Jakub Matulka przebojem wdarł się na polskie odcinki specjalne. Po treningowym sezonie 2022 młody kierowca z Gliwic włączył się do walki o tytuły RSMP, snując już plany na napisanie kolejnej, biało-czerwonej karty w… Mistrzostwach Świata. Kim jest Kuba Matulka? Dlaczego zamienił narty na ciasną kabinę rajdówki? Czym przekonał do siebie jedną z czołowych polskich spółek i jak współpracuje się mu z Danielem Dymurskim? Poznajcie młody, rajdowy talent, który znajduje się dziś na najlepszej drodze, aby już niebawem zadebiutować na królewskich oesach WRC.
Ze stoków na rajdowe oesy
RR: Opowiedz nam jak to wszystko się zaczęło… Sportowcem byłeś już od dawna, masz przecież na koncie kilka tytułów w narciarstwie alpejskim, rywalizowałeś na polskiej i europejskiej scenie. Skąd więc pomysł, by zamienić ten śliski, odbijający światło kombinezon na ognioodporną wersję z mniej aerodynamicznym kaskiem?
JM: Zacznijmy od początku. Od siódmego roku życia uprawiałem narciarstwo alpejskie. Od niższych, amatorskich szczebli po serie mistrzowskie i juniorskie Puchary Świata… Szło mi całkiem nieźle – mam medale Młodzieżowych Mistrzostw Polski, wielokrotnie wygrywałem Młodzieżowy Puchar Polski, notowałem dobre wyniki w międzynarodowych imprezach FIS. Ta przygoda trwała przeszło dziesięć lat, ale w końcu pojawiły się kontuzje pleców i kolan, które wciąż mnie dręczą. Chyba przyszło też pewne sportowe wypalenie. Szkoda, miałem zadatki na naprawdę dobrego narciarza, na rozwój i walkę w seniorskim Pucharze Świata.
Więc jak znalazłem się w rajdach? Cóż, od małego pasjonowałem się motorsportem – F1, rajdami. Mój tato miał dużo wspólnego z tym światem w latach dziewięćdziesiątych, sam rywalizował na oesach. Dorastając w takim domu naturalne było to, iż kiedyś mocniej się tym zainteresuję. Już jako nastolatek miewałem takie myśli, żeby porzucić narty na rzecz kartingu. Poważniejszy impuls pojawił się dwa lata temu, kiedy tato zakupił pucharowego Peugeota 206. Jeździliśmy w amatorskich imprezach w Tychach i czeskich Koprivnicach. Spodobało mi się to, radziłem sobie naprawdę dobrze, tak rozpoczęła się moja przygoda. Chwilę później tato przesiadł się do Subaru, a ja rozpocząłem starty w Fordzie Fiesta R2.
Pasja przekuta w marzenia
RR: Przekornie, w czym narciarstwo podobne jest do rajdów samochodowych? Gdybyśmy mieli poszukać dziś pewnych części wspólnych, to która umiejętność nabyta na stoku pomogła Ci przyspieszyć proces adaptacji na rajdowych oesach?
JM: Narciarstwo wiąże się ze sporymi prędkościami. Podczas konkurencji szybkościowych często osiągaliśmy ponad 120 km/h. Jednak tam nie byłem obudowany klatką i karoserią. Tylko ja, narty i śnieg. Więc nie boję się szybkiej jazdy, bo to moje naturalne środowisko. Druga sprawa – umiejętność szukania odpowiedniej linii. Zarówno na stoku jak i na trasie rajdu trzeba wyszukać odpowiednią, najbardziej optymalną dla sytuacji ścieżkę przejazdu.
Przede wszystkim, stok narciarski nauczył mnie odpowiedniego podejścia do sportu oraz szacunku. A dzięki temu wchodząc do świata rajdów wiedziałem jak powinien zachowywać się profesjonalista. Stawiałem na to od samego początku, poświęcając czas na analizę czy treningi. Zarówno te fizyczne, jak i psychomotoryczne. Kluczowa była też moja psychika. Narciarstwo przyzwyczaiło mnie do walki w stresie i presji. Dziś jestem z nimi za pan brat.
RR: Twój nieoficjalny debiut datować można na wrzesień 2021. Wystartowałeś wtedy w szóstej rundzie Samochodowych Mistrzostw Tychów. Co dość ciekawe, na prawym fotelu wspomnianego Peugeota zasiadł… Twój tato. Wtedy była to jeszcze zabawa, czy już powoli klarowały się plany na coś znacznie większego?
JM: Zdecydowanie zabawa. Po prostu realizowałem wtedy swoją pasję. Z tatą jechało mi się świetnie, było naprawdę zabawnie, bardzo dobrze to wspominam. Dyktował, poprawiał mnie, uczył mnie pewnych zachowań. jeżeli dobrze pamiętam, to później role się odwróciły. Jeździliśmy na przemian, więc… zaliczyłem krótki epizod w roli pilota Matulka Rally Team!
R200 na początek
RR: Sezon 2022 nazwać możemy prawdziwym początkiem Twojej profesjonalnej kariery. Wsiadasz do Fiesty R200, ruszasz na prawdziwe odcinki. Skąd pomysł na akurat taką maszynę? Czy był to efekt pierwszego, poważnego planu na karierę?
JM: Zastanawialiśmy się nad wyborem samochodu. Myśleliśmy o Peugeocie, na horyzoncie pojawiła się też Fiesta. Oczywiście, już wtedy była to nieco przestarzała konstrukcja, ale kompletnie się tym nie przejmowaliśmy… Po prostu nie spodziewaliśmy się, iż tak gwałtownie stanę się konkurencyjny. Ostateczny wybór padł na Forda, był bardziej przyjazny dla laika, łatwiejszy w prowadzeniu. Idealny wóz dla żółtodzioba. Odpowiedni egzemplarz trafił się w Holandii, wybraliśmy się tam z Olafem Grabowskim i… zakupiliśmy „poważną” rajdówkę!
Za swój pierwszy, poważny start uważam 6. Memoriał Janusza Kuliga i Mariana Bublewicza. Wygraliśmy w naszej klasie, zdobyliśmy też Puchar Burmistrza za jeden z miejskich oesów, na którym wyprzedziliśmy Miko Marczyka. Jasne, pomogła nam pogoda, ale było to jednak miłe uczucie. Z każdym startem nabierałem pewności siebie, sporo dał mi debiut w Tarmac Masters z Panem Andrzejem Górskim. Sukcesywnie dochodziło do mnie, iż idzie mi coraz lepiej, iż może warto jest się temu poświęcić. Ale początki sezonu 2022 były wciąż dalekie od ideału. Nie zdawałem sobie sprawy z wielu zagrożeń, niebezpieczeństw. Dziś cieszę się, iż miałem wtedy odrobinę szczęścia, i iż niektóre błędy uchodziły mi po prostu na sucho…
Pierwsze koty za płoty
RR: Na krótką chwilę cofnijmy się jeszcze do pierwszego startu w Fieście R200. Rentor Rallycup Koprivnice – karierę rozpocząłeś od wygranej w swojej klasie. Jako nowicjusz, co czułeś na pierwszym PKC i jak świętowałeś tamten triumf?
JM: Muszę przyznać, iż był to całkowicie przypadkowy start. Pojechaliśmy tam z myślą o testach, tak naprawdę na miejscu okazało się, iż realizowane są zawody. Podjęliśmy więc decyzję o zgłoszeniu. Panowała tam taka atmosfera, iż ciężko było czuć presję, jechałem uśmiechnięty. Starałem się jak mogłem, i poszło naprawdę dobrze. Ale ciężko powiedzieć, żebym wtedy czuł jakieś wielkie wzruszenie. Po prostu, okazałem się wtedy najszybszy.
Sezon cennej nauki
RR: w okresie 2022 zasmakowałeś RSMP, Tarmac Masters, RSMŚl i zagranicznych imprez (między innymi Lausitz Rallye). Który z tamtych startów uważasz za swój najlepszy, który wspominasz najlepiej, a o którym chciałbyś gwałtownie zapomnieć?
JM: Bezsprzecznie, najlepiej wspominam 67. Rajd Wisły. To była piekielnie trudna impreza, wymagające odcinki, dużo „syfu”, zdradliwych miejsc. Ale jechało nam się świetnie, wraz z Mateuszem Martynkiem czuliśmy się tam jak ryba w wodzie. Dobrze wspominam również Tarmaca w Radkowie. Razem z Kubą Wróblem narzuciliśmy wtedy wysokie tempo. Znałem tamte odcinki, dzięki czemu mogłem rozwinąć skrzydła i wykorzystać maszynę. To był mój najlepszy występ za sterami Fiesty R2. Z drugiej strony, nie mam najlepszych wspomnień z Rzeszowem. Przed startem w RSMP mieliśmy mały wypadek na testach, to odcisnęło jakieś piętno na psychice, nie czułem się komfortowo. Kiedy już przyspieszyłem następnego dnia, zatrzymała nas awaria. A na 8. Rajdzie Rzeszowiak wpadliśmy do rowu. Pechowe miejsce…
RR: Jak do tej pory Twoja kariera to… motorsportowe skoki w siedmiomilowych butach. Sezon 2022 zakończyłeś jeszcze jako rajdowy „anonim”, ale włożyłeś na szyję kilka medali – brąz w klasie NAT4 w RSMP, srebro w grupie PRO2 w Tarmac Masters i złoto za Mistrzostwa Śląska w Open2. Jak zmieniła Cię tamta kampania?
JM: Najwięcej zmieniło się chyba we mnie. Na koniec roku miałem już głębokie poczucie, iż chcę to robić na sto procent, w pełni profesjonalnie, iż zamierzam się temu poświęcić. Po prostu zacząłem postrzegać siebie jako prawdziwego kierowcę rajdowego. Miałem już plan na przyszłość i określone marzenia, które stały się wtedy… planem do zrealizowania. Wiedziałem, iż chcę znaleźć się w WRC. Dziś robię wszystko, żeby tak właśnie się stało…
Wsparcie mecenasa sportu
RR: w okresie 2023 przywdziewasz barwy klubowe, trafiając pod skrzydła jednej z czołowych, państwowych spółek. Pomocną dłoń wyciąga Totalizator Sportowy, prawdziwy mecenas polskiego sportu. Jednak trafiłeś do nich jako swego rodzaju sportowy anonim – bez większych sukcesów „w branży”, czy wyrobionej marki… Dlaczego tak wielka firma zaufała akurat Tobie? Czym przekonałeś ich do siebie?
JM: Przede wszystkim, w stworzonej prezentacji szczegółowo opisałem kim jestem. Fakt, iż odnosiłem sukcesy w narciarstwie, iż wiem ile daje ciężka praca i jak wygląda sport na wysokim poziomie był na pewno dodatkowym atutem. Przedstawiłem także moje wyniki z sezonu 2022 – trzy medale w debiutanckiej kampanii pokazywały, iż gwałtownie się uczę, iż mam talent i mogę się mocno rozwinąć. Określiłem też plan na siebie, wizję Matulka Rally Team w przyszłości. Totalizator Sportowy uwierzył w mój projekt i w moją osobę. Staram się odwdzięczać za to na każdym kroku. Wynikami, profesjonalizmem i zaangażowaniem.
Przesiadka do „czterobuta”
RR: w okresie 2023 pozostajesz wierny konstrukcji Forda. Przesiadasz się jednak do pierwszej w swoim życiu, w pełni profesjonalnej i topowej konstrukcji – Fiesty Rally3. Jak to się stało, iż kupiłeś wóz M-Sportu? Jakie były pierwsze wrażenia?
JM: Zastanawialiśmy się nad zakupem samochodu Rally4 oraz Rally3. Trochę już Ci o tym napomknąłem, moim celem i planem na najbliższy czas jest debiut w WRC. Wiedzieliśmy więc, iż muszę jak najszybciej wejść do auta czteronapędowego. Przesiadka była dla mnie naturalnym krokiem, na który byłem w pełni gotowy. I czułem, iż to odpowiedni moment.
A jakie było moje pierwsze wrażenie po dziewiczych testach? Cóż, magiczne! Fiesta Rally3 pędzi jak wściekła, do tego znakomicie się prowadzi. Dzięki temu gwałtownie poczułem się w niej naprawdę pewny siebie, a po kilku kilometrach potrafiłem już narzucić dobre tempo. Fiesta jest jak skalpel – bardzo ostry i precyzyjny, to maszynka do wygrywania. Pamiętam, iż po testach musiałem na chwilę wrócić do R200, ale myślami byłem już w nowym aucie.
To był genialny wybór. Wtedy była to także jedyna rozsądna i… dostępna opcja. Clio Rally3 było jeszcze w fazie testów, a bliskość polskiego oddziału M-Sportu i dobry kontakt z ekipą Macieja Wody rozmyły wszelkie wątpliwości. Cieszę się, iż mamy to auto w naszym garażu.
„Lopez” na prawym fotelu
RR: W swojej karierze miałeś okazję podróżować z Kamilem Hellerem, Andrzejem Górskim, Kubą Wróblem, Michałem Poradziszem oraz Mateuszem Martynkiem. W tym sezonie na nowy, jeszcze pachnący fabryką prawy fotel zaprosiłeś… Daniela Dymurskiego. To pilot z wielkim doświadczeniem i… znacznie bogatszą metryką. Różnica wieku nie była kłopotem? gwałtownie zbudowaliście Wasz rajdowy monolit?
JM: Nie było żadnego kłopotu, bo różnicę wieku widać tylko na papierze. Daniel to świetny gość! Mogę przyznać, iż traktuję go dziś jako swojego przyjaciela. Naturalnie, kiedy po raz pierwszy wsiadaliśmy do rajdówki musieliśmy się nieco poznać, wyczuć, zaufać sobie. Ale wszystko „kliknęło” praktycznie od razu. Uważam iż mocne, uczciwe relacje są kluczowe. Potrafimy jednak odpowiednio rozdzielić czas wolny od obowiązków i rozplanować zadania. Wymagamy od siebie na odcinkach, zachowujemy profesjonalizm. Ale kiedy możemy sobie pozwolić na odrobinę luzu to jesteśmy prawdziwymi ziomalami. To najlepsze określenie. W naszej drużynie nie ma żadnego, sztucznego napięcia, bo gwałtownie znaleźliśmy złoty środek.
Igrzyska czas zacząć
RR: Wchodzimy w sezon 2023. Wzbudziłeś sporą uwagę – ze względu na nową maszynę, barwy nowego sponsora. Ale Rajd Świdnicki miał słodko-gorzki smak. Pojechałeś znakomicie, był to wyborny debiut. Jednak przyćmiła Was „gwiazda” Piotra Parysa, który pędził we własnej lidze. Czułeś, iż był to pewien… nokaut?
JM: Spodziewaliśmy się, iż Piotr zaskoczy swoją formą. Ja również czułem się mocny, co potwierdziłem na oesach. Ale faktycznie, Piotr i Damian byli poza zasięgiem, chapeu bas. Muszę przyznać, iż w trakcie rajdu nieco mnie to bolało, nie wstydzę się tego powiedzieć. Zawsze byliśmy o te kilka sekund wolniejsi, ciężko było się zbliżyć, a strata wciąż rosła… Udało się jednak zachować chłodną głowę, nie ulegałem pokusie, by podjąć głupie ryzyko. Analizując nasze onboardy naprawdę nie rozumiałem gdzie mógł nam odjeżdżać. To tylko pokazuje, iż Piotrek przejechał Świdnicki niesamowitym „ogniem”, uznanie kibiców było więcej niż zasłużone. Ale wcale mnie to nie przybiło. Wręcz przeciwnie – dziś cieszę się z tego wyniku. Zmotywował mnie do tego, aby trenować jeszcze mocniej, podsycił apetyt.
Szutrowe, pierwsze szlify
RR: Zjeżdżamy na luźną nawierzchnię. Szutry nie są Twoim światem, zbierałeś dopiero pierwsze szlify, meldując się na starcie czterech, piaszczystych imprez. Czy dziś nie przeszkadza Ci już pył na kombinezonie? Czy jednak gdybyś miał w ogóle taką możliwość, to przy szutrowej części sezonu wcisnąłbyś opcję „skip”?
JM: Nie, absolutnie! Szutry bardzo mi się spodobały. Naturalnie, dopiero nabieram tutaj doświadczenia, ale przyznam bez bicia, iż dość gwałtownie złapałem dobry feeling. Na chwilę obecną wolę jeszcze przyczepny asfalt, ale znów muszę patrzeć na to przyszłościowo. W WRC dominuje luźna nawierzchnia, więc chcę jak najszybciej zaprzyjaźnić się z piaskiem wewnątrz kombinezonu, błotem na chlapaczach i zapylonymi szybami. Zamierzam mocno potrenować swój styl jazdy, odpowiednio przepracować najbliższy okres przygotowawczy.
Patrząc jednak na dotychczasowe, cztery starty, jestem zadowolony z każdego z nich. Po pierwsze, Estonia była dla nas prawdziwym sprawdzianem bojowym – mieliśmy skupić się tylko na testach, bezpiecznie ukończyć rajd. Drugiego dnia musieliśmy „odkurzać” trasę. Było to dla mnie nowe, nieoczekiwane, bardzo trudne doświadczenie. Ale udało się. Rajd Polski, wbrew pozorom, uważam za udany. Tempo było satysfakcjonujące. Drugiego dnia wdarł się błąd, ledwo dotarliśmy do serwisu, ale takie doświadczenia są naturalne w tym sporcie. Z batalii na Podlasiu byłem już bardzo zadowolony. Co prawda przegraliśmy o… siedem dziesiątych sekundy, ale czułem się pewnie, rozumiałem swoje błędy, wiedziałem jak mogę je naprawić. Start w Lipawie był już nieco trudniejszy – mieszały się tam dość słabe przejazdy z tymi całkiem dobrymi, wielokrotnie czułem, iż jadę zbyt zachowawczo. Dotarliśmy do mety na drugim miejscu. Dobrze było finiszować z tak mocnym akcentem.
Emocje, radość, frustracja
RR: Kawa na ławę. Po problemach Piotrka Parysa na Mazurach triumf miałeś już na tacy. Gdyby nie uderzenie w balot, wygrałbyś w cuglach. A na Podlasiu brakło siedmiu dziesiątych sekundy. Dwukrotnie byłeś tak blisko, już witałeś się z gąską. Targały Tobą emocje, poczułeś frustrację? Czy Twoi bliscy zobaczyli nowe oblicze Kuby Matulki, za które dzisiaj nieco się wstydzisz, i wolałbyś do tego nie wracać?
JM: Co wydarzyło się na Mazurach, zostało na Mazurach. Zamknęliśmy ten rozdział, robiąc odpowiednią analizę sytuacji, wyciągając wnioski. Piotr miał awarię, ja „przygodę”. Jednak ostatecznie z Rajdu Polski przywieźliśmy nieco więcej punktów… W Białymstoku mieliśmy chrapkę na zwycięstwo. I nie ma co kłamać, był niedosyt. Kilka cennych punktów uciekło nam przez kilka ponad pół sekundy. Ale szczerze – nie było żadnej złości, agresji. Takie są rajdy. Trzeba umieć przegrywać. A zamiast obwiniać cały świat, skupić się na treningu.
RR: Wasz pojedynek z Piotrkiem Parysem jest prawdziwym… renesansem RSMP. Jesteście bohaterami najbardziej epickiej batalii od dłuższego czasu. Doskonale wiesz, iż rajdowi kibice zasiadają niejako w koloseum, pragnąc igrzysk, chleba i krwi. Zwłaszcza Ci, którzy znali „stare czasy”. Jak wyglądają więc Wasze relacje? Rywalizacja sprawia, iż niechętnie podajecie sobie dłonie? Czy jednak jesteście przykładem tego, iż można ścigać się na oesach, zachowując porządne relacje?
JM: Uważam, iż mamy dziś naprawdę bardzo dobre relacje. Czysto kumpelskie. To chyba widać w naszych wywiadach, wypowiedziach. Może nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale czuć, iż darzymy się szacunkiem, respektem. To tylko sport. Trzeba o tym pamiętać…
Wymieniamy się spostrzeżeniami, wnioskami. Radami na konkretne odcinki. Oczywiście, pewne informacje zostawiamy już dla siebie, to element rajdowej rywalizacji. Ale nikt nie podkłada nikomu kłód, nie szkaluje, nie obgaduje za plecami. Dowodem na to była runda ERC w Lipawie. Czas pomiędzy odcinkami spędzaliśmy razem, rozmawialiśmy na postoju. Trzymaliśmy się razem. I cieszę się, iż tak wyglądaj nasz kontakt. Bijemy się ze sobą na odcinku, walczmy do ostatniego metra. Ale po rajdzie zbijajmy piątki, bo łączy nas pasja!
MVP Makowa Podhalańskiego
RR: Przechodzimy do o wiele słodszych momentów bieżącej kampanii. Valvoline Rajd Małopolski był przepiękną kartą w Twojej karierze. Wygrałeś, stałeś się na moment ulubieńcem kibiców, światła jupiterów skierowano na Ciebie. Gdybyśmy mieli porównać to do rynku akcji, Twoje notowania poszybowały w górę. Czy w tamten weekend szampany wystrzeliły? A może… wstrzymałeś się z celebracją?
JM: Wiedzieliśmy, iż aby liczyć się wciąż w „generalce”, musieliśmy pojechać znakomicie. Krótka piłka – trzeba było tam wygrać. Nasz plan był prosty, chcieliśmy zaatakować już od premierowego oesu. Udało się, zbudowaliśmy dużą przewagę czasową. Drugi przejazd OS „Zawoja” był więc znacznie spokojniejszy, mogłem już nieco odpuścić, zarządzać tempem.
Piotr dość gwałtownie wycofał się z rywalizacji. My też zaliczyliśmy drobny błąd, uderzając w ogranicznik cięcia. Na szczęście udało się bezpiecznie dotrzeć do mety pierwszego etapu. Następnego dnia miałem jechać spokojnie, rozważnie, nie mogłem już pozwolić sobie na żadną wpadkę. Ukończyliśmy zawody, na papierze wynik był perfekcyjny – dominacja w Rally3. Ale szczerze, nie czułem zadowolenia. Po pierwsze, ze względu na wspomniane kłopoty. Po drugie, w niedzielę jechałem zbyt zachowawczo, nie mogłem złapać rytmu… Reasumując, komplet punktów na koncie, pierwsza wygrana w klasie 3, pałeczka lidera. Plan został wykonany, uśmiech zagościł na twarzy. Ale do perfekcji było jeszcze daleko.
Na ostatnich kilometrach..
RR: Podkarpacie nigdy nie było dla Ciebie łaskawe, na pewno nie jest to jedna z Twoich ulubionych lokacji do ścigania się. W miniony weekend znów boleśnie się o tym przekonałeś, trafiłeś z rajdowego nieba w piekielne czeluści… Jak do tego doszło? Dlaczego Wasze uśmiechy tak brutalnie zamieniły się w wielką frustrację?
JM: To prawda, nie miałem dobrych wspomnień z Rzeszowem. Dlatego podchodziliśmy do tej imprezy dość „defensywnie”, z dużą dozą respektu. Start był obiecujący, udało nam się narzucić stabilne i rozsądne tempo. Ustrzegliśmy się błędów, przez potknięcia oponentów piątkowy etap zakończyliśmy ze sporą przewagą, plan został więc odpowiednio wykonany.
Drugiego dnia starałem się podróżować w ostrożny sposób, unikając groźnych sytuacji czy ryzykownych manewrów. Kontrolowaliśmy przebieg tego rajdu. Jednak całe nasze starania pogrzebała przygoda na finałowym odcinku… Ciężko nazwać to choćby błędem, był to raczej splot kilku niefortunnych czynników. Asfalt był wyjątkowo śliski, dodatkowo natrafiliśmy na sporo syfu. Nieco za lekko, zbyt płytko przyciąłem ten feralny zakręt, co podbiło tyle koło. I uderzyliśmy w krawężnik, uszkodziliśmy zawias. Game over – nie dotarliśmy do finałowego PKC. Rozgoryczenie było ogromne… Tygodniowy wysiłek całego zespołu spalił na panewce, mocno zmienił się układ sił w tabeli. ale zostawiłem to za sobą… Przed nami jeszcze dwie rundy, w których każdy z nas musi zagrać va banque. Więc nasze nastawienie jest bojowe.
Przede wszystkim młodość
RR: Opowiedz nam jaki jesteś na co dzień. Słuchając Cię, obserwując Twoje gesty i zachowania można poczuć, iż Jakub Matulka jest profesjonalistą w każdym calu, nie tylko za sterami samochodu. Udzielasz perfekcyjnych, złożonych wypowiedzi, ostrożnie dobierasz słowa, bije od Ciebie skromność. Jaki jest Kuba, kiedy wraca do domu, kombinezon zmienia na dres, i ma właśnie wolne piątkowe popołudnie?
JM: Ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Ale nie ma co owijać w bawełnę… Jestem bardzo luźnym, normalnym, młodym gościem. Lubię pożartować, spędzić czas z kumplami, bawić się i korzystać z życia. Oczywiście, w tej chwili wszystko podporządkowane jest rajdom, żyję pewnym motorsportowym rygorem. Zabawa i uroki młodości nieco zeszły na dalszy plan. Ale ważne jest zachowanie pewnego balansu. Rajdy to moje życie, moja pasja – kocham ten sport. Ale czasami trzeba o nich zapomnieć. Zadzwonić do kumpli, wyjść na miasto… Jestem młody, uśmiechnięty, radosny. Więc jak skończymy sezon, zrobię wielką imprezę!
Rajdy wypełniają też sporą część naszego życia rodzinnego. To naturalny temat w naszym domu. Z tatą mogę dyskutować o nich godzinami, mama i siostra wolą jednak skupiać się tylko na moich występach, na tym jak mi idzie. Tutaj też staramy się to wypośrodkować. Tato jest wciąż moim największym autorytetem… Wszystko mu zawdzięczam i bardzo mi pomaga. Jego obecność na serwisie jest dla mnie niezwykle ważna, dobrze jest wysiąść z rajdówki i widzieć obok kogoś bliskiego. Ale co tu dużo gadać – uczeń przerósł już mistrza. Teraz to ja mogę dawać mu już jakieś rady, i pomagam mu w startach w Tarmac Masters.
Radość z wygrywania
RR: Motto Twojego sponsora tytularnego to „radość z wygrywania”. Ty poznałeś w tym sezonie smak zwycięstwa, wcześniej też stawałeś na najwyższym stopniu podium. Czy potrafisz czuć euforia z wygrywania? Czy rajdy Cię… uszczęśliwiają? A może będąc na takim poziomie, profesjonalizm skrada ten romantyczny aspekt?
JM: Rajdy sprawiają mi gigantyczną przyjemność. To moja pasja. Ja naprawdę tym żyję… Przejechanie odcinka specjalnego to definicja euforii – ciężko jest opisać te emocje. Ale najwięcej uśmiechu, takiej nieskrępowanej, dziecięcej frajdy daje mi świadomość dobrze wykonanego zadania. Rajd to nie tylko walka ze stoperem. To przygotowanie, zapoznanie, analiza onboardów, ustawienie auta, ściganie, podsumowanie i wyciągnięcie wniosków. W pełni zadowolony jestem tylko wtedy, kiedy zrealizowałem własny plan, przywiozłem dobry wynik, wykonałem wszystkie obowiązki. Dużo od siebie wymagam… Może dlatego jestem dzisiaj tu, gdzie jestem. I wierzę, iż takie „surowe” podejście zaprowadzi mnie do WRC.
Matulka w drodze do… Mistrzostw Świata?
RR: Jakie są Twoje dalsze plany? Jakiego Kubę zobaczymy w tej finałowej części sezonu? Czy poza RSMP pojawisz się też w Europie? Powalczysz o medale ERC3?
JM: Naturalnie. Zostały nam dwie rundy w kalendarzu FIA ERC, wystartujemy zarówno w Rajdzie Barum jak i Rajdzie Węgier. Naszym priorytetem pozostają oczywiście Mistrzostwa Polski, ale nie odpuścimy walki na Starym Kontynencie. Dość smutne jest to, iż po raptem dwóch startach w Europie jesteśmy w grze o srebrny medal – takie są realia Rally3 i temat frekwencji. Niemniej jednak nie składamy broni, nie obrażę się przecież za srebro… A jaki będzie Jakub Matulka? Skoncentrowany… Postaram się być… jak najlepszą wersją siebie.
RR: Na koniec, użyję pewnej metafory. Rozwijasz się piekielnie szybko. A Twoja rajdowa kariera to pewna podróż po abecadle. Zapytam Cię więc o literki. Czy w 2024 roku zamieniasz RSMP na… WRC? A może podmienisz też Rally3 na Rally2?
JM: Nie mogę zdradzić żadnych szczegółów. ale mogę zapewnić, iż pracujemy nad tym! Czas pokaże co uda nam się przygotować. Proszę, trzymajcie kciuki, by wszystko się udało. Każdemu dziękuję także za wsparcie i miłe słowa – to dodatkowe konie pod maską Fiesty!
Podbój europejskich oesów
Zachęcamy do zaobserwowania mediów społecznościowych Jakuba, na których Gliwiczanin regularnie opisuje swoje występy, zabierając swoich kibiców za kulisy rajdowej rywalizacji. Po więcej rajdowych emocji i wiadomości z odcinków RSMP zapraszamy na rallyandrace.pl.
W Rally and Race cenimy sobie zdanie naszych czytelników. Zachęcamy Was do wyrażania własnych opinii i dyskusji w mediach społecznościowych. Jesteśmy też otwarci na wymianę argumentów. Wspólnie budujmy i wspierajmy społeczność kibiców oraz polski motorsport!