Dwie wersje śmierci Damiana. „Nie wyglądał, jakby spadł, tylko jakby dostał niezły łomot”

news.5v.pl 7 godzin temu

Wersja policji

Piątek, 7 marca, wieś Kozłówki w gminie Szczerców niedaleko Bełchatowa. Tuż przed północą policjanci z drogówki widzą bmw, które łamie przepisy. Dają kierowcy znak, by się zatrzymał. Auto zwalnia, potem staje. Gdy policjant zbliża się do samochodu, kierowca nagle rusza, potrącając go. Radiowóz włącza sygnalizację świetlną i dźwiękową. Dwóch policjantów rozpoczyna pościg.

Wkrótce kierowca bmw zatrzymuje się i ucieka z samochodu. Podobnie jak piątka pasażerów. Mężczyźni rozbiegają się w różnych kierunkach. Policjanci gonią ich. Dopadają dwóch. Mają po 18 lat. Jeden z nich podróżował w bagażniku. Zabierają ich do komendy. Badają alkomatem. Mają ponad promil. Zatrzymują do wyjaśnienia sprawy.

W tym samym czasie zabezpieczają miejsce porzucenia bmw. Wciąż realizowane są też poszukiwania pozostałych mężczyzn. Mundurowi ściągają posiłki, w tym przewodnika z psem tropiącym, ale nikogo więcej nie odnajdują. Ustalają tylko dane „uciekinierów”. Dwóch z nich zatrzymują następnego dnia rano w ich domach. Kolejny sam stawia się w komisariacie. Ich przesłuchania realizowane są do wieczora. Przed godz. 23 wszystkich wypuszczają.

Wcześniej, koło 13.30, kobieta na spacerze z psem zauważa ciało mężczyzny przy maszcie telekomunikacyjnym. To kierowca bmw, który uciekał przed policją. Sekcję zwłok lekarze przeprowadzają trzy dni później. Wykluczają udział osób trzecich. Wielonarządowe obrażenia wewnętrzne, które doprowadziły do śmierci, wskazują na upadek z dużej wysokości.

To wersja przedstawiona przez policję z Bełchatowa.

Wersja bliskich Damiana

Tego dnia Damian sprząta auto, które niedawno kupił. To jego pierwsze wymarzone cacko. Wieczorem do Rząśni, gdzie mieszka – po niego i jego brata Łukasza – przyjeżdżają kumple. Mają od 18 do 23 lat. Damian ma 22, Łukasz 18.

Damian przed wyjściem zerka na matkę. Uśmiecha się: „Jedziemy do kolegi”. Wtedy Agnieszka widzi go po raz ostatni.

Prywatne archiwum

Damian Pawełoszek z Rząśni miał 22 lata

We wsi Marcelin koledzy urządzają ognisko. – Siedzieliśmy sobie, jedliśmy kiełbaski i piliśmy piwo – słyszę od Kacpra, kolegi Damiana.

Gdy alkohol się kończy, postanawiają jechać na stację po więcej. Rozmawiają, kto będzie prowadził. Auto nie jest Damiana, ale zgłasza się na ochotnika, bo wypił najmniej. „Maksymalnie dwa piwa”. Poza tym nie chce, by kierował jego młodszy brat, który nie ma prawka, za to spore chęci, by zawieźć kumpli na stację.

W szóstkę wsiadają do czteroosobowego czarnego bmw cabrio. Dwóch do przodu, trzech ciśnie się na tylnej kanapie, Łukasz – brat Damiana – kuli się w bagażniku. Ruszają.

Planują pojechać na stację do Ostrołęki. Można do niej dojechać bocznymi, mniej uczęszczanymi drogami. W końcu jednak decydują, iż jadą na stację w Szczercowie. Jest bliżej, ale muszą wyjechać na główną drogą. Ryzykują.

Ucieczka

Gdy dojeżdżają do remontowanej drogi, chcą ominąć światła, kierują się na objazd „tylko dla mieszkańców”. Tam nadziewają się na radiowóz. Policjant wychodzi na jezdnię, lizakiem daje znak, by zjechali. Damian zwalnia, ale się nie zatrzymuje. Gdy policjant stuka lizakiem w szybę, Damian dodaje gazu. – Nikt z nas nie widział, żebyśmy tego policjanta potrącili, czy choćby dotknęli autem – słyszę.

Wszyscy w środku są wystraszeni. Najpierw krzyczą do Damiana: „Ciśnij, ciśnij!” i „uciekaj!”. Po chwili dociera do nich, iż ucieczka nie ma sensu. Wołają: „Damian, stań!”, ale Damian nie reaguje i się nie zatrzymuje. Nie ma z nim kontaktu. Milczy. Na prośbę siedzącego obok właściciela auta skręca jednak w polną drogę. Gasi światła, by zgubić radiowóz. Gdy pasażerowie z tyłu odwracają głowy, widzą tylko migającą niebieską poświatę, kawałek za nimi. Nie słyszą „policyjnych kogutów”.

Prywatne archiwum

Na nagraniu z monitoringu widać policyjny radiowóz, który ściga czarne bmw

Wkrótce ich samochód wpada w dziurę i grzęźnie w polu. Gdy gaśnie silnik, wyskakują ze środka i uciekają. W różnych kierunkach. Patryk i Kuba biegną w stronę masztu telekomunikacyjnego. Jeden z chłopaków dzwoni do ojca, by po nich przyjechał. Wysyła lokalizację. Tak wracają do domu. Wcześniej Kuba słyszy krzyki policjantów i brata Damiana. Już z domu, koło godz. 1, próbuje dodzwonić się do Damiana. Sygnał jest wolny, ale nie odbiera.

Następnego dnia Patryk sam zgłasza się na komisariat. Po Kubę policja przyjeżdża do domu. Lądują na dołku.

– Byliśmy wystraszeni, nie wiedzieliśmy, co mamy robić – mówi Kacper, któremu przy samochodzie wypada telefon. On całą drogę do domu, jakieś 20 kilometrów, pokonuje pieszo. Do celu dociera koło 6. Jest padnięty. Kładzie się do łóżka. Rano chce zgłosić się na policję. Nie zdąża, bo sami po niego przyjeżdżają. Skuwają kajdankami i zabierają ze sobą.

*

Damian daleko nie ucieka. gwałtownie wraca do samochodu, by wypuścić z bagażnika brata. Potem znów znika w ciemności. Biegnie w głąb lasu. Po północy dzwoni do Łukasza, ale ten nie odbiera.

Łukasz po wyjściu z bagażnika nie ucieka. Jest wystraszony. Policjanci zatrzymują go jako pierwszego. Zakuwają w kajdanki. – Wzięli go na glebę i zaczęli pałować – słyszę. Potem zatrzymują właściciela bmw. Kiedy chłopak wraca do auta, żeby się poddać, dostaje latarką albo pałką w tył głowy. Przytomność odzyskuje dopiero w radiowozie, w którym jest już Łukasz. Są obolali. Jeden z nich słyszy: „Mógłbym cię zastrzelić, ale nie chcę przez ciebie, gnoju, mieć problemów”.

Na dołku

Sobota, 8 marca. W trakcie przesłuchań w komisariacie policjanci wypytują o Damiana: Jak wygląda? Jak był ubrany? Jaki ma telefon? Czy miał dokumenty? Czy ma jakieś cechy charakterystyczne?

O jego śmierci dowiadują się późnym wieczorem, gdy policjanci zwalniają ich z aresztu. Wszyscy słyszą niemal to samo: „Wasz kolega wdrapał się na słup i spadł”. Niektórzy zapamiętali, jak policjanci mówią, iż Damian skoczył.

Po wyjściu z komisariatu Kacper jedzie na polną drogę, gdzie wysiedli z bmw. Tam też – w miejscu, które miała zabezpieczyć policja – znajduje telefon, który wczoraj zgubił.

Dwa zdjęcia

Policjanci, którym Agnieszka rano otwiera drzwi, pytają o jej synów, Damiana i Łukasza. Mówi im, iż jeszcze nie wrócili. Nie odbierają telefonów. Gdy policjanci przyjeżdżają ponownie, kobieta słyszy, iż Łukasz został zatrzymany.

Wciąż nie wiadomo, co z Damianem.

Koło godz. 18 Agnieszka odbiera telefon od znajomego. Słyszy: „Prawdopodobnie znaleźli ciało twojego syna”. Nikt z policji się z nią nie kontaktuje. Sami jadą z mężem na komendę. Gdy policjantka wychodzi do nich, słyszą: „Właśnie mieliśmy do państwa dzwonić”.

Potem pokazują im dwa zdjęcia. Na pierwszym martwy chłopak leży na plecach. Na drugim są jego rzeczy. To ich syn. Jego ciało zobaczą dopiero za pięć dni, w dniu pogrzebu. Wcześniej nikt nie dopuszcza ich do zwłok. Gdy Agnieszka dopytuje prokuratora, o której godzinie nastąpił zgon, słyszy tylko: „Nie wiem”.

Maszt, lęk wysokości i kłopoty z kolanem

Kilka dni po tragedii koledzy Damiana jadą pod maszt, z którego miał spaść. Rozglądają się po okolicy. Zapalają znicze. Ich uwagę przykuwa trawa, która jest wygnieciona. – Jakby ktoś coś ciągnął – słyszę.

Kilkudziesięciometrowy słup otacza płot z drutem kolczastym. Zachodzą w głowę, w jaki sposób Damian, który miał lęk wysokości i problemy z prawym kolanem, mógł przejść przez ogrodzenie, a potem wspiąć się na maszt bez pomocy drabiny.

– Miejsce, gdzie leżało jego ciało, było daleko od słupa, dobre parę metrów, w dodatku po przeciwległej stronie drabiny. To jest całkowicie niemożliwe, żeby Damian tam się wspiął. Najpierw musiałby przejść przez drut kolczasty. Nigdy nie wpadłby na pomysł, żeby zrobić coś takiego – słyszę.

Prywatne archiwum

Ciało Damiana leżało kilka metrów od słupa, po przeciwległej stronie drabiny

Wtedy jeszcze nie wiedzą, iż Damian nie miał rozciętych ani zranionych dłoni. A powinien mieć, bo jeżeli chciał pokonać ogrodzenie, musiał chwycić za drut kolczasty. – Damian przez problemy z kolanem nosił stabilizator, a tego dnia go nie miał. choćby osoba sprawna fizycznie miałaby problem, żeby dosięgnąć albo doskoczyć do drabiny – słyszę.

Potem jeszcze: – On bał się podskoczyć choćby ze stabilizatorem. Gdy go nie miał, to jeden zły krok i przez parę dni kulał.

Prywatne archiwum

Damian miał problemy z kolanem. Nosił stabilizator. Feralnej nocy go nie miał

Gdy rozmawiają z okolicznymi mieszkańcami, słyszą, iż policjanci kręcili się wokół masztu do godz. 3 w nocy. Wydaje im się to mocno podejrzane, bo to przecież tam następnego dnia przypadkowa osoba znalazła ciało Damiana.

Twarz

Nikt z jego bliskich ani kolegów nie wierzy w wersję policji, iż Damian zginął od upadku z wysokości. – Widzieliśmy go w kaplicy przed pogrzebem. Nie wyglądał, jakby spadł, tylko jakby dostał niezły łomot. Miał rozcięcie pod brodą, podbite oko i poobijaną twarz – słyszę.

– Wyglądał, jakby był przyduszany i bity. Gdyby upadł na plecy, to przecież z przodu nie byłby taki poturbowany – mówi mama Damiana.

Kacper, przyjaciel 22-latka, mówi wprost: – Obrzydza mnie wersja policji. Jest przekłamana. Jego ciało nosiło tak mocne ślady pobicia, iż to jest wręcz zatrważające, iż ktoś mógł pomyśleć, iż on spadł. Miał ogromnego krwiaka na policzku i zdartą brodę. Jego dłonie wyglądały tak, jakby się nimi zasłaniał, jakby się bronił. Były całe posiniaczone, ale bez śladów pocięć, a przecież ogrodzenie było owinięte drutem kolczastym.

– Przy jego ciele leżał zerwany srebrny łańcuszek, pamiątka po dziadku, którego Damian nigdy nie zdejmował. interesujące jest to, jak ten łańcuszek mógł mu spaść z szyi – dodaje jeden z kolegów.

Łańcuszka, podobnie jak telefonu Damiana , policja ani prokuratura dotąd nie oddała jego rodzinie. Zwróciła jedynie ubrania, które miał na sobie, w tym bluzę z plamą krwi na kapturze. – Jego rzeczy były całe mokre, także buty, jakby po wodzie chodził – mówi matka 22-latka. Nie ma pojęcia, skąd ta woda. – W nocy nie padał deszcz, a rosa tak by go nie zmoczyła – dodaje.

Hipoteza

– Myślę, iż jak Damian dzwonił do brata, a ten nie odbierał, to wrócił, żeby się przyznać, iż to on prowadził. Wtedy musiał zostać pobity przez policjantów – mówi jeden z jego kolegów. Przypuszcza, iż gdy policjanci przesadzili i doszło do tragedii, chcieli to „zakryć” i podrzucili ciało pod maszt, żeby upozorować upadek z wysokości.

– Jestem przekonany, iż oni mają coś za uszami. Ktoś coś ukrywa, a my chcemy poznać prawdę – dodaje inny z kolegów Damiana.

– Z jego śmiercią jest coś nie tak. Tam jest matactwo. Wydaje mi się, iż policjanci musieli mu coś zrobić – uważa Agnieszka, mama Damiana.

– Gdyby Damian chciał coś sobie zrobić, napisałby do kogoś ostatnie słowa, a nie napisał. Poza tym układało mu się w życiu. Kupił sobie auto. Szukał nowej roboty. Był szczęśliwy – słyszę od jego kolegów.

Prywatne archiwum

Bliscy Damiana nie wierzą w wersję policji, iż zginął od upadku z wysokości

– Damian to był dobry przyjaciel. Prawie codziennie u niego bywałem – mówi Kacper. – Był bardzo pocieszny, często się śmiał, pomagał innym, miał „zajawkę” na samochody – dodaje Patryk.

– Nie był kłótliwy, z nikim nie zadzierał, nie wdawał się w bójki – słyszę na koniec od jego mamy. Zgadza się, by podać jego pełne dane.

We wrześniu Damian Pawełoszek skończyłby 23 lata.

Śledztwo

Prokuratura Rejonowa w Bełchatowie prowadzi dwa osobne postępowania. Pierwsze dotyczy nieumyślnego spowodowania śmierci Damiana Pawełoszka, drugie ucieczki bmw przed policją. Kwestii ewentualnego pobicia dwóch zatrzymanych 18-latków przez policjantów śledczy nie badają.

Rzeczniczka bełchatowskiej policji, nadkom. Iwona Kaszewska, przekonuje, iż policjanci „nie stosowali żadnej przemocy wobec uczestników zdarzenia”, poza założeniem im kajdanek na ręce. Zapewnia też, iż policjanci nie mieli żadnego kontaktu z Damianem. Nie wiemy, czy policjanci mieli na mundurach kamery nasobne i czy zarejestrowały interwencję, bo na to pytanie, podobnie zresztą jak na większość nie uzyskaliśmy odpowiedzi.

Niewiele dowiedzieliśmy się też z prokuratury. Dorota Mrówczyńska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim, nie odpowiedziała na pytania, czy Damian Pawełoszek miał na ciele ślady pobicia, jaką godzinę śmierci ustalili biegli, z jakiej wysokości według biegłych miał spaść, a także – to niezwykle istotne – czy na maszcie telekomunikacyjnym, przy którym leżało jego ciało, zabezpieczono ślady jego linii papilarnych bądź materiał biologiczny, który świadczyłby o jego wspinaczce.

Nie wiemy też, czy na maszcie był monitoring, a jeżeli tak, czy został zabezpieczony i znajduje się na nim nagranie z feralnej nocy.

W krótkim komunikacie przesłanym Onetowi rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim zasłoniła się „dobrem postępowania” i „tajemnicą śledztwa”.

Sprawie śmierci Damiana Pawełoszka przyjrzy się Fundacja im. Igora Stachowiaka.

Kontakt z autorem: [email protected]

Idź do oryginalnego materiału