Wiesz, jak to jest – mieszkać w cudzym mieszkaniu przez wiele lat, nie wiedząc, kiedy właściciel wskaże ci drzwi? Ja i mój mąż Tomek wynajmujemy mieszkanie już siedem lat. W tym czasie nie raz zdarzało się, iż właściciele nagle oznajmiali: „Potrzebujemy tego mieszkania”, i znów pakowaliśmy walizki. Raz ich syn zmienił plany studiów, innym razem sąsiedzi zachowywali się tak, iż życie obok nich stało się niemożliwe, a jeszcze innym razem podnosili czynsz bez żadnego wyjaśnienia. Przez cały ten czas nie mogliśmy choćby pomyśleć o dziecku – bo w takich warunkach trudno budować rodzinę.
Chętnie mieszkalibyśmy z rodzicami – moimi lub jego. Ale ich mieszkania są małe, a oni sami nie mają jak nam pomóc. Skończyliśmy studia, pobraliśmy się jeszcze na ostatnim roku i marzyliśmy, iż gdy będziemy mieć dzieci, będziemy młodymi, pełnymi energii rodzicami, rozumiejącymi młodsze pokolenie. Teraz już nie jestem pewna, czy tego chcę. Co, jeżeli nasze dziecko dorośnie i zacznie nam się wydawać obce, tak jak teraz wydaje nam się młodzież z ich dziwnymi poglądami?
Oboje pracujemy, oszczędzamy, żyjemy skromnie. Żadnych wyjść do restauracji, żadnych wakacji. Wszystko po to, by w końcu kupić własne mieszkanie. Ale jakbyśmy się nie starali, wciąż brakuje nam pieniędzy. I jakby tego było mało, ojciec Tomka zaczął mieć poważne problemy z sercem. Nie pozostało stary, ale zdrowie go zawiodło, a Tomek teraz pomaga mu finansowo. Oczywiście, to kolejny cios dla naszego budżetu, ale co zrobić – rodzina.
Aż pewnego dnia moja mama, Anna Nowak, powiedziała, iż dostała spory spadek po ciotce. Chce nam pomóc – dołożyć się do naszych oszczędności, żebyśmy wreszcie kupili choćby małe kawalerkę. euforia była ogromna! choćby zaczęliśmy szukać pośrednika, a potem postanowiliśmy sami sprawdzić oferty.
Najpierw trafiały się obiecujące propozycje, ale gdy próbowaliśmy negocjować, od razu nas odprawiano. Potem było tylko gorzej: albo zniszczona kawalerka bez okien, albo maleńka klitka, którą właściciele nazywali „przytulnym gniazdkiem”. Ale się nie poddawaliśmy – traciliśmy czas, siły, choćby sen. Wszystko dla marzenia o własnym domu.
A potem Tomek pojechał do rodziców. Wrócił cichy, zamyślony. Wieczorem usiadł naprzeciwko i powiedział, iż musi poważnie porozmawiać. Jego ojciec jest w ciężkim stanie. Może być potrzebna operacja. Szanse są niewielkie, ale jednak są. I Tomek powiedział, iż uważa, iż powinniśmy oddać pieniądze, które moja mama chce nam dać, na leczenie jego ojca. Powiedział: „Życie jest ważniejsze niż mieszkanie. My jeszcze zdążymy zarobić. A tata… on może nie mieć już czasu.”
Mówił z bólem, z pasją, szczerze. Ja milczałam. Potem próbowałam tłumaczyć: to nie nasze pieniądze. Mama jeszcze ich nam nie przekazała. Poza tym – chciała pomóc nam, a nie jego rodzicom. Tak, choroba ojca to straszna sprawa. Ale jak mogę wziąć i przeznaczyć cudze pieniądze na cudzą potrzebę?
Po tej rozmowie Tomek spojrzał na mnie, jakbym była mu obca. Powiedział, iż jestem egoistką. Że gdyby w miejscu jego ojca był mój tata, nie wahałabym się ani chwili. Rozmawiamy dalej, ale coraz częściej – zimno, jak sąsiedzi z wynajmowanego mieszkania. I już nie jestem pewna, czy to mieszkanie jest nam potrzebne, jeżeli mielibyśmy w nim żyć jak obcy ludzie.
Gdy mama dowiedziała się, co planuje Tomek, stanowczo odmówiła przedwczesnego przekazania pieniędzy. Powiedziała, iż da je dopiero w dniu podpisania umowy – gdy będzie pewne, iż mieszkanie naprawdę kupujemy.
Rozumiem ją. To jej pieniądze. Chciała pomóc nam, nie jego rodzinie. Ale i tak jest mi ciężko. Bo nie chcę stracić męża. Ja tylko chciałam dom. Nasze gniazdo. Dla nas. A dostałam nieufność, żal i chłód.
Ludzie wokół podzielili się na dwa obozy. Przyjaciele Tomka są na jego stronie. Moi – na mojej. A ja po prostu chcę żyć w zgodzie, kochać i być kochana. Ale okazuje się, iż to znacznie trudniejsze niż zebrać pieniądze na kredyt.
W życiu czasem trzeba wybierać między rozumem a sercem – ale najtrudniejsze są takie chwile, kiedy oba mają rację.