać w obcym mieszkaniu latami, nie wiedząc, kiedy każą wam się wyprowadzić? Ja i mój mąż Bartosz wynajmujemy już siedem lat. Przez ten czas nieraz się zdarzyło, iż właściciele nagle mówili: „Potrzebujemy tego mieszkania” — i znów pakowaliście walizki. Raz ich syn zmieniał plany studiów, raz sąsiedzi zaczynali się zachowywać tak, iż życie obok nich stawało się nie do zniesienia, a raz podnosili czynsz bez żadnego wyjaśnienia. Przez cały ten czas nie mogliśmy choćby pomyśleć o dziecku — bo jak założyć rodzinę w takich warunkach?

Nie mielibyśmy nic przeciwko mieszkaniu z rodzicami — moimi czy jego. Ale ich mieszkania są małe, i nie mają jak nam pomóc. Skończyliśmy studia dawno temu, pobraliśmy się jeszcze na ostatnim roku i wtedy marzyliśmy, iż gdy będziemy mieli dzieci, będziemy młodymi, aktywnymi rodzicami, na tej samej fali. Teraz już choćby nie jestem pewna, czy tego chcę. Co, jeżeli dziecko dorośnie i zacznie wydawać nam się obce, tak jak teraz wydaje się nam młodzież z dziwnymi poglądami?

Oboje pracujemy, oszczędzamy, żyjemy skromnie. Żadnych wyjść do restauracji, żadnych wakacji. Wszystko dla jednego celu — kupić własne mieszkanie. Ale choćbyśmy nie wiem jak się starali, wciąż brakuje nam pieniędzy. I jakby tego było mało, ojciec Bartosza zaczął mieć poważne problemy z sercem. Jeszcze nie jest stary, ale zdrowie go zawiodło, i teraz mój mąż pomaga mu z własnej kieszeni. Oczywiście, to jeszcze bardziej uderza w nasz budżet, ale co zrobić — rodzina.

Aż pewnego dnia moja mama, Katarzyna Wojciechowska, oznajmiła, iż dostała spory spadek po ciotce. Chce nam pomóc: dołożyć się do naszych oszczędności, żebyśmy w końcu kupili choćby małe kawalerkę. euforii nie było końca! choćby zaczęliśmy szukać agenta nieruchomości, a potem postanowiliśmy sami popatrzeć na oferty.

Najpierw były obiecujące propozycje, ale gdy próbowaliśmy się targować, od razu nas olewali. Z czasem było tylko gorzej: to rozwalona kawalerka bez okien, to malutka klitka, którą właściciele nazywali „przytulnym gniazdkiem”. Ale nie poddawaliśmy się — traciliśmy czas, siły, choćby sen. Wszystko dla marzenia o własnym kącie.

Aż Bartosz pojechał do rodziców. Wrócił cichy, zamyślony. Wieczorem usiadł naprzeciwko mnie i powiedział, iż musi poważnie porozmawiać. Jego ojciec jest w ciężkim stanie. Może być potrzebna operacja. Szanse są niewielkie, ale jednak są. I Bartosz stwierdził, iż powinniśmy oddać pieniądze, które moja mama chce nam dać, na leczenie jego taty. Powiedział: „Życie jest ważniejsze niż mieszkanie. Jeszcze zarobimy. Ale tata… on może nie mieć już czasu.”

Mówił z pasją, z bólem, ze szczerością. Ja milczałam. Potem próbowałam wytłumaczyć: to nie nasze pieniądze. Mama jeszcze nam ich nie dała. I w ogóle — chciała pomóc nam, a nie jego rodzicom. Tak, choroba ojca to straszna sprawa. Ale jak mogę po prostu przeznaczyć cudze pieniądze na cudzą potrzebę?

Po tej rozmowie Bartosz spojrzał na mnie, jakbym była mu obca. Powiedział, iż jestem egoistką. Że gdyby w miejscu jego ojca był mój tata, nie wahałabym się ani chwili. Rozmawiamy dalej, ale coraz częściej — zimno, jak lokatorzy w tym samym mieszkaniu. I już nie jestem pewna, czy to mieszkanie ma sens, jeżeli będziemy w nim żyć jak obcy.

Gdy mama dowiedziała się o pomyśle Bartosza, stanowczo odmówiła przekazania pieniędzy z góry. Powiedziała, iż da je tylko w dniu podpisania umowy — kiedy będzie wiadomo, iż mieszkanie naprawdę jest kupowane.

Rozumiem ją. To jej pieniądze. Chciała pomóc nam, nie jego rodzinie. Ale i tak w środku jest ciężko. Bo nie chcę stracić męża. Ja tylko chciałam dom. Nasze gniazdo. Dla nas. A dostałam nieufność, pretensje i chłód.

Ludzie wokół dzielą się na dwa obozy. Przyjaciele Bartosza — po jego stronie. Moi — po mojej. A ja po prostu chcę żyć w spokoju, kochać i być kochaną. Ale widzę, iż to znacznie trudniejsze niż uzbierać na kredyt.

Jak myślicie, kto z nas ma rację?

Idź do oryginalnego materiału