**Kiedy pewnego dnia szczęście zapukało do drzwi**
Weronika została zupełnie sama. Rok temu odeszła jej mama – jedyna podpora, dusza, cała rodzina. Niedawno zaś odszedł również Janusz, jej stary rudawy kot, wierny towarzysz przez piętnaście lat. Ostatnia żywa istota, która rozgrzewała jej dni. Od tamtej pory życie Weroniki zamarła: dom – praca – sklep – znów dom. Dzień za dniem. W zupełnej samotności.
Tego wieczoru wracała z pracy później niż zwykle – zatrzymało ją niespodziewane spotkanie. Na duszy było ciężko, myśli plątały się bezładnie. Szła chodnikiem, otulając się w płaszcz, i myślała: *Po co to wszystko? Co mnie jeszcze czeka, skoro serce jest tylko pustką?* Weszła do klatki schodowej, podeszła do swoich drzwi – i nagle zastygła, wstrzymując oddech.
Na wygodnym dywaniku pod drzwiami siedział maleńki, szary kot. Jego puszyste futerko było w paseczach, a oczy patrzyły na nią z zaciekawieniem. Gdy tylko ją zobaczył, podniósł się chwiejnie i cichutko zamiauczał. Weronika drżacymi rękami uniosła go z podłogi i przytuliła do piersi.
— Skąd się tu wziąłeś, malutki? Kto cię tutaj zostawił? — szepnęła, ledwo powstrzymując łzy.
W domu wciąż leżał worek kociej karmy – pozostałość po Januszu. Była też miska, kocy, a choćby ulubiona pluszowa myszka. Kot z apetytem zjadł, a potem zrezygnowały się w kłębuszek na fotelu i zaczął mruczeć. Weronika patrzyła na niego, jakby się bała, iż cud natychmiast zniknie.
Ale pod palcami wyczuła coś – cienką obrożę z dzwoneczkiem. Nie dzwoniła – pewnie była zepsuta. Brakowało też adresu. Więc ktoś go szukał. Westchnęła. Serce bolało: ledwo poczuła odrocznotę radości, a już miała ją stracić.
Napisała ogłoszenia i rozwiesiła je w okolicy. Gdy wychodziła z klatki, przypadkiem zderzyła się z mężczyzną – właśnie przyklejał kartkę: *”Zostawiłeś kotka?”*. Okazało się, iż sąsiad z sąsiedniego bloku. Nazywał się Mikołaj. Sprawa była prosta – przez nieuwagę zostawił uchylone okno, a kot wymknął się na zewnątrz.
— Chodź, jest u mnie — powiedziała Weronika.
Kotek, którego okazał się nazywać Pimpu, euforią podskoczył w ramionach Mikołaja, poznając swojego człowieka.
— Nie wiem, jak pani dziękować — powiedział wzruszony. — jeżeli będzie pani miała ochotę, wpadnij na herbatę. Pimpu chętnie panią pozna.
Dwa dni później spotkali się ponownie. Rozmawiali przy herbacie, dzieląc się historiami. Mikołaj wyznał: niedawne rozstanie, brak dzieci, kot – to teraz jego cały świat. Ona opowiedziała o mamie, o Januszu. Gadali długo, spokojnie, jakby znali się od lat.
Pimpu rozprężył się na jej kolanach. Mikołaj patrzył na nią ciepło. A ona po raz pierwszy od dawna czuła, iż nie jest już samotna.
Tak zaczęło się ich zbliżenie. niedługo stało się czymś więcej. Spacery, wspólne wieczory, rozmowy… Życie znowu nabrało barw. I ktoby pomyślał – wszystko zaczęło się od małego futrzanego kłębusca na wygodnym dywaniku pod drzwiami.
Najważniejsze, by wierzyć, iż szczęście może przyjść. I przychodzi. Czasem cicho, niezauważalnie. Czasem – miaucząc i wtulając się w serce.