Dziś (14 listopada) Łukasz Ż. został dowieziony przez niemieckich policjantów na przejście graniczne Kołbaskowo-Pomellen. Tam przejęli go nasi stróże prawa i zabrali w podróż do Warszawy. W stolicy Łukasz Ż. najpierw trafi do zakładu karnego, potem zaś odwiedzi prokuratora, który przedstawi mu zarzuty.
Obejmą one przede wszystkim spowodowanie tragicznego wypadku, w którym zginął pasażer innego auta i rannych zostało kilka osób. Do tej sytuacji doszło 15 września na warszawskiej Trasie Łazienkowskiej. Rozpędzony Volkswagen Arteon uderzył w tył Forda Focusa z czteroosobową rodziną pani Eweliny.
Na miejscu zginął jej mąż, 37-letni Rafał. Ich dzieci: 4-letni synek, 8-letnia córeczka i sama pani Ewelina trafili do szpitala. Kobieta w rozmowie z TVN24, wspomina, iż do wypadku doszło, gdy wracali do domu.
– Za dwanaście minut byśmy byli wszyscy w łóżkach – mówiła. Opowiadała, iż jej mąż przysnął z dziećmi na tylnym siedzeniu. Potem nastąpiła tragedia. – Nie pamiętam momentu uderzenia i nie chcę pamiętać – mówiła. W szpitalu, po odzyskaniu przytomności, psycholog powiedział jej o śmierci męża. Psychologowie i najbliżsi powiedzieli też dzieciom o śmierci ich taty.
– To było trudne dla nas wszystkich – mówiła pani Ewelina. – Każdej nocy krzyczymy do taty: dobranoc, tatusiu, kochamy cię – opowiadała.
W wypadku poważne obrażenia odniosła też 22-letnia Paulina, dziewczyna Łukasza Ż. Miała złamane kości policzkowe, wybite zęby, stłuczoną czaszkę i zerwany rdzeń kręgowy. Kiedy leżała na asfalcie, jej chłopak z kolegami mieli zastanawiać się, jak zrzucić na nią winę za spowodowanie wypadku.
Co dalej z Łukaszem Ż.?
Sprawa trochę już trwa. Od wypadku mijają dwa miesiące. Ż. najpierw uciekł do Niemiec, próbował mylić śledczych. Kilka dni po wypadku dopadli go niemieccy policjanci. Ranny mężczyzna został ujęty w szpitalu w Lubece. Jego obrażenia mogą pochodzić z wypadku samochodowego.
Polska od razu zażądała jego wydania, ale Ż. nie zgodził się na uproszczoną ekstradycję do Polski. Zgodę na to musiał więc wydać niemiecki sąd. Machina sprawiedliwości ruszyła, Łukasz Ż. w końcu trafił do Polski. Niedługo formalnie dostanie zarzuty i zostanie najprawdopodobniej tymczasowo aresztowany.
Trudno sobie wyobrazić, by sąd zgodził się na to, by na proces oczekiwał na wolności. Ż. już uciekał, w takich sytuacjach areszt jest wręcz obligatoryjny. Dodajmy, iż mężczyzna jest znany organom ścigania. Był już skazany za m.in. za przestępstwa narkotykowe oraz za oszustwo. Jeździł też po alkoholu i bez uprawnień. A wyrokami zakazującymi mu prowadzenia samochodu mógł sobie tapetować ściany. Co prawdopodobnie robił, bo kompletnie się nimi nie przejmował.