– Mam dwoje małych wnucząt, które bardzo kocham – opowiada 65-letnia babcia. – Starsza wnuczka ma już sześć lat, a młodszy wnuczek nie skończył jeszcze roczku. Kilka tygodni temu syn przywiózł je do mnie i poprosił, żebym zajęła się nimi przez kilka dni. Zgodziłam się bez wahania, bo przecież to moje wnuki. Ale ta „pomoc” zamieniła się w prawdziwe wyzwanie.
Z synową od dawna nie układa się najlepiej. Rozmawiają grzecznie, ale bez bliskości. – Kiedyś sama oferowałam pomoc przy dzieciach, ale zawsze miała wymówkę, dlaczego „to niepotrzebne”. Z czasem dałam sobie spokój – jeżeli będą chcieli, to poproszą – wspomina kobieta.
I rzeczywiście – poprosili, ale dopiero w nagłym przypadku. Wieczorem zadzwonił syn: synowa trafiła do szpitala, a on sam nie mógł zostać z dziećmi. – Przywiózł je w pośpiechu, zostawił torbę z zabawkami i wielką piłkę, tłumacząc, iż maluch zasypia tylko bujany na tym dmuchanym „fitballu”. gwałtownie wszystko wyjaśnił i już go nie było – opowiada babcia.
Pierwsza noc była bardzo trudna. Maluch płakał tak głośno, iż sąsiedzi zaczęli pukać do drzwi, a jedna starsza sąsiadka już sięgała po telefon, żeby dzwonić na policję. – Wzięłam go na ręce, kołysałam, śpiewałam cicho i zasnął – mówi seniorka. – O piłce choćby nie myślałam. Nie miałam siły i czasu jej pompować. Trzeba było być cały czas czujnym, a ja już nie jestem młoda.
Po kilku dniach synowa zadzwoniła zapytać, jak sobie radzą. – Powiedziałam, iż daję radę, choć łatwo nie jest. A piłki nie używałam, bo maluch zasnął bez niej. Poradziłam nawet, żeby może zrezygnować z takiego przyzwyczajenia. Nie każde dziecko potrzebuje takich „pomocy” – mówi babcia.
Dzieci jadły to, co przygotowała: domowe przecierane owoce, kleiki, lekkie zupy. – Starsza wnuczka zajadała aż miło, a mały też nie grymasił. Robiłam, co mogłam. Po ponad tygodniu synowa przyjechała po dzieci. Spodziewałam się choćby słowa „dziękuję”… Zamiast tego usłyszałam pretensje. Że nie trzymałam się jej zasad, iż nie bujałam dziecka na piłce, iż jadł coś innego niż zwykle.
– Było mi przykro. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, a dostałam tylko krytykę – mówi kobieta ze smutkiem. – Pokłóciłyśmy się. Od tamtej pory nikt już nie prosi mnie o pomoc. A ja naprawdę kocham moje wnuki. Niestety, synowa mnie nie zaprasza. Zostaje mi tylko mieć nadzieję, iż gdy dzieci podrosną, same będą chciały mnie odwiedzać.
Komentarz redakcji:
To historia, która może brzmieć znajomo dla wielu babć. W nagłych sytuacjach sięga się po ich pomoc, ale rzadko towarzyszy temu prawdziwe uznanie. Czy rzeczywiście warto było robić wyrzuty kobiecie, która z sercem opiekowała się dziećmi? Choć każde pokolenie ma swoje metody wychowania, może warto czasem odłożyć zasady na bok i dostrzec wysiłek drugiego człowieka.