To było dawno temu, gdy wspominam te mroźne poranki w Warszawie, dzielnicy Mokotów. Grażyna Kowalska już była w szlafroku, kiedy rozległ się telefon od koleżanki Zofii:
Grażyno, obiecałaś dziś przyjść pół godziny wcześniej, dasz radę?
Oczywiście, idź spokojnie do stomatologa, już wychodzę.
Pośpiesznie zeszła po schodach i opuściła kamienicę; nocny mróz zamienił podwórko w poślizgawą taflę lodu.
Nie będzie tak szybko, mruknęła, stawiając niepewny krok na zmarzniętej nawierzchni i skierowała się w stronę przystanku autobusowego.
Na środku drogi stał stróż porządkowy, Stanisław Borkowski wszyscy zwracali się do niego po imieniu, choć nazwisko miało ponad dziesięć liter. Próbował tłumaczyć:
Nie przywieziono piasku, nie ma go w magazynie, a ludzie tylko uśmiechali się i krzyczeli:
Nic nie szkodzi, Stasiek, damy radę!
Gdy wyszła z podwórka, na chodniku leżała błotnista mieszanka brudu i rozpuszczonego śniegu, a poranne przechodnie rozlały go po całej drodze. Grażyna szła dalej, rozważając, czy wypisać pacjentkę z piątego oddziału, czy zostawić ją jeszcze kilka dni w szpitalu.
Nagle stało się coś, czego nikt nie chciał zobaczyć poślizgnęła się i upadła, by wstać musiała oprzeć ręce w błotnistą kałużę. Obróciła się z obrzydzeniem na brud rozciągający się przed i za nią, kiedy nagle ktoś chwycił ją pod pachy i podniósł.
Dziękuję wyszeptała, odwracając się. Przed nią stał wysoki mężczyzna z uśmiechem:
Nie ma sprawy, ale musisz się jeszcze w domu umyć.
Nie mam czasu, spieszę się.
W takim razie powodzenia w pracy odrzekł i ruszył w najbliższą ulicę.
Rozbierając się i przekazując brudny płaszcz sanitariuszce z prośbą o powieszenie, Grażyna słuchała:
Wszystko jak zwykle, dyżurny lekarz wciąż tu czuwa, nowa pacjentka boi się porodu, ale już podjęła decyzję o urodzeniu dziecka. Rodzice mieszkają w innym mieście, przyjechała tu do ciotki, a potem znów wróci.
W którym oddziale?
W siódmym.
Grażyna westchnęła, dzień właśnie się zaczynał. Weszła do siódmego oddziału i spotkała dyżurnego lekarza, otrzymała niezbędne informacje i poszła do pokoju. Tam leżała dziewczyna, odwrócona do ściany. Dotknęła jej po ramieniu, a pacjentka odwróciła się i zapytała:
Czy jesteś lekarzem?
Tak, nazywam się Grażyna Kowalska, a ty? odpowiedziała, choć już znała imię Jadzia. Chcę z tobą porozmawiać.
Już wszystko zdecydowałam rzekła pośpiesznie Jadzia. Porzucę dziecko.
To twoja decyzja czy rodziny?
Wspólna.
Czy ojciec dziecka już wie?
Nie, ale chyba nie chce dziecka.
Rozpoczęła monolog, przypominając Jadzia, iż prawo wymaga poinformowania ojca, iż dziecko to nie zabawka, iż ona sama ma rodziców, a więc nie może mu odbierać miłości. Powiedziała, iż młoda kobieta powinna myśleć o odpowiedzialności, iż w pierwszych dniach życia noworodek potrzebuje matki. Porównała to do sytuacji w pociągu, kiedy nagle wyrzuca się z ciepłego wagonu na zimno.
Pomóż mu! wykrzyknęła Jadzia.
Ty możesz mu pomóc, odparła Grażyna, ściskając jej dłoń i uśmiechając się ciepło. W oczach Jadzi błyszczały ból, zamęt i nadzieja, iż problemy rozpuszczą się jak śnieg wiosną.
Cały dzień Grażyna myślała o Jadzi i o sobie. Miała już 34 lata, a małżeństwo wciąż wymykało się jej z rękoma. Na studiach miałaby narzeczoną, ale tragiczny wypadek pijany kierowca potrącił go odebrał jej przyszłość. To stało się na czwartym roku, a od tamtej pory nie myślała o małżeństwie, obawiając się, iż nowy związek zdradzi pamięć o utraconym kochanku. Z czasem ból ustąpił, ale koledzy z rocznika już mieli rodziny, a ona nie spotkała nikogo, kto mógłby stać się mężem.
Grażyno, nie siedź w domu w weekendy, może na spacerze spotkasz kogoś, kto zostanie twoim mężem namawiała matka.
A jak mam to wyobrazić? Może to jakiś oszust? odrzucała Grażyna.
Często, przy wypisywaniu pacjentów, stała przy oknie i widziała, jak mężczyźni przywołują żony. Łzy napływały jej do oczu, a w sercu rosło pragnienie, by tak jak inne matki, trzymać w ramionach własne dziecko.
Teraz stała przy oknie, wszystkie wypisane już rodziny wróciły do domów, a na dworze szalała nieprzyjazna pogoda, mokry śnieg spływał po ulicy. Wieczorem znów miało być zimno, ślisko i błoto. Pamiętała, iż musi wyczyścić płaszcz, więc poszła do szatni i stołówki personelu.
Dzień minął spokojnie, nie było poważnych przypadków. Grażyna postanowiła jeszcze raz odwiedzić młodą pacjentkę w siódmym pokoju. Dowiedziała się, iż Jadzia ma zaledwie osiemnaście lat, mieszka w pobliskim powiecie, a poród odbywa się w małym mieście, gdzie każdy zna każdego. Miała czas przemyśleć decyzję, ale ojciec musiał jeszcze coś podpisać.
Zaskoczyło Grażynę, iż dotąd unikała tematu odrzucania dziecka, choć w praktyce spotykała to często. Teraz serce podpowiadało jej, by wesprzeć Jadzę i jej przyszłego syna; informacje o tym widziała w kartotece medycznej.
Cały dzień myślała tylko o niej. Po wyjściu jeszcze raz zajrzała do pokoju. Jadzę przywiózła wczoraj starsza ciotka, która prosiła, by zostawić dziewczynę pod opieką, bo sama musiała jechać do szpitala powiatowego. Grażyna, kiedyś pracująca na oddziale chirurgicznym, nie mogła odmówić.
Jadzia trzymała telefon i próbowała zadzwonić do ojca, ale nie odbierał.
Może napisać, iż nie znam ojca?
Najpierw urodź, a potem zobaczymy. Czy masz skurcze?
Nic nie czuję.
Gdyby coś bolało, powiedz siostrze, ona wezwą lekarza.
Dobrze uspokoiła się i choćby uśmiechnęła.
Grażyna szła powoli, obawiając się kolejnego poślizgu, i znów upadła tym razem niezdarnie na kolano i nie mogła wstać. Za nią szła starsza pani, ale nie miała siły ani wzrostu, by podnieść Grażynę. Nagle poczuła, iż znów ktoś chwyta ją pod pachy i podnosi. Szerszy uśmiech ratownika rozjaśnił sytuację.
Dziękuję.
Nazywam się Józef, a pan? zapytał, czekając na imię.
Grażyna nie chciała odmówić, bo mężczyzna pomógł jej dwukrotnie. Z bólem zrobiła krok.
Może pójdziemy do szpitala?
Nie, to tylko skręcenie kolana.
To muszę panią odprowadzić.
Józef był rozmowny; szli razem do domu, a po drodze opowiadał, iż jest inżynierem-mechanikiem w fabryce, iż ma młodszego brata i siostrę, które wychowuje.
Moja córka Nadzieja jest jak złoto, a brat ma problemy z dziewczyną i nie chce się tym dzielić. Jestem starszy i mam doświadczenie.
Pomógł jej wchodzić na drugi piętro i w dwie minuty przedstawił się Lidzii Kowalskiej, którą także zauroczył swoim dowcipem. Lidia zaprosiła go na herbatę, ale on odmówił, mówiąc, iż jego dzieci czekają.
Lidia, słysząc o dzieciach, powiedziała z rozczarowaniem:
Dziękuję za pomoc mojej córce.
Mężczyzna odszedł, a matka Grażyny, słysząc to, jęknęła:
Oto dobry człowiek, a już żonaty, co za żal
Grażyna nie chciała jej tłumaczyć, iż Józef nie jest żonaty, ma jedynie rodzeństwo. Matka dalej mawiała:
A kiedy umrę, zostaniesz sama, bo oprócz siostry Marii, która jest dwa lata młodsza, nie masz nikogo.
Grażyna przytuliła matkę i powiedziała:
Żyj dalej, jak poradzisz sobie bez mnie. Teraz jestem zmęczona, idę spać. Jutro wstaję wcześnie, bo boję się o jedną dziewczynkę.
Wstała o szóstej rano i zadzwoniła do pracy:
Jak tam Jadzia z pokoju 7?
Skurcze już się zaczęły, ale zdążycie zjeść śniadanie.
Całe rano myślała o Józefie i wyobrażała go obok Jadzi z dzieckiem w ramionach.
Czy nie zakochałam się w podeszłym wieku? zastanawiała się, patrząc na jego uśmiech i czując, iż i ona chce się uśmiechać. Długo poprawiała makijaż przed lustrem, po czym zdecydowała, iż może go spotkać na ulicy.
Jednak tego dnia nie spotkała go. Weszła do holu szpitala i zobaczyła dwóch mężczyzn, z których jednego rozpoznała po twarzy to był Józef. Podeszła do niego:
Dzień dobry, czym mogę pomóc?
A pan jak tu trafił?
Pracuję tu, a pani siostra?
Moja siostra ma dopiero dwanaście lat. Mam nadzieję, iż nie pójdzie w ślady tego głupca i najpierw skończy studia.
Co z tym, proszę pana zwróciła się do brata Józefa, głupcem?
Ten człowiek miał odwagę zrobić dziecko, a teraz chowa się przed zranioną dziewczyną, bo nie chce jej mieć. Dzwonił do niej dziesięć razy wczoraj. westchnął brat Władysław.
Jadzia i tak zamierza zrezygnować tłumaczył Władysław.
Grażyno, gwałtownie do sali porodowej przypomniała Zofia, dzwoniąc z siódmego pokoju.
Jadzia bała się, iż umrze, widziała przed sobą pewnego Vojtka, który się uśmiechał, a ból nie pozwalał jej się skupić, i rosła w niej gniew przeciwko niemu.
Gdzie jest Grażyna Kowalska? pytali, a ona w końcu się pojawiła.
Jadzia uśmiechnęła się, kiedy usłyszała:
Nie bój się, wszystko będzie dobrze.
Sprawa zakończyła się szybciej, niż się spodziewano.
Chłopiec pokazała pielęgniarka Jadzi nowo narodzonego synka i zabrała go do oddziału.
Jadzia odpoczywała w swoim pokoju.
Nazwać syna Józefem? zapytała Władysław.
Dlaczego?
W podzięce za wychowanie. A Jadzia radziła sobie dobrze.
Józef, patrząc z zaciekawieniem na Grażynę, rozpromienił się uśmiechem.
Najpierw zapytam Jadzę, bo już urodziła.
Tydzień później brat i siostra przyprowadzili małego Józka do domu, gdzie Lidia Kowalska już nakrywała stół na uroczysty obiad. Lidia przeprowadziła się tam tymczasowo, by pomagać Jadzi, bo jej ciotka trafiła do szpitala powiatowego. Józef często, ukrywając oczy, mówił rodzinie, iż nocuje u przyjaciela, ale wszyscy widzieli, jak szczęśliwa jest Grażyna i jak bardzo cieszy się z jego uwagi.
Młodszy brat Józefa został przedstawiony rodzicom Jadzi, a potem odbyły się jego chrzest. Chrzestną była Lidia, a ojcem chrzestnym Józef. Dwa miesiące później wzięli ślub. Młode małżeństwo było szczęśliwe, a najwięcej euforii ciesWspomnienia tych zimowych dni stały się dla Grażyny cennym lekcją, iż choćby w najtrudniejszych chwilach los potrafi przynieść niespodziewane, ciepłe światło nadziei.




![Trudne warunki na drogach w regionie. Niektórych kierowców zima zaskoczyła [ZDJĘCIA]](https://www.eostroleka.pl/luba/dane/pliki/zdjecia/2025/collage_-_2025-11-23t161109136.jpg)





