Kiedy piszę te słowa, siedząc w mojej ulubionej lokalnej kawiarni w Rzymie, temperatura na zewnątrz jest bliska 40°C. Więc tak, jest gorąco. Jednak dzięki stosunkowo staremu wynalazkowi – klimatyzacji – jestem w stanie pracować w komfortowych warunkach. 10-minutowa przejażdżka rowerem z powrotem do domu będzie trudniejsza niż zwykle, ale mnie nie zabije. Podobnie jak większość ludzi tutaj uważam te temperatury za uciążliwe – ale na tym się kończy.
Jednak według oficjalnych przekazów powinienem być bardzo zaniepokojony – a adekwatnie przerażony. Wszyscy piszą o “ekstremalnych”, “rekordowych” i “śmiertelnie niebezpiecznych” upałach w Azji, Stanach Zjednoczonych, a przede wszystkim w Europie. Tutaj fala upałów została nieoficjalnie nazwana Cerberem, wielogłowym psem który strzeże bram Hadesu, zanim został zastąpiony przez Charona, który przewoził tam zmarłych. Rzym nazywany jest “piekielnym miastem”. Szczerze mówiąc, przychodzi mi do głowy kilka znacznie bardziej piekielnych miejsc na całym świecie – miast nękanych biedą, terroryzmem i wojną. A jednak ciągle mówi się nam, iż obecne fale upałów są przedsmakiem “piekła”, które czeka nas w wyniku zmian klimatycznych.
Te sensacje pokazują histerię klimatyczną, która ogarnęła Zachód – i sposób, w jaki poważnie utrudnia ona naszą zdolność do opracowywania racjonalnych rozwiązań. Wiele osób wydaje się być przekonanych, iż jeżeli nie zmniejszymy drastycznie emisji CO2 (lub nie wyeliminujemy ich całkowicie) w nieprzekraczalnym terminie do 2030 r., zmiany klimatyczne doprowadzą do zagłady ludzkości, jeżeli nie całego życia na Ziemi. Powiedziano nam, iż dzieje się tak ponieważ “tak mówi nauka”. To szaleństwo.
Tak, zmiany klimatu i globalne ocieplenie są realne – i tak, są one w pewnej mierze wynikiem działalności człowieka – ale planeta nie stanie się “niezdatna do zamieszkania”. Nauka jest w rzeczywistości znacznie bardziej zniuansowana: według Międzyrządowego Panelu ONZ ds. Zmian Klimatu (IPCC – www.ipcc.ch), nie jest jasne czy świat faktycznie doświadcza większej liczby susz, powodzi lub huraganów, ani w jakim stopniu na jakiekolwiek z tych zmian wpływa aktywność człowieka.
Naukowcy nie są choćby pewni jaki będzie ich wpływ na rolnictwo: jedno z badań przeprowadzonych w 2011 r. dla sekcji Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa przewiduje, iż do połowy stulecia zmiany klimatu mogą zmniejszyć globalną produkcję roślinną o niecały 1% dzisiejszej produkcji. Jak ujął to panel klimatyczny ONZ: “W przypadku większości sektorów gospodarki, wpływ zmian klimatu będzie niewielki w porównaniu z wpływem innych czynników [takich jak] zmiany populacji, wieku, dochodów, technologii, względnych cen, stylu życia, regulacji, zarządzania i wielu innych aspektów rozwoju społeczno-gospodarczego”. (www.fao.org)
Podczas gdy ogólny wpływ zmian klimatycznych na ludzkość może być negatywny, nauka nigdzie nie mówi nam, iż życie na Ziemi zginie jeżeli do 2030 r. nie przejdziemy na zerową emisję netto. Terminy te zostały wymyślone przez polityków, a nie naukowców. W rezultacie apokaliptyczna narracja dominująca w tej chwili w debacie klimatycznej jest całkowicie bezpodstawna – i nieetyczna. W książce The Rhetoric of Reaction Albert Hirschman ostrzegał przed “tezą daremności” – czyli sytuacją w której ludzie zaczną odrzucać wszelkie działania zapobiegawcze z powodu fatalistycznego przekonania, iż jest po prostu za późno aby coś zmienić. Dziś zjawisko to można zaobserwować u tysięcy młodych ludzi z Zachodu, którzy cierpią na zespół “lęku klimatycznego” (www.nationalgeographic.com) i decydują się w związku z tym nie mieć dzieci. Według najnowszego raportu ONZ na temat rozwoju społecznego, świat jest bardziej pesymistyczny niż w jakimkolwiek momencie historii od czasów przed I wojną światową – mimo, iż pod niemal każdym mierzalnym względem życie na Ziemi jest lepsze niż kiedykolwiek. (hdr.undp.org)
Retoryka nadciągającej zagłady nie tylko utrudnia rozwiązanie problemu, ale także jest pożywką dla wszelkiego rodzaju autorytarnych fantazji. Szerzenie przekonania, iż najlepszą reakcją jest drastyczne ograniczenie emisji CO2 – i iż należy to zrobić bez względu na koszty – stało się aktem wiary. jeżeli bowiem świat ma się ku końcowi, to wszystko jest usprawiedliwione. Coraz bardziej brutalne formy “eko-aktywizmu” są również częścią tego trendu. Strach, depresja, desperacja i autorytaryzm wzajemnie się napędzają.
Zaobserwowanie skutków wprowadzenia jakiejkolwiek realistycznej polityki klimatycznej będzie trwało dziesięciolecia; choćby jeżeli znacznie zmniejszymy nasze emisje w kolejnych latach, całkowita ilość dwutlenku węgla w powietrzu będzie przez cały czas rosnąć, choć w nieco mniejszym tempie. Dotyczy to zwłaszcza państw zachodnich, które w nadchodzących latach i dekadach będą miały coraz mniejszy udział w globalnych emisjach. choćby jeżeli bogate kraje całkowicie ograniczą wszystkie emisje (co jest scenariuszem niemożliwym do zrealizowania), wzrost temperatury po 80 latach będzie tylko o 0,4°C mniejszy niż gdyby tego nie zrobiły, zgodnie z szacunkami Bjorna Lomborga (lomborg.com) opartymi na modelu stosowanym przez panel klimatologów ONZ. Tak więc choćby jeżeli kraje zachodnie byłyby w stanie osiągnąć swoje nierealistyczne cele klimatyczne, będziemy przez cały czas doświadczać negatywnych konsekwencji zmian klimatu – powodzi, burz i fal upałów – i to przez bardzo długi czas.
Nie oznacza to, iż nie powinniśmy robić nic aby powstrzymać wzrost temperatury powyżej pewnego limitu. Ale jeżeli naszym celem jest faktyczne ratowanie życia – a z pewnością mamy większy moralny obowiązek robienia tego wobec tych którzy żyją dzisiaj, niż wobec przyszłych pokoleń – to naszym priorytetem powinna być adaptacja: to znaczy środki, które pomogą ludziom radzić sobie ze skutkami zmian klimatu i które będą ratować życie tu i teraz.
Adaptacja już znacznie zmniejszyła liczbę zgonów związanych z klimatem, choćby w obliczu rosnących temperatur: to dlatego liczba ofiar spowodowanych uderzeniami sztormów spada, choćby gdy poziom wód w oceanach wzrasta (iopscience.iop.org); i dlatego najbardziej prawdopodobnym scenariuszem na przyszłość jest to, iż mniej osób będzie umierać z powodu powodzi związanych ze zmianami klimatu. Podobnie, liczba zgonów związanych z upałami spada w niektórych krajach (faktantarkistus.blog). Adaptacja jest również powodem, dla którego drastycznie spadła liczba zgonów i zniszczeń spowodowanych pożarami; i dlaczego ogólnie liczba ofiar śmiertelnych związanych z klimatem spadła w ostatnim stuleciu o około 96% (www.emdat.be). Stało się tak pomimo ogromnego wzrostu liczby ludności na świecie, co potwierdza istnienie silnego związku między rozwojem gospodarczym a odpornością na zmiany klimatu.
W kontekście obecnych fal upałów oznacza to, iż zamiast “działań na rzecz klimatu” ludzie powinni domagać się od swoich rządów dotacji na klimatyzatory i niższych cen energii – prostych środków które drastycznie zmniejszyłyby liczbę zgonów związanych z upałami, a nie pustych obietnic które nie poprawią warunków ich życia w rozsądnym okresie (i będą miały na nie znikomy wpływ w dłuższej perspektywie). Ale tak właśnie się dzieje gdy koszmary i elitarne fantazje zastępują rzeczywiste warunki materialne ludzi jako podstawę polityki – “ratowanie planety” staje się ważniejsze niż ratowanie prawdziwych ludzi. W ten sposób histeria klimatyczna całkowicie zniekształca nasze postrzeganie świata.
Opublikowany w zeszłym tygodniu raport Światowej Organizacji Meteorologicznej, według którego początek lipca był najgorętszym tygodniem na świecie, spotkał się z szerokim zainteresowaniem (www.theguardian.com). Mniej więcej w tym samym czasie opublikowano inny raport – tym razem przygotowany przez Program Rozwoju ONZ – który spotkał się z mniejszym zainteresowaniem. Był on jednak ważniejszy, gdyż oszacowano w nim, iż pandemia Covid-19 i następujący po niej gwałtowny wzrost inflacji i kosztów kredytów zepchnęły w ubóstwo dodatkowe 165 milionów ludzi, zwiększając łączną liczbę ludzi żyjących w ubóstwie na świecie do 1,65 miliarda, czyli do poziomu ponad 20% światowej populacji. (www.undp.org)
Aktywiści klimatyczni często argumentują, iż to mieszkańcy biednych państw najbardziej ucierpią z powodu zmian klimatu. To prawda. Jednak zaraz po tym następuje nielogiczne twierdzenie, iż zarówno naszym jak i ich priorytetem powinno być jak najszybsze ograniczenie globalnych emisji. Drodzy aktywiści, priorytetem biednych ludzi nie jest pozostanie biednymi ludźmi. Globalna ankieta ONZ przeprowadzona na prawie 10 milionowej grupie wykazała, iż klimat jest wśród ubogich tematem o najniższym priorytecie, i znajduje się daleko za edukacją, zdrowiem i gospodarką żywnościową. (web.archive.org)
Oczywiście, cele klimatyczne nie zawsze mogą być traktowane oddzielnie. Często trzeba wypracowywać kompromisy: zmniejszenie lub wyeliminowanie ubóstwa na świecie wymaga większego wzrostu gospodarczego, co nieuchronnie pociąga za sobą większą konsumpcję energii, a tym samym więcej emisji. Rzeczywiście, radzenie sobie ze skutkami zmian klimatycznych samo w sobie jest energochłonne, jak to pokazuje paradoks klimatyczny dotyczący systemów klimatyzacji. W obliczu takiej świadomości, ekolodzy przez cały czas utrzymują, iż przyszłe potrzeby energetyczne państw rozwijających się mogą być w całości zaspokojone przez odnawialne źródła energii – jednak jest to również mrzonka.
Jak jasno wynika z raportu opublikowanego w ubiegłym roku przez Breakthrough Institute (thebreakthrough.org), mimo iż odnawialne źródła energii (najlepiej w połączeniu z energią jądrową, która jest w pełni wolna od emisji dwutlenku węgla) mają do odegrania pewną rolę w rozwoju Afryki i innych biednych regionów, wiele biedniejszych państw świata nie ma innego wyboru, jak tylko polegać w nadchodzących latach na paliwach kopalnych: węglu, ropie naftowej i gazie ziemnym. “Ciągłe i rosnące zużycie paliw kopalnych jest godne ubolewania, ale jednocześnie oznacza, iż więcej ludzi będzie mogło być wykarmionych z mniejszych powierzchni uprawnych, ograniczając tym samym wylesianie i umożliwiając przejście na nowoczesne rolnictwo” – piszą dwaj współautorzy raportu, Vijaya Ramachandran z Breakthrough Institute i Arthur Baker z Development Innovation Lab na Uniwersytecie w Chicago. Należy pamiętać, iż ubóstwo jest główną przyczyną zgonów w krajach rozwijających się; większy wzrost w tych krajach będzie oznaczał więcej emisji, ale znacznie mniej zgonów. Co więcej, pomoc najbiedniejszym na świecie w wyjściu z ubóstwa sprawi, iż będą oni bardziej odporni na zmiany klimatu.
Można by pomyśleć, iż choćby dla osób o sympatiach ekologicznych wybór nie jest zbyt trudny: mniejsza liczba zgonów jest z pewnością celem do którego warto dążyć. Zamiast tego banki rozwoju i międzynarodowe grupy finansujące, takie jak Bank Światowy i Europejski Bank Inwestycyjny, coraz częściej łączą finansowanie z adaptacją do zmian klimatu i łagodzeniem ich skutków, ograniczając lub wstrzymując finansowanie projektów związanych z paliwami kopalnymi lub energią jądrową. Tutaj właśnie możemy zaobserwować najlepszy przykład sposobu w jaki histeria klimatyczna popycha nas do podejmowania coraz bardziej irracjonalnych – i ostatecznie coraz bardziej niebezpiecznych, jeżeli nie śmiertelnych – wyborów dotyczących biednych i zmarginalizowanych ludzi na całym świecie, zarówno w krajach rozwijających się, jak i w tych bogatych.
Nie oznacza to, iż nie powinniśmy nic robić w sprawie zmian klimatu; to oznacza, iż musimy znaleźć adekwatną równowagę między poprawą dobrobytu ludzi – co oznacza więcej emisji w krótkim okresie – a łagodzeniem wzrostu temperatury. Dopóki ubóstwo przez cały czas zabija więcej ludzi niż zmiany klimatu, ekolodzy którzy twierdzą, iż zależy im na ratowaniu świata, powinni się zastanowić dla kogo chcą go ratować.
Thomas Fazi (unherd.com)
tłumaczył MR